Z żywota Świętego Poetego

Kategoria: eseje i szkice Opublikowano: środa, 26 czerwiec 2013 Drukuj E-mail

(impresje na 50-lecie twórczości Jerzego Grupińskiego)


   Poznań Poetów. Maj. Centrum Kultury Zamek. Spotkania. Jakże różnorodne. Ot, miłe, przyjemne, niepożądane; ostatnie, pierwsze, powtórne; powitalne, pożegnalne, tajemne... Bywają wszak spotkania już zapomniane, niechciane. Ale są też wirtualne. Bo właściwie zjawiłem się tutaj, aby spotkać Jerzego Grupińskiego. Ułożyłem już sobie scenario tego spotkania: czekam, czekam, widzę, idzie, ruszam w jego stronę. I tak idziemy sobie naprzeciw, naprzeciw sobie, obok siebie, siebie obok, zatrzymuję tę chwilę. Tak, to on: miał być charyzmatyczny, a jest hipnotyczny, fioletowy. Gdy w Poznaniu przekwitają bzy, poezja opada na miasto i wymienia z kwiatami swoją nostalgię z ich barwą.

   Jest maj 2013. Gdy szliśmy z Jerzym w kierunku rzeki przenikaliśmy przez tę fioletową mgłę, która zawisła nad wodą, było jej pełno, czuła się jak u siebie w domu. Więc warto wnijść w te ulice, aby spotkać ich raz jeszcze. Pamiętanie jest produktem sublimacji broniącej nas przed fałszem nawet wtedy, gdy fakty zdają się nas mijać; w fioletowej przestrzeni zawarta jest także nasza w niej obecność z tymi, których ze sobą zabraliśmy na to wirtualne spotkanie przy kominku w poznańskim Zamku. A jest ich ogromna gromada.
   *
   Najpierw było to hasło: „Zamek, Poznań”. Wchodziliśmy w lata siedemdziesiąte. Mógłbym, oczywiście, przy odrobinie wysiłku, określić to bliżej: żyli jeszcze Sted i Bruno. I było ciemno. Ciemno było w krajobrazie literackim, tak ciemno, że pamięć w niej zawisła i trzeba było dać jej miejsce na ziemi, aby zaistniała. Ci dwaj trubadurzy zwrócili mi uwagę na nazwisko Grupińskiego.
„Miałem spotkanie u Jurka”, mówił któryś z nich. Ich wiersze mogłem mieć na co dzień, zwyczajnie, w ogródku działkowym, przy flaszce piwa zagryzanej pajdą kiełbasy zwyczajnej zapiekanej na patyku w ognisku, ale wierszy tych innych, których zapraszał na poznański Zamek tajemniczy dla mnie Jerzy Grupiński; musiałem szukać, bo nie wszyscy dostępowali łaski cenzorów.

Dziś, po tylu latach, pomagam sobie notą biograficzną z najnowszego zbioru jego wierszy; tylu ich było, dużo, a przecież mam wrażenie, że było ich więcej. Być „na Zamku” u Grupińskiego, znaczyło wtedy u Stachury: Się jest poetą. Gdy dziś spotykamy te nazwiska poetów promowanych wówczas przez Grupińskiego nie tylko na pierwszych stronach wolnej prasy literackiej, ale i w składzie gremiów redakcyjnych, naukowych i uczelnianych, jako gości sympozjów i forów literackich, jako redaktorów czasopism literackich, a przecież i w programie nauki o literaturze polskiej, nikt już nie myśli o tamtym czasie. Często przychodzi refleksja, że chyba oni, poszczególni, też nie. Żyjemy w czasie, gdy zapominanie pomaga, pamiętanie może być niewygodne, tak niewygodne, że i sublimowanie obrazów nie pomoże w poprawie samopoczucia.
A on, Grupiński? On tak po prostu, jak ten „pobożny chłopczyk” od mistrza Czesława: Jeżeli coś zrobiłem, to tylko, pobożny / chłopczyk, ścigając / pod przebraniem utraconą Rzeczywistość. (…) Olbrzymiejące wezwanie Poszczególnego,/ na przekór / ziemskiemu prawu nicestwienia pamięci.
   *
   No cóż, wirtualne spotkanie w pamięci. Dziś Grupiński spotyka wielu z nich, gołębi, krążących nad domem, nad poznańskim Zamkiem, w zaśmieconej hali dworca kolejowego i może powiedzieć tylko: są wszyscy; może czasami, mocząc kij w rzeceGrupiński jest świetnym wędkarzem – usłyszy brzęk gitary i jeden gołąb zagruchocze: się jest, Jerzy, tutaj, pod dachem nieba. Spłoszy rybę.
   Minęło Pięćdziesiąt lat od własnego debiutu tego poznańskiego poety. Minęło czterdzieści lat od czasu, gdy Grupiński promował polskich poetów stwarzając gmach dla ich wierszy. Jest obok mnie przyjaciel z tamtego czasu i razem patrzymy na te nazwiska. 50. Nie, to nie wszyscy, musi być więcej. Gdzieś nam poginęli. A może takie zostało wrażenie, że było ich więcej. Okres „bohaterski” towarzystwo klubowe przeżywało młodością chmurną i durną, kiedy to dostojną salę kominkową cesarskiego zamku nawiedzali natchnieni skandaliści: Ryszard Milczewski-Bruno, Maciej Ryfa, Grzegorz Walczak, Edward i Stanisław Popławscy, Marek Kośmider, Przemysław Basiński. Bywała Spółdzielnia Poetycka „SKU(r)Cz” - Smuczek, Kuźniak, Czerep (+ księgowy Fluks) nosząca się po Poznaniu w chaplinowskich melonikach z napisem „margaryna”. Zaglądali też twórcy pierwszych happeningów Anastazy Wiśniewski i Leonard Przyjemski, zawsze pełni niespodzianek. Imprezom towarzyszyła hipisowska orkiestra „Winda”, miast perkusji taszcząca spory głaz, którym biła w cesarska posadzkę. Edward Balcerzan nazwał nawet zamkowe ściany znoszące te fanaberie bastionem młodych. W pamięci bywalców Klubu unosi się ciągle duch nieformalnego patrona, Andrzeja Babińskiego, w szeregu twórców, którzy tragicznymi zejściami zapisali swoistą drogę „życiopisania”: Wojciech Burtowy, Ryszard Milczewski-Bruno, Marek Obarski, Andrzej Ogrodowczyk.  

