Leszek Żuliński: „Totamea”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 72

Kategoria: port literacki Utworzono: poniedziałek, 17 czerwiec 2013 Opublikowano: poniedziałek, 17 czerwiec 2013 Drukuj E-mail

Jolanta Szwarc

O PORTRECIE, KTÓREGO NIE BĘDZIE

Naturalnie, jak zawsze najpierw obejrzałam pachnącą świeżością książkę z kusząco połyskującym tytułem Totamea starannie wydaną przez Zaułek Wydawniczy „Pomyłka” z interesującą grafiką Teresy Babińskiej. Już tytuł i dobór ilustracji sugerował tematykę książki.
Książki złożonej w sposób przemyślany. Opowiada ona kolejnymi wierszami, jak podmiot liryczny – malarz próbuje namalować swoją kobietę, ale ciągle nie jest zadowolony. Już w pierwszym wierszu szkic jak mozaika rozsypuje się, a rośnie wodna pożądliwość flisaka z wiosłem do łódeczki. To znów czerwone szpilki młódki chodzącej po obrazie drażnią stukotem serce malarza o zwapniałych tętnicach.

Ale co tam tętnice, co tam odleżyny wieku. Pobiegnę za tobą, może dogonię czas. I dalej marzy o łące, o kobiecie tańczącej flamenco dla niego koniecznie w tych czerwonych szpilkach, a on będzie z jej rozkołysanych pól zrywał daktyle i oliwki. I ani kreski więcej, ani nic ponadto / tak ten szkic niech zastygnie, tak niech się pejzaży.
To jednak wcale nie znaczy, że chcieć to móc, bo w kolejnych trzech wierszach potrzebuje jej pozującej. Niepewny w doborze kolorów zwierza się – najgorzej z doborem farbki, / maczam pędzel w niebieskiej, ale to nie to. Kiedyś kobiety wiedziały, że do uzyskania czystości bieli należy do płukania bielizny użyć farbki, a była w drogeriach jedna. Naraz odkrywa w myślach – najpewniejszy jestem w sepii – ona ścieli się w pachwinach, /…/ najbardziej nasycona jest brązem na tej ścieżynce, którą obiecujesz doprowadzić mnie do szału z echem imion w górach i dudnieniem chłopięcego krzyku w studnię. Chciałbym namalować jego atawistyczny zew. / musisz pozować – otwarta do dna przełęczy. Pomyślałam sobie, że bycie malarzem, ale i modelką, jest rzeczą trudną, bo artysta umie zrugać, żądając naturalności, której sam nie potrafi wydobyć. Oboje marzą o sławie. Już Harasymowicz odkrył, że „pierwsi do wypłaty się chudej garniemy, a za nas / i tak inny na Olimpie siedzi.” A siedzi, siedzi, ale zawsze jakaś szansa na zdobycia szczytu jest. Na naszej mansardzie marchand nie przysiądzie, / jednak zlecą się setki, jeśli przestaniesz się wiercić, do diabła!

Malarz niepewny swoich umiejętności zaczyna rozważać, jak malowali inni i tu Leszek Żuliński przedstawia nam całą plejadę wielkich. Wśród nich Kramskoj, Klimt, Lautrec, Starowieyski, Picasso, a każdy tworzył na swój sposób. Jednemu wystarczało to, innemu tamto, a może… malować cię nieostro, w smudze, wizgu, w poruszeniu / zwłaszcza serca, w jego łomocie, ale obrazu nie ma, wszystkie sytuacje malowane są słowem wspieranym przez artystkę Teresą Babińską.
Poeta, malarz czy gawędziarz?
Beata Golacik w Łupkach zamieściła miniaturę – Ty – totus Tuus znak / poezja to tatuaż ja / tota Tua. Obserwuję, że ten łaciński zwrot od chwili użycie go przez papieża Polaka robi swoistą karierę. Malarz – bohater wierszy przypomina sobie – powiedziałaś kiedyś jestem tota tua i tym łacińskim stwierdzeniem ona coraz bardziej zaczyna wrastać w jego pejzaż. Dotąd bezimienna, zatem nieistniejąca, przywołana ma być do życia, choć z ograniczoną wolnością. Nad strumykiem zaczerpnę wody w garść / i ochrzczą cie nowym imieniem Totamea. Jak dobrze mieć Meusię. Szałas zbuduje, będzie czekała z wrzątkiem na herbatę. Zejdę zaraz z gór /…/ zamknij dłoń, w jej kokonie / cały świat. będę się tam jedwabił, paprocił, piwniczył i płożył. Dopiero po trzęsieniu ziemi, przeciągu i detonacji rozchyl palce – wyfrunę z dłoni, ale przysiądę niedaleko. Już po wszystkim, błoga cisza zmysłów i oddechów. Tylko farby będą dziwić się sobie i struktura kanwy nie przestanie falować. rama obrazu rozpadnie się z trzaskiem.

