Karolina Kułakowska „Puste muzea”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 80
Jolanta Szwarc
PRZEPRASZAM, ŻE TROCHĘ POBUJAM
Skłonił mnie do tego pięknie wydany tomik wierszy Karoliny Kułakowskiej Puste muzea. Tłem dla słowa są obrazy Jarosława Eysymonta, który zresztą całość zręcznie skomponował. „Cichy wernisaż”, „portret zbiorowy”, „większe pejzaże” – to zaproponowany przez autorkę podział wierszy.
„cichy wernisaż” zawiera osiem wierszy, w których łatwo zauważalny jest wpływ secesji na poetkę.
Pojawiają się nazwiska z tamtej epoki, choć nie tylko. Obok Mary Cassat, Gustawa Klimta, Oskara Kokoschki, Egona Schielego mamy Blake’a, a także – sądząc po "Piątym Kaprysie" – Paganiniego. Paryż, Wiedeń, to miasta godne Belle Epoque, złotej, cudownej, sytej, radosnej. Stabilizacja polityczna i rozwój techniki, ale nie może tak być zawsze, dlatego cieniem na niej, na migotliwej secesji kładzie się dekadentyzm. Autorka zafascynowana atmosferą sprzed ponad stu lat, swój pierwszy w tomiku erotyk umieszcza w Paryżu. Dedykowany jest mężczyźnie od nenufarów. Wyobraźnia natychmiast podsuwa mi obraz nie z muzeum, lecz z filmu, gdy Strasburger, a właściwie Toliboski, wchodzi do stawu by nazrywać wybrance nenufarów, a w tle przepiękny walc. Kwiaty i czekoladki – to wypadało wręczać damom, przynajmniej na początku znajomości.
„Erotyk paryski”, a więc jest zjawiskowy mężczyzna, jest namiętna czerwień altanki i Mary Cassat malująca dzieci w zielonych sukienkach. Dzieci w erotyku? Czyżby ostrzeżenie? Bohaterka wiersza jest poirytowana – Milczę, choć dobrze wiesz, jak drażni mnie brak wyszukanych pasteli. Dodaje jednak do tych kontrastujących kolorów jeszcze jeden. Biorę białą czekoladę, całuję twoje suche usta. Ostrzeżenie okazało się niewystarczające.
Proste – mężczyzna jest spragniony, kobieta kusi i będzie się działo. Nenufary, czekoladki, czerwona altanka, dzieci w zieleni, porywająca muzyka. Dalej wiadomo. „Przed” lecą tiurniury i halki, a „podczas” – symfonia środka, ale dlaczego jeszcze mokre podwiązki ocierają się o uda. Całość kończą zapachy lipcowych lilii ścinanych po skosie oraz laski wanilii i cynamonu – afrodyzjaków – wsadzonych między palce stóp.
Ach, te przewrotne kobiety. W wierszu „kompozycja w błękitach” dedykowanym Oskarowi Kokoschce bohaterka rzecze: Rozmawialiśmy na wiele sposobów, również / wtedy, gdy czerwona rękawiczka została / w twoich ustach. Dobrze jej się rozmawiało, bo ona mogła mówić i mówić, a on z tą rękawiczką w ustach pewnie bąkał jakieś nosowe mmhmm, co by jej nie wypuścić. W „erotyku w kwadracie” następuje wcielenie w tę z obrazu Klimta, której za mało było dotyku. Dotyku nie zastąpi ani chłodny szafir, ani złoto. I w następnym wierszu rozmawiać możemy na wiele tematów, / również o plamach między Edith / a Egonem. No, możemy, ale odpowiedź jest prosta – tak namalował i na kremowym kartonie rzeczywiście obrazy wyglądają naturalniej. Tragiczne małżeństwo, nie oszczędziła ich szalejąca hiszpanka. Odeszli bardzo młodzi, a wraz z nimi ich nienarodzone dziecko. Może malarz dlatego oswajał myśl ze śmiercią, malując obraz „Śmierć i dziewczyna”. Śmierć – mężczyzna ma dobre oczy, przytula dziewczynę, jakby mówił – widzisz, nawet ze mną może być kojąco. Cichy, spokojny obraz, będący zapewne inspiracją dla autorki, wywołał drapieżny wiersz „śmierć i mężczyzna”. Już tytuł sugeruje, że przywrócony został porządek rzeczy, znowu jest „ta” śmierć, a nie jak u Schielego „ten” śmierć. Ta śmierć narzuca się i rozkazuje. Rozkazuje umierającemu mężczyźnie – Bierz mnie, bierz i jedz całą lub w kawałkach. Miesza się kanibalizm z nekrofilią, perwersja wpycha się do erotyzmu, dobrobyt kocha się z wyuzdaniem, sztuka ociera się o pornografię, przepadły wyższe uczucia.
