Wiersz rozbierany, Na oścież, Leibnizowska monada, Zakynthos sjesta, *** ("cały dzień na morzu..."), Ogród, Morska zima, +Nieskończoność, Malowanie nagą dłonią, Ślad, *** ("samotność jest jak echo...")
Sylwia Gibaszek
WIERSZ ROZBIERANY
rozbierz mnie z prozy
skóry pieczarek
gorącej zupy
z bordowych zasłon
welurowych bluzek
koronkowych biustonoszy
rozbierz mnie z mojej skóry
z wnętrzności
rozbieraj mnie
aż zostanie
pajęczyna utkana
z wierszy
NA OŚCIEŻ
I
istnienie na oścież
jest przerwą
w metalicznych oparach miasta
nieznośnych dźwiękach aut i tłumu
wytłumieniem
ludzkiego wnętrza
tu
w leśnej chacie
jestem
małą strażniczką ognia
wtuloną w kaflowy piec
cisza dudni
nagłaśniana wypalonym drewnem
zimnem z wystudzonej ceramiki
przypomina ćmę która rozszerza się
jak wszechświat
jej wielkie skrzydła
skwierczą nad ziemskimi wulkanami
nad tyglem gdzie wypala się wszystkie dusze
II
mgła nad łąką
mąka i szron
rozsypane bydłu pod nogi
o świcie pasą się już krowy
z żółtymi liśćmi
przyklejonymi do kopyt
w kłębach listopada
w oddali psy szczekają
kaszlę bo znów usnęłam
i zabrakło opału w piecu
sama
pośród starych chat stawów
lasów i łąk
nie dostałam twojego ciepła nawet we śnie
nie dotknęłam twojego ciała
białego niczym spieniona woda
wtulonego w morze o setki kilometrów stąd
gdzie rybacy właśnie wypływają łowić dorsze
a mgła nie pozwala zobaczyć Helu
III
Oksywie-głowa bawołu
Oksi Howh!!!
Wikingowie oznaczyli tę ziemie
i sukno wody
ja w welurowej sukni
aksamitna z miłości
słona z tęsknoty
wołałam Cię przez zimny Bałtyk
wołam przez sosnowe gałęzie
zbutwiałe liście
pianie kogutów
rozpłomienione ogniska
pospadały gliniane garnki z płotu
roziskrzona
biegnie
moja linia wysokiego napięcia
z Podlasia na Pomorze
IV
zamknięto cerkiew
kościół obrabowano
zamarzła wszędzie święcona woda
toczą się lodowe głazy po skamieniałym morzu
spadają sosny z klifu
lecą kamienie i żwir
drewniane belki
bydło ucieka w panice
Ogień i lód na ringu codziennie
Miej przy sobie rękawice bokserskie
i łódź ratunkową
V
chciałbym zasnąć z Tobą wrzucony do morza
mówiłeś
dryfować po wodzie jak William Blake w filmie Truposz
chciałbym być z Tobą nad ziemią
gdzieś w pół drogi między lądem a morzem
wewnątrz horyzontu siła ciążenia nie zabiera wyobraźni
VI
po różę wiatr złote runo
sięga się jednym haustem
inaczej
jesteś poza życiem
morze wyrzuci na brzeg
twoje wnętrzności
LEIBNIZOWSKA MONADA
sama na czubku
szpilki
we mnie żar
groty solne
z czerwonym światłem
korytarze pełne ognia
ciekłe złoto skrapla się
na brzegach
zamarza Słońce
syreny śpiewają w podwodnej operze
kochankowie w kielichu orchidei
odurzeni jej sromem
własną wonią
mkną przez rafy koralowe
obok żarłocznej mureny
wszystko to zamknięte
w okruszynie brudu
która spadła
(dosłownie przed sekundą)
z łebka szpilki w igielnego ucho
ZAKYNTHOS SJESTA
I
O tej porze najlepiej poznaje się miasto
nad niebieską zatoką spacerują święci
wyszli sobie ze złoconych ikon
pooddychać morską bryzą
i napić się piwa
nie będę ich sobą kusić
bo przecież są astralni
II
w pustym kościele
tyle wolnych ikon
przywołują mnie do siebie
niczym syreny naiwnych rybaków
od wielu godzin nie mogę opuścić
świątyni
jedyny trzeźwy święty Dionizy
puszcza do mnie oko
* * *
cały dzień na morzu czuję się jak Fitzcarraldo
słuchając na pokładzie operowych arii (choć nie śpiewa ich Caruso)
widzę Fitzcarralda w białym garniturze i kapeluszu
jak pogrąża się w dźwiękach
by potem
bić w miejski dzwon
z krzykiem:
Chcę żeby miasto miało swoją operę!