I tu autor mnie zaskoczył. Bohater jest malarzem czy hafciarzem? Kiedyś zdarzyło mi się wyszywać obraz wełną na dość grubym, siatkowym materiale – kanwie. Chyba jednak doszłam do sedna. My, Polacy wyszywamy portrety, pejzaże, martwe natury na kanwie, a malujemy na płótnie, Anglicy natomiast materiał, na którym malują nazywają „canvas”, a ponieważ Leszek Żuliński niechybnie oblatany w językach, to niechcący wpuścił mnie w maliny, ale tylko przez moment. Otrzepałam piórka i z zaciekawieniem dalej śledzę, jak malarz chce namalować kobietę, która gdzieś mu migoce w światłach. Denerwuje się – może w ogóle nie istniejesz, a przecież dobrze wiesz, że nie jestem / abstrakcjonistą. maluję mięso, nie jego ideę.

Cały czas malarz planuje obraz i obmyśla techniki. Hmm, akwarela nie, bo… Zauważyłem ostatnio, że więcej mówię, niż maluję. Ale czy to wszystko ma sens? Moi koledzy poeci, / robią to samo – świat zamykają w złotej klatce wiersza i zaczynają wierzyć, że jest prawdziwy. Cóż, świat jest dla wszystkich. Jedni mocno trzymają się ziemi, inni unoszą się nad nią. Po łyżce mleka wszystko jest możliwe, jak u Chagalla. „Chodź do nieba. Tam odpoczniesz. / Tylko nie patrz. / Tylko nie myśl. / Polecimy skośnie, skośnie, / aż się nigdy nie znajdziemy” (J. Kulmowa). Jednak zanim się uniesiemy, musimy się przygotować. Zaraz, zaraz, a może gwasz? A może patrzeć oczami, a widzieć palcami? Jak dotrzeć do początku człowieczeństwa… Skąd mi się to wzięło? Chyba nie ze sztychu, chociaż ostro rznięty. A cóż Herbert mógł wiedzieć o sztychu? oni poeci, / słyszą tylko fechtunek słowem, szczęk głosek i tupot składni. Niewinne zabawy. Takie ludzkie przecież. Sztuka nie kłamie, Sztuka nie rani, Sztuka piękno niesie zależne od smaku. Do tworzenie potrzebny jest spokój, a tu ona nago chodzi po pracowni. Sterczące sutki wyznaczają trasę, żarna pośladków mielą / odległość między nami. wiem, co zrobisz za chwilę - / położysz się niedaleko mnie, rozsuniesz uda i będziesz / kusiła.

Nie, w takich warunkach nie można pracować. Co ważniejsze? Życie, czy omam wieczności na płótnie? Zuzanna kusi, obrazu nie będzie, a do kuszenia w haremowej scenerii dorzućmy jeszcze z innych kultur trochę, przecież globalizacja. Jakże nie skorzystać. Trochę z Hiszpanii, brylant z Indii w pępek, bransolety z Afryki i można zagrać. Wysokie ce wyłuskać / z sopranu, gdy będziesz wzbijała się pod sufit i niskie alty / w czasie opadania. wbij mi paznokcie w plecy. / niech na płótnie zostanie pięć bruzd – zapis tego szału. Malarz jest wytrwały, chociaż za plecami słyszy – O! nasz drugi Podkowiński. Już go szufladkują, nie widzą inności, zwykli rzemieślnicy, a przecież przyjdzie w końcu taka chwila kiedy pędzel sam potoczy się po płótnie i zmieni mimesis w katharsis. Dlatego artysta musi znosić różne przykrości, zadawane sztychy, bo taka jest cena za Sztukę, ale co zrobić, gdy nie ma pomysłu, brakuje języka? Z historii sztuki posklejać? Wziąć trochę z Rublowa, kapkę z Chagalla, trochę plam z taszystów, bryłki od kubistów posadzić na czerwonej trawie, pokropić literami z „Pieśni nad pieśniami”. Jakieś fatum ciąży nad malarzem – posyłam ci ten szkic / na nim tylko dym. Czuje rozpacz i słodycz płonącego mięsa. Anus mundi jest ciągle, dlatego może bardziej trzeba żyć, niż uprawiać terapię przez sztukę i w ten sposób wyrównywać życiowe niedostatki. Malować jakąś Galeteę… Tylko kto ją ożywi? Łakniemy jak nasi przodkowie piękna ideałów, jakiejś odskoczni od szarzyzny, od sparciałego otoczenia. W muzeach odnajdujemy memy, tak jak w archiwach szukamy przodków i wspólnych z nimi genów.
Dostajemy sztukę w spadku, i nieważne, że mami, że wabi, że wygładza, zmiękcza, zasłania. Powiem za słowami poety -  a sztuka? niech robi ze mną co chce / zupełnie jak ty. Ci, którzy starali się nas wyposażyć, odeszli Tam, gdzie  czas nie nagli, z Tu przyjdzie się pożegnać, a póki co niech malarze wstawiają świat w ramę, albo zatrząsną w wierszu. Z niego nie ma ucieczki i czas staje w miejscu jak zepsuty zegar. To taka nieśmiertelność zastawiona przez śmiertelnych. Śmiertelności nie da się uniknąć.