Tymczasem na XIV Wystawę Secesji Wiedeńskiej Gustaw Klimt maluje fryz będący ilustracją do IX symfonii Beethovena. Jak odczytuje go poetka, na początku jest tęsknota za szczęściem, które może spłynąć na ludzi dzięki Złotemu Rycerzowi, dlatego modlą się do niego, ale przeszkadzają Gorgony symbolizujące choroby, szaleństwo i śmierć oraz stojące po prawej stronie Tyfeusza wady – lubieżność, lenistwo, brak umiaru. Rycerz musi pokonać przeszkody, żeby dotrzeć do poezji, chóru, kwiatów. Zwycięskiemu Rycerzowi wyzwolonemu z krępującej zbroi, przesyłającemu pocałunek światu towarzyszy „Oda do radości”. Tu poetka proponuje podmienić „Odę do radości” Schillera na bardziej swojską „Odę do młodości” Mickiewicza.
Fortuna kołem się toczy, pocałunek wysłany światu i wszelkiego rodzaju sztuki nie zatrzymały koła. Wtoczyło się zło, wojna, hiszpanka, dwa totalitaryzmy. Kiedy w „1947 [Alma Mahler, wdowa po Werflu, leci do Europy]”, to trzeba powiedzieć, że spotkanie z Wiedniem nie było radosnym powrotem. Wszystko uległo zmianie. Zniknęła Belle Epoque, a i Alma brylująca niegdyś na salonach, musiała krytycznie spojrzeć na siebie.
Najciekawszy w książce wydaje się dział zatytułowany „portret zbiorowy”, na który składa się jedenaście wierszy. Znowu mamy do czynienia z seksem, erotyką, ale nie miłością. W tle intymnych relacji między kobietą i mężczyzną pojawia się sacrum. Mówiłeś wtedy, że mam twarz, jak gotycka / Madonna z głównego ołtarza. Zderzenie profanum i sacrum prowadzi do rozważań, domysłów, co Ona o tym sądzi. O knotach zgaszonych w tym ciele, / przygryzanej z rozkoszy wardze, I co by było, gdyby / podświetliły się wszystkie miejsca dotykane / przez ciebie na wiele sposobów. Myślę, // że byłoby jej niesmacznie, pojawiłby się rumień / na obliczu. Czy Matka Boska byłaby do tego stopnia zgorszona, by na Jej twarzy wystąpiły zmiany oznaczające stan zapalny skóry, zaczerwienienie i obrzęk, czyli rumień? Sądzę, że z „góry” na niejedno się napatrzyła i na pewno nie jest pierwszą naiwną. Od wiedzieć do czynić – daleka droga. Jak nad ranem niepokojąco pieką /…/ dłonie to albo przez uczulenie, albo przez uzależnienie. Należałoby sacrum zostawić w spokoju i udać cię do specjalisty. Sądząc po następnym wierszu, jest to uzależnienie. Pijak wywróci całe mieszkanie do góry nogami, żeby znaleźć butelkę wódki i będzie pił z gwinta. Tu para już na schodach zaczyna się rozbierać. Jemu, jak przekraczał próg, coś spadło na głowę. W pokoju ona leży na stole, rozluźniona jak splot znoszonego swetra, a jego nie ma. Czyżby coś mu się stało? Za to ona ma czas na myślenie. Przypominają się jej różnego rodzaju biesiady, których świadkiem był ten nieskalanie czysty obrus, na którym teraz leży, także wieczerze wigilijne. Nawet coś ją łączy ze świątecznym karpiem – oczekiwanie na usta. Na ogół karpia dzieli się na dzwonka i dobiera się do niego wielu konsumentów (powiedzmy ściślej – kilku). Bohaterka chyba tego nie chce, jest osobą delikatną, nie pragnie nikogo ranić swoim postępowaniem. Jednak, mimo że nic się jeszcze nie stało, przezorny mosiężny Chrystus zasłonił się pajęczyną.
Wszystko zaczyna mi się kojarzyć z seksem. Stół, szuflada, szminka, ryba. Nie wzruszają żadne mostki czarownic, żadne obrazy. Poetka twierdzi, że gdy zapominamy o Bogu, to wtedy jest większe parcie. Na co? Oczywiście na seks. Kolejna kartka książki. Kocie łby zaglądają między uda. Kiedy podaje siąpiącemu towarzyszowi przechadzki chusteczkę, słyszy, że daje się tylko mężowi. To pewnie mówi kobieta sądząca, że po ziemi chodzą święte albo kurwy, a praca, to taki rodzaj masturbacji; / niby dobrze, ale nie // do końca. A co słychać w „postmodernizmie”? Dżizaskurwajapierdolę wpycha się między potulnych ludzi. Nowa Cud Epoka. Spaceruję razem z podmiotem lirycznym, właściwie człapię się za nim, widzę, to co on, słyszę, to co on. Teraz w kościele. Dobrze, że idę sama, bo podmiotowi lirycznemu na ogół towarzyszy jakiś „on”, a jak jest on, to ona nie myśli głową, tylko tym, co ma między udami, można też powiedzieć – tym, co ma w międzychodzie. Teraz już i mnie zaczyna wszystko kojarzyć się z męska aparaturą. Powoli, w ciszy / zaczynamy penetrować wnętrze (najpierw nawa / główna, później boczne) – z czymś mi się skojarzył wyraz „penetrować”, zapewniam, że nie ze zwiedzaniem kościoła.