Chcę żeby miasto miało swoją operę!
mnie wystarczy opera na morzu
alt i mezzosopran tak harmonijnie
brzmi z mową fal
jakby powstał z morskiej piany
nie wiem jednak jakim głosem
śpiewała Afrodyta
( czy w ogóle śpiewała - nie była przecież syreną)
OGRÓD
(...sny jeszcze nie wywietrzone...)
pełen pościeli na sznurach
leżaków
peonii
truskawek
krzesła szepczą po kątach
w malinowym gąszczu
Mojra leniwie przyobleka
dojrzałe owoce
(zapachy się mienią )
Ktoś tęsknym głosem śpiewa psalmy
teraz
gdy czytam wiersz Krzysztofa Karaska
właśnie o tym
co stanie się
Jeśli pewnego dnia na bezludnej stacji
wędrowiec zamknie książkę
życia i otworzy Księgę
nieba
nadciąga burza
uginają się drzewa
pająk ucieka w głąb jabłka
MORSKA ZIMA
I
nad ranem
wypalił się węgiel
zgasły wszystkie iskry
czułam jak
zimno omiata mi włosy
oczy
usta
zwinęłam się w sobie
niczym kot
w tej mroźnej ciemności
słyszałam szum morza
jak głośno bije mi serce
śniło mi się
że otulasz mnie
całą
gładzisz zmierzwione włosy
topnieje lód
II
znów cisza zmrożona
do szpiku kości
przez nią przebija się
zapach soli i piasku
stada wygłodzonych łabędzi
zastępują nam drogę
nad nami rybitwy
niczym hordy białych nietoperzy
zimno kryształowe
niczym kryształki DMT
wprowadza mnie w trans
zasypiam wtulona w twoją kurtkę
nie ma ciszy
bardzo głośno słyszę siebie
i stwórcę
+NIESKOŃCZONOŚĆ
wszechświat rozszerza się z każdym
twoim we mnie zagnieżdżeniem
wszechświat powiększa się
z każdym twoim
we mnie
rozkołysaniem
MALOWANIE NAGĄ DŁONIĄ
nie mogę oprzeć się bliskości
maluję nagą dłonią
ostatnio sięgnęłam nawet
pod skórę obrazu
między kamieniami
a kroplami ze szlachetnego metalu
wsiąkła moja krew
ŚLAD
Ktoś zostawia swój ślad
jak samolot na niebie
hologram myśli
uczuć
I leci dalej
zatrzaskują się chmury
wszystko znika
niczym piana
na zimnym szkle
a ty nosisz ten ślad
jak tatuaż
jak roślinę
która nagle zapuściła
w tobie korzenie
możesz tylko malować
pisać albo
upiec chleb i pokruszyć go
głodnym duchom
***
samotność jest jak echo
odbijające się niczym piłka o fale
jest gniazdem
które można wypełnić
obrazami
dźwiękami
kwiatem łubinu
krajobrazem
tylko jak długo można uciekać
w życie wewnętrzne
jak długo można uciekać w sztukę
głaskać ją tulić
niczym kota albo psa
którego z głębi siebie nie ma już
czym nakarmić
Sylwia Gibaszek
portal LM, wrzesień 2013