Matołkowatość

Kategoria: felietony Utworzono: czwartek, 20 marzec 2014 Opublikowano: czwartek, 20 marzec 2014 Drukuj E-mail

Lech M. Jakób

Powiadają, że historia jest nauczycielką życia. A co, jeśli owa nauczycielka głucha, ślepa i w dodatku niema? Przynajmniej takie można odnieść wrażenie rozglądając się dookoła. W naszym kraju, w naszej rzeczywistości, obecnej rzeczywistości.

Bo pamięć miewamy krótką; operujemy stereotypami, z chęcią poddając się instynktowi stadnemu mimowolnie (lub celowo) tępimy indywidualizm. Zaś obawa wykluczenia ze stada, a także lenistwo przy wypracowywaniu samodzielnego oglądu, dodatkowo spycha nas w konformizm, wreszcie w cynizm lub żałosne miauczenie przed cielcem komercji.

O czym mowa? O polskiej literaturze współczesnej, a przede wszystkim o krytyce współczesnej, która - jeśli w ogóle istnieje - jest bytem wątpliwym. Choć mieszczącym się, używając terminologii fizycznej, w teorii chaosu.

Ciężkie to zarzuty, prawda, ale nie pozbawione podstaw. Przeto kilka tematów na rybkę.

Literatura od wielu, wielu dziesięcioleci miała pod górkę. W czasach zaborów wymagano od niej wyciągania szabel i pokrzepiania serc, po II wojnie światowej, to jest w czasie supremacji systemu totalitarnego, podporządkowywano się idei boju z tymże systemem. Czyli wciąż działo się tak, że skrobano piórami w imię czegoś lub przeciw czemuś. Słowem typowy sport walki - utajonej lub jawnej. Służba.

Owa służba, sankcjonowana też przez krytykę literacką, stała się na on czas normą. Nie tyle ważne były pytania pierwsze, stanowiące o istocie jednostki, co doraźna szarpanina ze zniewoleniem politycznym. Nawet czytelnik tego oczekiwał.

I raptem gruchnęło. Jak huragan przemknął osiemdziesiąty dziewiąty rok, budząc nas z ręką w nocniku.

Minęły dwie dekady. Wydawać się może, iż to wystarczający czas, by otrząsnąć się z dosyć zastarzałych historycznie powinności i wreszcie, po wielu latach, wrócić do źródeł. Czyli zajmowania się (tworzenia literatury oraz jej komentowania) sprawami najistotniejszymi - to jest tym, co nas stanowi. Ale nie, mocno zakorzeniona mentalność niewolnicza przeniosła się do czasów nam współczesnych.

Bo oto nadal potrząsa się orężem służby - już to po staremu bogaojczyźnianie, już to po nowemu, w rytmie komercyjnego tanga. Jednak mechanizm wydaje się ten sam.

Na przykład słyszymy zawołania z medialnych katedr: dlaczego nie ma dzieł literackich dotykających wprost naszych czasów? Albo: gdzie utwory rozliczające czasy przeszłe?

Gdy tymczasem to chybione strzały, bowiem inne są powinności literatury (i w ogóle sztuki). Ona ma być dziedziną z definicji piękną, wolną od presji, twórczo poszukującą, nie zaś służebną jakiejkolwiek doraźnej potrzebie. Nie powinno się też zmuszać pisarzy do wiecznego udowadniania, że nie są wielbłądami.

I biedna krytyka się pogubiła. Poucza nieustannie, produkując oczekiwania niemal żywcem przeniesione z czasów przeszłych. Dołączając po drodze świeżo zadomowione w naszej rzeczywistości pretensje magla komercyjnego.

Kolejna przypadłość. Blablanie stadne. Jeden zacznie, drugi podchwyci i wkrótce mamy chór pseudokrytyków (wybaczcie te uwagi krytycy myślący samodzielnie, ale was na palcach policzyć) goniących za kolejnym bytem pustym. W mikserach medialnych podobne blablania uchodzą płazem. Więcej, majstrują sztucznie potrzeby nowe. Winduje się w hierarchiach pisarstwo utytłane politykierstwem, modą lub zwyczajnie artystycznie miałkie, za to podporządkowane gustom inercyjnego rynku. Głupieje przez to i tak zdezorientowany czytelnik, kołowacieją mniej odporni pisarze.

Dalej. Niskie morale i nikła wiedza recenzentów oraz krytyków. Często bez żenady jeden powiela paplaninę drugiego, nie podając źródła, przekręcając cytaty, zmieniając konteksty. Byle tylko odbić piłkę kolesiowi, zaistnieć, uszczknąć co z nie swojego stołu.

Trąbiąc kolejne nibyzmiany pokoleniowe żonglują (z niejaką wprawą) nazwiskami dyżurnymi, znacząco poklepują się wzajem po barkach.

Albo jeszcze inaczej. Jak w bajce La Fontaine’a o lisie i winogronach, gdy lis (tutaj krytyk) nie mogąc sięgnąć dojrzałych winogron (tutaj dzieł) wmawiał wszystkim dookoła, że wysoko rosnące owoce są kwaśne, w ogóle nie nadające  się do spożycia.

Cóż, rośnie nam nowa generacja recenzenckich Koziołków Matołków, przyprawiających gębę literaturze. Dlatego - operując skrótem - zarzucam dzisiejszej krytyce literackiej   m a t o ł k o w a t o ś ć.

Lech M. Jakób

 

 

Felieton pochodzi z przygotowywanej do druku książki Poradnik grafomana, która wkrótce ukaże się nakładem Wydawnictwa FORMA