Aleksandra Słowik „Sakwojaż Penelopy”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2012, str. 152
Anna Łozowska-Patynowska
POEZJA NA MITYCZNEJ KRAWĘDZI
Sakwojaż Penelopy to zbiór, który wydaje się nie wpisywać w obecne kanony poetyckie. Jego założenia są niewspółczesne, co nie oznacza, że gorsze. Rozważania w tomiku przejmują dziedzictwo Joyce’a. Interpretacje twórczości tego irlandzkiego pisarza byłby rzadkie i z reguły nie okazywały się satysfakcjonujące. A jeżeli już pojawiały się głosy krytyczne, to były to, z reguły, objaśnienia niekompletne i niewystarczające. Pojawiają się więc pytania, co mają ze sobą wspólnego Joyce i Słowik oraz, czy tekst polskiej artystki jest tak samo oporny na różnorodne odczytania?
Aleksandra Słowik szuka zrozumienia tam, gdzie wydaje się go nie być. Jak naiwni musimy być, aby podążać nie śladami Słowik, ale Ulissesa. Wszak utwór Joyce’a jest tylko osłonką dla całkiem innych refleksji. Poetycka koncepcja artystki, zrealizowana w Sakwojażu Penelopy, opiera się na idei pretekstu, a więc być może pre-tekstu, przed-tekstu, tekstu pierwotnego, tekstu będącego wzorcem, źródłem, do którego się powraca. Idea Słowik jest zatem dwuaspektowa. Z jednej strony, zawiera się w niej nawiązanie do tekstu pierwotnego, czyli do Ulissesa, z drugiej, zbiór poetycki ukierunkowany jest sam na siebie. Tomik jest komunikatem zwrotnym, tekstem stworzonym do odczytania jednostronnego. Równocześnie jest on opowieścią będącą w nieustannym ruchu, tworzy się samoistnie, i ma moc sprawczą, która działa w ściśle określonych granicach.
Jak zatem rozszyfrować tytuł, jakiego używa Słowik? Gdyby autorka tomiku chciała jedynie powielić Joyce’a, zdecydowałaby się nadać mu nazwę, na przykład „Sakwojaż Ulissesa”. Jednak tego nie robi. Poetka nie chce także stać w opozycji do Joyce’owskiego świata. Wręcz przeciwnie, chce się z nim zjednać, wyrazić swoją aprobatę, ale jednocześnie zaprezentować własny, przemyślany do reszty model wszechświata. Dlaczego u Słowik pojawia się Penelopa?
Po pierwsze dlatego, że to mitologiczna Penelopa oczekiwała na powrót Odysa (Ulissesa), była wierną żoną, wierzącą w rychły powrót męża. Dlatego tylko ona może być ona doskonałym partnerem do rozmowy dla Ulissesa, to ona go rozumie, ona także jest jego odbiciem. Słowik z premedytacją skonstruuje swój utwór. Ustawia go pod takim kątem, aby dać możliwość prześwietlenia go tekstem Joyce’a.
Po drugie, widzimy tu pewne przepisanie mitu, poprawienie go, dostosowanie do własnych potrzeb. Dziś Penelopa wyrusza na wojnę. Dziś ona wybiera się w egzystencjalną podróż po świecie. Relacje z tej podróży notuje skrzętnie i jednocześnie je interpretuje. Świat jest dla niej artefaktem, zagadką do objaśnienia, tajemnicą do odkrycia i zrozumienia, dlatego Słowik tak uważnie się mu przypatruje. Artystka lustruje świat do tego stopnia, że stara się wniknąć „pod paznokieć”, wejść w „szczelinę”. Tylko tam możemy dokładniej poznać skład chemiczny naszej duszy.
Artystka podąża także w kierunku zrewidowania i zredefiniowania pojęcia mitu. Mit posiada dwuwartościową strukturę. Według poetki jest właściwym punktem odniesienia i modelem. W konstrukcji mitu ukryty jest również moment jego przełamania. W następstwie tego, mit jest równocześnie pułapką rzeczywistości otaczającej człowieka i, paradoksalnie, otwarciem się na novum, innowacyjnym zwrotem w obcowaniu ze światem. Słowik obiera równolegle oba kursy. Co z tego wynika, postarajmy się odgadnąć, sięgając do głębin jej poezji.
Aby rozpocząć rozważania nad tekstem Słowik, musimy dokopać się do podwalin. Jakie cechy tradycji klasycznej posiada poezja Słowik? Należą do nich na pewno prostota stylu, która sąsiaduje z neobarokową formą wyobraźni, koncepcja poezji osadzona na zataczaniu koła, które nie ma początku i końca oraz zatrzymanie teraźniejszości, i to w sposób paradoksalny, która wydaje się być w ruchu. Ponadto tomik Słowik ma wpływać na wykształcenie się konkretnego sposobu percepcji. Zbiór poetycki mamy postrzegać jako odbicie greckiej rzeźby. Jego sylwetka nakreślona jest grubą kreską. To jednak postać, której rysy bywają rozmazane i zamglone a cechy wydają się iluzoryczne.