   Nie mamy problemu z wyłowieniem nazwisk, które trwają kamieniami w polskim GMACHU WIERSZY.  Kamieniami... Czyżby skamienieli? Krzysztof Magowski, stały bywalec spotkań przy kominku, dziś zasłużony reżyser filmów telewizyjnych, m.in. o Powstaniu Poznańskim 1956 ożywia:
   Ludzie: licealiści, studenci, twórcy. Jednym słowem wszyscy ci, którzy należą do wyznawców kultu SŁOWA. Spotkania literackie. Płaszczyzna konfrontacji postaw, poglądów. Katalizator stanów emocjonalnych. Demaskator blagierów, twórców miernych i odkrywca autentycznych indywidualności. Wspominam! Miejsce skandali i skandalików. Miejsce bitew. Świątynia. Atmosfera, która zamknięta została czterema ścianami i ślepym kominkiem. Stwarzana dymem zdmuchiwanych świec, ciepłem rozpalonych policzków. Spotkania – historia zapisana w ludzkiej pamięci, miejsce autentycznych wzruszeń, doznań estetycznych, obrazoburczych wystąpień. Przegadane godziny. Giełda pojęć i haseł. Setki wypalonych papierosów, kadzielniczy dym unoszący się pod pułap. Próby przełamywania obojętności współczesnego życia... Chwile refleksji nad sobą samym. Opłakiwanie osób bliskich, straconych złudzeń własnych. 

   Sam Jerzy Grupiński pamięta też dobrze to, co towarzyszyło nam wtedy, a czego dziś jakby nigdy nie było:
   Przed domem Marka Obarskiego, przy ówczesnej ulicy Inżynierskiej, wieczorami stała często milicyjna „suka”, bo aura tajemnic gospodarza i schodzący się hipisi, czynili lokal podejrzanym. (…)
   Wiadomy dzień 13 grudnia 1981 roku zastał nas w Wągrowcu na warsztatach literackich, inicjowanych ongi przez Klub. Próbowaliśmy się zagłuszyć, wyciszyć, dworując głośno z sytuacji. „jedź, jedź! - poganialiśmy śpieszącego do Poznania Włodzimierza Branieckiego. - Przypomną ci pracę w redakcji „Wybojów”. To znów proponowaliśmy mu ucieczkę w lasy.
   *
   Działalność zamkowego Klubu Literackiego zainicjował Jerzy Grupiński w roku 1970, od roku 1999 dołączyła Barbara Lempka i prowadzili Klub wspólnie do roku 2005. Charakterystyczna była aktywna atmosfera stwarzająca forum nie tylko dla „gościa honorowego”, lecz często na plan pierwszy wysuwała się postać spośród przybyłych na spotkanie. Niezapomniany był tutaj Andrzej Babiński nie uznający autorytetów. Działalność Klubu nie ograniczała się do spotkań. Tak samo żywiołowo dochodziło do publikacji poetów klubowych w formie książek, arkuszy, półarkuszy. Tak rodziły się później tzw. „publikacje drugiego obiegu”, omijające cenzurę. W Klubie debiutowali: Stanisław Piskor, Marek Obarski, Tadeusz Wyrwa-Krzyżanowski, Franciszek P. Bernacki, Barbara Śmietańska, Karol Parno-Gierliński, Jerzy E. H. Busza, Krzysztof Lis, Norbert Skupniewicz, Piotr Bagiński, Jolanta Zmyślona, Michał Januszkiewicz, Elżbieta Piekarska-Madreiter, Anna Czerwińska, Bogdan Szutkowski
   Tutaj ukazały się arkusze m.in. Franciszka P. Biernackiego, Ryszarda Krynickiego, Ryszarda Milczewskiego-Bruna, Juliusza Wątroby, także arkusz samego Jerzego Grupińskiego. Ukazywały się periodyki, szczególnie cenne w latach 1970-1990, do zdobycia tylko znanymi drogami: „Spotkania”, „W zmowie”, „Wena”, „Protokół Towarzyski”, „Protokół Kulturalny”. Nie zachowały mi się odbitki powielaczowe, czasami przekręcane treści wierszy zapisywanych najwidoczniej z pamięci. Ukazały się almanachy: 1970 - reprezentujący dorobek literacki grupy „Tylicz” z Adamem Ziemianinem, 1984 - „Trochę wierszem, trochę prozą”, 1987 - „Almanach Klubu Literackiego”, 1991 - „Nie w moim imieniu”, 1995 - „Krąg spotkań”, i ostatni w roku 2004 - „Arkusz 2004”. Były konkursy i turnieje.
   „Arkusz 2004” wyszedł jako publikacja klubowa, gdy to poznańskie czasopismo literackie, redagowane przez Bogusławę Latawiec, spotkał los innych czasopism literackich znikających z regionalnych parnasów. Ozdobą miesięcznika były częste pierwodruki wierszy poetów o uznanej pozycji (Stanisław Barańczak, Julia Hartwig, Wisława Szymborska, Ryszard Krynicki). Były tam też utwory twórców najmłodszego pokolenia. Ta próba kontynuacji była łabędzim śpiewem, choć Poznań zgłaszał wysokie aspiracje w kręgu kultury europejskiej, Bogusławie Latawiec nie poszczęściło się; pozostała ze swoim czasopismem wspomnieniem. 