Wizerunek Boga, to twarz mężczyzny z brodą i szata podkreślająca świętość. Po „aureoli”, która zawsze jest nad głową, następuje „samotność pod krzesłem”. Wydawałoby się, że będą to tylko neutralne pod względem erotycznym wspomnienia babci o czasach słusznie minionych, a tu znowu wepchnięcie ręki / głębiej – kartka na mięso. Dlaczego nasze wnuki / wszędzie szukają punktu G? Jakiś „on” raz porównał bohaterkę do Madonny, teraz do amerykańskiej kelnerki w czerwonej bluzce, a czerwień – to wiemy – pożądanie. Ona siedzi na blacie, a on w tym barze smaruje jej nogi olejem i to jeszcze nabożnie. Chyba dlatego, że Polka, Polki są najlepsze. Niewątpliwie.
Jednak zupełnie nie zgadzam się z treścią zawartą w wierszu „poezja”. Od kiedy płodzę, poznaję mężczyzn z psychozą / maniakalno-depresyjną, / dewiantów i socjopatów. Powoli przyzwyczajam się do / rozmów / niezdrowo przerywanych w połowie. // Od kiedy płodzę wiersze nocami, jestem znawczynią / najzwyklejszej miłości, wielokrotnie szczytuję / we śnie. „Portret zbiorowy” – to nieciekawe towarzystwo. Pędzące za seksem z chrześcijańskim garbem na plecach i nienaturalnie zaspokajający się poeci.
W „większych pejzażach” utknęłam. Owszem, mogę swoje myśli, dopowiedzenia wsadzić między wersy poetki, ale, za przeproszeniem, mam tyle pomysłów do wsadzenia, że w końcu rozsadzę.
A w ogóle „żywioły” są przygnębiające, choć bez nich świat staje się niewyobrażalny. Ziemia, dużo ziemi. Początkowo / zbyt wiele czasu by zauważyć światło i poranną ciszę. / Na ścieżce osiem zwiędłych maków / przypomina o modlitwie. Mak, roślina śmierci, halucynogenna, łagodzi ból, pomaga przekroczyć granicę oddzielającą nas od zaświatów. Maki, pole maków nad rzeką zapomnienia – Lete. Przejście przez pole i rzekę obedrze nas ze wszystkiego, nie wniesiemy pamięci w krainę umarłych. Alma Mahler nie musiała się obawiać tych, po których nosiła samotność, a nosiła po trzech mężach i kilku sztywnych. Nie będzie pamiętała, żeby porównać życie na ziemi z niebiańskim żywotem.
Jak żywioł ziemi jest dla mnie klarowny, tak wiersze dotyczące powietrza, wody i ognia pozwalają pohulać wyobraźni czytelników. Żyjemy? Nie żyjemy? Może był wypadek i sprawca ze zgryzoty obgryza sobie paznokcie? Litanie // więdną w ustach, odpływają. Nie wiem, dlaczego więdną. Są nieszczere? Gdzie odpływają, zamiast szybować w górę? W ogóle nie dotrą do Adresata? Czyżby zawodziła skuteczna zazwyczaj poczta? Utonęły już dwa miesiące i na dwoje babka wróżyła. Takie bujanie się na ziemi niczyjej.
Powietrze gęstnieje, ale gęsi jakoś kluczem się przebijają. Mieliśmy odlecieć, lecz zabrakło terpentyny. Jakieś smugi i to białe, zimne, malowane. Czyżby samolot odleciał bez nas? Patrzymy na spalone cylindry na przydrożnych drzewach, suche / liście między udami. Stęchlizna miesza się z imbirem, gdzieś wrzeszczy paw, tworzy Georg Trakl. Znowu nie moja epoka. Jakaś portowa dziwka, rosa na pośladkach i trawa w ustach. Chciałabym wejść głębiej i dotknąć twojego podkładu / (mogę tylko odgadywać jakie są procenty / wilgoci, a jakie emocji). Potem obca wanna i jego skręcony włos. Wieczór, wiatr dmucha w butelki, zalicza; / trafiona – brzemienna, zatopiona w mule.
Znaki, znaki, są znaki, symbole, alegorie, powtórzenia, czasami dokładne. Obrani ze skóry, odziani w skórę. Już widzę krzyż / z okiennego kitu. Tonę, sztywnieją włosy, wnętrzności zostały na drzewie.
Nic nie czuję. Powiem, że czytając pobieżnie, szybko – dobrze się czyta. Coś tam błyśnie, myśl jak nartnik ślizgnie się po powierzchni, fraza płynie spokojnie, beznamiętnie. Skonstruowana – to widać – z dystansem, zagadkowa, dobra dla rozwiązujących krzyżówki.
Ta książka jakoś mnie nie wzbogaciła, raczej wprawiła w zakłopotanie. Zniesmaczyła erotykę i nie pomogły żadne afrodyzjaki. Były momenty niezłe, ale wtopiły się w całość.
Karolina Kułakowska „Puste muzea”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 80
Jolanta Szwarc