Jan Erik Vold „Dwanaście medytacji”, przekład Andrzej Słomianowski, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2013, str. 116

Kategoria: port literacki Utworzono: piątek, 13 grudzień 2013 Opublikowano: piątek, 13 grudzień 2013 Drukuj E-mail

Jolanta Szwarc

DALEKO, A BLISKIE

Kto wie, ilu poetów chodzi po świecie. Pióra uparcie jeszcze skrobią kartki, łaskoczą je, pobudzają do śmiechu. Białe śmieje się z czarnego lub granatowego (czasami z zielonego, które Gałczyński naciągał). Chełpi się – tyle twego trwania, ile mojego. Czym jesteś beze mnie, kto cię znajdzie w pamięci? Prędzej mnie między szpargałami, jeśli umknę recyklingowi. Może ktoś cię zamieści w tym, no, w tym e-booku, ale wieczności nikt nie zagwarantuje, jak i powszechności. Niby mieszkamy w globalnej wiosce, ale każda chata pilnuje swojego języka.

Przepraszam, czasami nachodzi mnie coś takiego, żeby tą prozą trochę pożonglować, a istota rzeczy leży w ilości autorów i ich tłumaczeniach. Gdyby nie tłumacz Andrzej Słomianowski nie przeczytałabym „Dwunastu medytacji” Jana Erika Volda, bo nie znam norweskiego. Poezja, jazz – czyta autor. Sympatyczna twarz, gra słowem, w tle trąbka, publiczność żywo reaguje, śmieje się, a ja nie wiem z czego. Dopiero teraz opublikowany w 2002 roku tom trafia dzięki tłumaczowi i Bibliotece „Toposu” do Polaków.

„Dwanaście medytacji” podzielone na dwanaście rozmyślań nad dwunastoma utworami, z których każdy ma dwanaście wersów. Uważny czytelnik ma do pokonania semantycznego tysiąc siedemset dwadzieścia osiem wersów. Za polskimi słowami bawią się w chowanego podmiot liryczny, norweski autor i tłumacz. Wszystko w rękach tłumacza – rozmyślam. Autor w Norwegii najlepszy, poczytny. Oni mieli już swojego wielkiego noblistę. Vold tak o nim pisze: ZŁOTE SZTABY / prawdy / w szwajcarskim / sejfie // bankowym. Norweg Hamsun napisał / czarującą / auto / biografię // Pod tytułem „To / inni / byli / głupi”. Wielki Hamsun, wielbiciel Hitlera przeszedł drogą od Nobla do skazującego wyroku i zmarł osadzony w szpitalu psychiatrycznym w 1952 roku. Kto by pomyślał, taki zdolny i taki głupi, a może to inni…

OK. Każda twarz / swoją // własną / literą. / Słownika / nie ma. Kto kim jest, sami musimy rozpoznać. Kochać i liczyć na wzajemność. Dziecko z radością zanurzało nos w marynarce przesiąkniętej dymem papierosowym, bo kochało tego, kto ją nosił. Znam takiego mocno dorosłego, który pamięta zapach futerka z… nie wymienię zwierzęcia, ale nosiła je ukochana babcia. Okazuje się, że Norwegowie i Polacy podobnie bawili się w dzieciństwie. Wielu z nas potrafiło PEDAŁOWAĆ NA STOJ ĄCO / pod / ramą / na tym starym gracie ojca. Znamy magnes i tańczące na kartce papieru opiłki żelaza, pamiętamy pierwsze randki i przestrogi – Nie / rozcinaj stron tej / książki, chyba że zamierzasz / ją przeczytać.

Wskazówki zegara rytmicznie idą przez wszystkich i wszystko. Norweski poeta wymyka mi się, trudno przełożyć na prozę jego wiersze, zamknięte w nich dwanaście wersów. Raz niesie puentę – Chcę umrzeć / jak inni przede mną. Im bliżej końca, tym bardziej boimy się eksperymentów na sobie, a DRZEWO /…/ wypuszcza / kosa / w kierunku / niebios // albo nie. Drzewo milczy / podczas gdy / śpiew ciągnie je / od korzeni w górę. Czasami wersy wyobrażające pewną świętość przeskakują, mieniąc się formą zapisu z jednego – jak pal totemowy – do drugiego wiersza: PAL / to / te / mowy // wygiął się / w koło / ratunkowe.