To pozornie wszystko, co możemy powiedzieć o korzeniach opowieści snutej przez Słowik. Ale w centrum tekstu dzieje się zupełnie co innego. Cały zbiór poezji, mimo rzekomego powinowactwa z mitologią i tradycją grecką, jest specyficznym mirażem. Słowik sprawia, że rzeczy zmieniają swoje formy i funkcje. Ta poetycka fatamorgana ma swoje przyczyny. Fatamorgana, jako produkt wyobraźni, jest kamuflażem, przykrywką dla sensów, majstersztykiem umysłu, pokazem umiejętności poetki-kuglarki: „nazywasz mnie poetką. Czytaj: ποίησις”.
Co zatem mamy jako czytelnicy czynić, nazywać rzeczy czy czytać? Jedno i drugie, twierdzi poetka, aby objaśnić sensy rzeczy należy te sensy najpierw dookreślić. By je jednak nazwać, trzeba uwewnętrznić ich prawdę. W duchowym zgłębieniu wiecznego nawracania czasu i metamorfoz przestrzeni tkwi ocalenie ποίησις.
Poezja ma więc uchronić konające wartości. Jakie jeszcze pełni u Słowik funkcje? W swojej poezji artystka pragnie zarejestrować niewidzialne dla oka cząstki przesuwającego się czasu: „zostaje cząstka sekundy w tym, co minęło i będzie; poruszone/ zdjęcie, przesunięta gałązka”. Słowik pragnie przez to osiągnąć efekt, jaki zauważamy w wierszach haiku. Jej liryki są podobnym zapisem umierających chwil, które mają szansę na reinkarnację. Słowik zatem wskrzesza umarły czas, który widzimy przez „szereg przybliżeń, za każdym razem przecież jednakowo dalekich”. Świat ogląda ona poprzez potrójną soczewkę. Pierwsza powiększa, druga zmniejsza, trzecia deformuje („Potoczą się, ukulają sklepy, domy, ulice”) . Wszystko wokół staje się sztuką odkształcenia. Zaginiona przestrzeń okazuje się zakrzywiona i niepewna, giną w niej przedmioty, niknie w niej człowiek. Iluzja rządzi światem ożywionym. Słowik reanimuje zastane formy, regeneruje naruszone tkanki świata poszarpanego przez czasy współczesne. Dlatego w swojej poezji autorka pisze o powrotach, o nieustannym biegu rzeczy, i o tworzeniu w tym biegu. Tylko poruszający się czas może zostać zatrzymany. Unieruchamia go artystka poprzez ruchome obrazy poetyckie i płynne przejścia pomiędzy nimi w postaci inwersji między wersami.
Jak wynika z powyższego, najistotniejsza dla Słowik jest idea ruchomości świata. Tę zmienność czyta jednak przez utwory Joyce’a. Ulisses jest zrozumiały tylko dla tych, którym wydaje się, że go rozumieją. Jego utwory są tworzone tylko dla wytrwałych poszukiwaczy. Czytając Joyce’a najpierw napotykamy na powierzchnię, potem dopiero przeciskać się musimy przez niby-warstwy, by na końcu zrozumieć, że najgłębsza z nich, warstwa właściwa nie istnieje. Czy w taki sam sposób gra z nami Aleksandra Słowik? Spróbujmy to wyjaśnić, koncentrując się na jej tekstach.
Poetyckie obrazowanie według Słowik to plastyczna, ciekawie uformowana tekstualna masa. Tu wszystko płynie, przelewa się przez czytelniczy umysł jak Joyce’owski strumień świadomości. „Osadzanie się w cezurach”, „przesuwanie się”, „krążenie” to odnajdywanie i wpisywanie się w sytuacje graniczne. Tylko granice pozwalają na spotkanie z pulsującym bólem świata. W nawrotach cierpienia, drążeniu egzystencji widzi artystka sens. Zwiedzanie kolejnych korytarzy znaczeń nie musi mieć charakteru nieustającej szamotaniny. Słowik nie szarpie się z życiem, nie kaleczy rzeczy, nie zmienia także ich właściwości. Swoimi zmysłami umie jednak pojąć ich istotę, wyciągnąć z nich esencję, aż w końcu uruchomić dalej idące konotacje. Swój świat wiecznego powrotu broni Słowik przed zgonem poprzez „zmianę współrzędnych”, myli ona celowo ścieżki, ukrywa przed złem, rozciąga swoje ramiona i bierze w objęcia swoje prywatne „Imaginarium”. Dla niej rozkwita „vita perpetua”, „vita nova”, egzystencja, która jest wypadkową wszystkich poprzednich twierdzeń, wybujała formą życia, koślawa i nieskończona wykładnia, wybijającą nagle źródłem pluralizmu interpretacyjnego. Korpus słowny, który jest jednocześnie punktem wyjścia, to „oplatanie ciała między zdarzeniami”.