Jak  nie dostrzec róży Salwadora i Małego Księcia. Źle wymyśliłem twoje imię, powinnaś nazywać się Todamea? / sein zum Todamea /…/ weźmy się w trójkę za ręce i idźmy dalej przed siebie. Żyjmy tak jak inni w przestrzeni podobnych gestów, rytuałów (Chwileczkę, czas na herbatę w miśnieńskiej filiżance.), schematów. Żyje „się” tak w społecznym zniewoleniu i tak jest dobrze. Wolność przychodzi, kiedy odczuwamy grozę śmierci, samotność i absurdalność świata. Co nas czeka, to dopiero się okaże. Czy zamkniemy spokojnie oczy, czy dopadnie nas jakaś powtórka z historii. Nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, jaki będzie jej nurt, tego nie da się przewidzieć.
Na razie żyjemy bardziej lub mniej myśląc o kruchości życia. Mamy zawsze szansę cieszyć się w muzeach tym, co utrwalone. Nie zastanawiamy się nad brakami dzieł, które bezpowrotnie zginęły, bo zabrakło ich twórców – ofiar tragedii.

Co się dzieje? Czyżby malarz zapomniał o sztaludze i pędzlu? Odpowiedzią na moje pytanie jest kończący tomik wiersz „Most rozwodzony”. Malarz dochodzi do wniosku, że portretu nie będzie, bo zderza się w nim trywialność z sacrum. W to wszystko miesza się Malczewski ze swoją kosą na sztorc. Znów dałam się zwieść autorowi, bo zamiast o śmierci pomyślałam o naszych kosynierach, którzy przekuwali na sztorc, o dziewięćdziesiąt stopni, zwykłe noże kos rolniczych. Przekute noże stanowiły jedną linię z drzewcem. Natomiast atrybutem śmierci u Malczewskiego była najzwyklejsza kosa gospodarcza. Choć jedna i druga może uśmiercić, to tylko ta bojowa może być na sztorc, ale to drobiazg. Jestem z tego pokolenia, które wychowało się na obrazach Chełmońskiego, Grottgera, lekturze Nad Niemnem i ekranizacji tej powieści.

Wracając do myśli głównej, najtrudniejsze dla malarza jest scalenie ciała z duszą. Kiedy malowałem ciało, wychodziła mi z tego martwa natura /…/ były momenty, gdy zdawało mi się, ż połączę jednym mostem / Avignon z Las Vegas, ale wtedy nie starczało talentu. Jeśli nie chcemy twórczych porażek, należy uciekać w codzienność, nie myśleć o śmierci, bo jak już wcześniej napisał Leszek Żuliński życie, nagie życie warte jest prawdziwego grzechu, buntu, szaleństwa.

Totamea to ciekawa i mądra lektura. Autor erudyta wymaga od czytelnika skupienia. Mamy tu do czynienia ze zderzeniem świntucha ze świętym. Całość wypowiedziana ciepłym tembrem głosu, słowem bogatym w niebanalne porównania, metafory i neologizmy. O przemyślanej, pięknej kompozycji już pisałam.

Leszek Żuliński: „Totamea”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 72

Jolanta Szwarc