Poeta pamięta ważną dla Norwegów datę 17 maja 1814 oznaczającą wybicie się na niepodległość, ale również pamięta o innych. Niektórzy zbierają / Gwiazdy Dawida / jak inni znaczki. Takie proste porównanie, myślę o zlikwidowanym szefie policji w Norwegii Marthinsenie, którego wartość wyceniono na 34 nie-Marthinsenów, o profesorze, który z Austrii Dunajem przez Czechosłowację przedarł się do Londynu, o złotych zębach, za które kupowano więcej stali, o tych, którym mówiono – ZABIERAMY CIĘ, JESTEŚ TITOISTĄ. / Zabieramy / cię. / Jesteś Tybetańczykiem. // Zabieramy / cię. Ty / jesteś / Tutsi // z pochodzenia. Nasza krew / jest / niebieska. / Twoja krew jest czerwona. Piję słowa – skondensowane mleko, które przepływa przeze mnie rzeką pełną normalnego – nienormalnego mleka. Czy 14 gram piękna, to tyle samo, co 14 gram prawdy? / łagodnie zakręcający / ślad / ludzkości, / spoza najodleglejszych // błękitów / aż / po / kulę w kark? Przeszkody należy usuwać, tak jak niemiecki oficer zabłąkanego na szosie dzieciaka – złapał // brzdąca za ramię / wrzucił / go / do rowu. Z tego powstał wiersz.

Kiedy kończy się dobre dzieciństwo, świat nabiera powagi. Zaczynamy się zastanawiać… Nawiać, nawiać – szumi w uszach. Szukamy początku nitki, żeby przeciągnąć, zanim jakaś Atropos ją przetnie. Szukamy analogii, sensów, jednostek, ogółu. Dumamy. Dumał, nie dumał… czy to ma znaczenie? ZJEDZ TO JABŁKO  / to będziesz / głupi. Nie zjedz / tego // jabłka / to będziesz / głupi. Żółto i czerwono głupi, zielono / głupi. Kar // to / fle / są / białe, jeszcze nie wykopane. Czy żywiąc się nie-rajskimi kartoflami zdołamy odpowiedzieć sobie na pytanie, po co jest ludzkość? Póki co, istnieje, ale po co? Aby ściąć // naturę? Najpierw zabieramy / wszystkie ryby z wód / przybrzeżnych Chile. Potem zabieramy / te z Alaski. Potem // zabieramy alkę, potem pandę, a potem afrykańskiego / słonia / z dużymi, dużymi uszami.

A co człowiek jest w stanie zgotować drugiemu człowiekowi? Czy gałązka z drzewa oliwnego w Palestynie jest nadal symbolem pokoju? Kołyszemy się między pojedynczymi i zbiorowymi zbrodniami, między gwałtami i wojnami. Szpikujemy ziemię minami, by uspokoić sumienie, wysyłając okaleczonym protezy. Lubimy słuchać muzyki, ale przecież muzyków jest wielu, wiele szkół zasila rynek nowymi utalentowanymi wykonawcami, więc nic się nie stanie, kiedy jakiemuś tam Victorowi Jara, gitarzyście w Chile odrąbią palce.

Jasio Wędrowniczek idzie, bo gdzieś za siedmioma górami żyje księżniczka. Baśń powinna skończyć się dobrze, bohater pokona wszystkie przeszkody, dotrze do ideału, będzie wesele, opowiadający przymruży oko i powie „i ja tam byłem, miód, wino piłem.” Tak jest w porządnej baśni. Nasz cel, migocąca jasność na końcu tunelu – gdzie on jest? Ciągle pada, to deszcz, to śnieg, są strumienie – niektóre jeszcze czyste – jeszcze mamy czym gasić pragnienie. Czasami pada w słońcu, wtedy kołyszemy się na tęczy. Jest dobrze, ale czy można ufać opadom? Najważniejszy jest ocean. Ocean to jajko, ab ovo wszystko się zaczęło.

Obiecywali, że będziemy żyć bezpiecznie, ale jak policja / rusza / w / złym kierunku, to nie ujmie przestępcy. Wykrywalność przestępstw jest, jaka jest. Mamy dobro i zło, słońce i księżyc. Przemysł zbrojeniowy, który służy do karmienia i zabijania. Jedno i drugie mamy w kodzie genetycznym. Tylko jeszcze trzeba pamiętać, że Bóg i Allach nakręcają sceny ziemskiego filmu raz. Nie ma powtórek.

Jan Erik Vold –zapamiętam tego poetę. Tłumacz obiecuje, że w Bibliotece „Toposu” ukażą się jeszcze tomy „Powiedział twórca snów” i „Duża biała księga do oglądania”. Na razie musi nas cieszyć i zaspokoić „Dwanaście medytacji”. Wiersze nie tylko dla Norwegów. Może oni bardziej, ale i ja wystarczająco poczułam zakłopotanie tym, co człowiek mógł  i niepokój o to, co człowiek jeszcze może. Ani autora, ani czytelnika nie rozpiera poczucie dumy. Raczej zażenowanie, lęk. Bóg to strzała / którą / mierzymy w słońce. Rozbij // mnie! mówi / słońce, jak / okienną szybę. Potem cień połyka / pociąg.

Prostotą, brakiem przesady i nadętości, szczerością, starannością, szacunkiem dla czytelnika, mądrością – tym właśnie ujął mnie autor.

Jan Erik Vold „Dwanaście medytacji”, przekład Andrzej Słomianowski, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2013, str. 116

Jolanta Szwarc