Ukryte rzekomo sensy poezji Słowik wysypują się z niej bądź powoli i umiarkowanie się z niej sączą. Poetka świadomie otwiera te szczeliny znaczeń, rozszerza je jeszcze bardziej po to, by czytelnik łatwiej przebrnął przez trudne warstwy sensów. Łatwiej nam wtedy dotrzymywać kroku poetce albo tropić ją, znajdując „sypiące się” fragmenty wyobraźni. Poetka rysuje granice czasowe, po to, by je zamazywać. „Resetuje przeszłość” unicestwia „wąski prześwit z raju”, by scalić w jedno czasoprzestrzeń.
Zatem oprócz przeszłości, teraźniejszości i przyszłości jest jeszcze jeden model egzystencji. Opuszczenie rzeczywistości jest odnalezieniem nowej realności, jest odzyskaniem własnej tożsamości, która dawno temu „wypadła z życia”. Zataczanie pętli w czasie prowadzi do obrania całkiem innego kursu. Zamknięcie się w idei wiecznego powrotu okazuje się niemożliwe. Zawsze jest coś jeszcze, coś, co nadwyręża wątły, zasupłany wymiar bytu. Opuszczenie ufortyfikowanej twierdzy to powód wystawienia rachunku, rozliczenia się z dotychczasowym, jednorodnym życiem: „Epitafium. Moje. Napisane. Skoń. Czyłem (…)/ Wieczny przepływ rzeczy nie do sprawdzenia po drodze”. Gdzie mieści się zatem sens życia? W „granicach przejrzystości”, w „wiecznych respiratorach” myśli, w umyśle, który powołuje rzeczy do istnienia.
W następstwie powyższego, liryka Słowik to poezja rozmytych konturów, poezja niejednolitej wyobraźni, to świat przestudiowanych doskonale wartości i rezolutnych skojarzeń. Rozkojarzone „Imaginarium” Słowik toczy się samo w rytmie wiecznego powrotu. Skojarzenia stopniowo obrastają stworzoną przez poetkę klatkę wzruszeń. Nieskończona sublimacja wyobraźni, niczym „kredyt odnawialny”, nie ma hamulca, nie ma granic ani celu. Parafrazując Słowik, mimo znajomości wzoru, nie da się nic do niego podstawić, bo wszystkie wartości są względne i tak samo nieokreślone. Nie oznacza to jednak, że świat stworzony przez poetkę jest nijaki. To po prostu, tak jak u Brunona Schulza, otwarta księga. W tym świecie kolejne warstwy znaczeniowe stwarzane są podczas czynności czytania i egzegezy. Świat Słowik istnieje zatem w procesie interpretacji.
Reasumując, z jednej strony, poezja Słowik jest gładka. Ma ona dużą przejrzystość znaczeniową. Jej istota zamyka się w „miękkim odpoczywaniu”, a stworzony przez nią świat dzieje się w delikatnej, puchowej scenerii. Nie jest to jednak sielanka, ponieważ jednolitość czasoprzestrzenną przerywają niekiedy akty zmęczenia („Bo w życiu chodzi o to, żeby się w końcu położyć./ Rodzimy w sobie zmęczenie”). Niszczy ją także nieustannie poczucie wewnętrznego rozchwiania i niezdecydowania. To równocześnie liryka ucieczki od pokawałkowania, czyli próba powolnego kolekcjonowania siebie, sukcesywnego dojrzewania do bycia w całości („Spróbuję uzbierać się w całość"), które, ku naszemu zaskoczeniu, nie ma okazji nastąpić. Z drugiej strony, liryki Słowik to poezja złamanego, uładzonego krzyku, to pewna siebie, ufortyfikowana twierdza myśli.
Poezja Słowik, jak wspomniałam już wcześniej, nie ma wyraźnego punktu startu, nie ma także ustalonej mety. Dystans do przebiegnięcia jest jeszcze bardziej niewyraźny, bo w bezkresnej przestrzeni łatwo zabłądzić bądź oddać się poetyckiej kontemplacji. Ale to poezja, i jedyne granice, jakie musi posiadać, to słowa. My, czytelnicy, aby je przekroczyć, musimy utopić się w sensie ukrytym między wyrazami.
Aleksandra Słowik „Sakwojaż Penelopy”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2012, str. 152
Anna Łozowska-Patynowska
Przeczytaj też na naszym portalu wiersze A. Słowik (dział „poezja”), a także omówienia wcześniejszych zbiorów poetyckich autorki: Jednoczęściowy wierzchni strój kobiecy (2010) oraz Kolejność stron (2011)