   W roku 2005 Jerzy Grupiński przeniósł siedzibę Klubu pod opiekę Piątkowskiego Centrum Kultury „Dąbrówka” przy Poznańskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zabrał ze sobą „Protokół Kulturalny”. To niszowe czasopismo i „Okolica Poetów”, wydawana przez innego wieloletniego uczestnika spotkań w Zamku, Jerzego Szatkowskiego, próbują zapełnić lukę po „Arkuszu”. Jerzy Szatkowski żyjąc samotnie w domu opieki wydaje z emeryckiej kieszeni nie tylko czasopismo, ale ufundował „Medal Ryszarda Milczewskiego-Bruna”. 
    *
   W tym czasie ukazało się piętnaście pozycji książkowych z twórczością Jerzego Grupińskiego. Gromadzi znów poznańskich poetów w stworzonym przez siebie Klubie Literackim, stworzył dla nich, wspólnie z zaprzyjaźnionym małżeństwem państwa Szwarców, łamy czasopisma literackiego, prowadzi cykliczną audycję literacką w radiu „Emaus”, a sam znalazł godne miejsce w Zarządzie Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.
   I tylko ja znalazłem się tysiąc kilometrów dalej i poza granicami kraju i nie zdążyłem być Jego gościem przy kominku. Zdawało się nierealne spotkać kiedyś jeszcze tego poetę. Aż on sam pojawił się na tej ziemi, która mnie od ćwierćwiecza gości. W roku 1997 Johannes Poethen, członek niemieckiego Centrum PEN i przewodniczący stuttgarckiego Związku Pisarzy Niemieckich, postać tyle wybitna, co i spektakularna w niemieckim świecie literackim i społecznym, zaprosił do Stuttgartu Jerzego Grupińskiego z Andrzejem Górnym. Był to wynik nawiązanej współpracy między poznańskim SPP i stuttgarckim BDS. Być może Być może poeta znad Warty nie spodziewał się tego, że odbędą wspólną wycieczkę wzdłuż Neckaru, rzeki toczącej swoje wody przez Jurę Szwabską między Lauffen, miejscem urodzenia przed dwustu laty Friedricha Hölderlina, a Tybingą, miejscem jego studiów i jego śmierci w osamotnieniu w zamkniętej wieży obmywanej wodą rzeki. Nie fanatyczna miłość do Hölderlina, ale te same powody, które kierowały tamtym poetą 200 lat wcześniej spowodowały, że swoją wizję rodzinnych Niemiec tworzył teraz Poethen w esejach pisanych na ziemi odwiecznej Hellady. Widział z perspektywy epików i poetów greckich, jak kiedyś Hölderlin, swój rodzinny kraj prawy i sprawiedliwy. Aż do bólu. Aż do bólu krytyków niemieckich. Tak, poeci mają kochanków, ale miłość poety do kraju jest zawsze najgorętsza i bywa najboleśniejsza. Musiały być sugestywne opowieści Poethena skoro niebawem i Grupiński znalazł się w Grecji. W roku 2004 spod pióra poznańskiego poety wyszedł utwór, który nie miał pierwowzoru w polskiej poezji, poemat Wiersz na oddech, światło i falę. Czyżby ktoś nie zauważył?
   *
   Jerzy Grupiński podkreślił swoje półwiecze zbiorem wierszy Kuszenie świętego Poetego*. Rzecz to liryczna. Fioletowa melancholia ujmuje i każe mi ten tomik trzymać ciągle w zasięgu ręki, więc jeździ on ze mną, podobnie jak kilka innych książek, każdego roku ponad tysiąc kilometrów w tę i w tamtą stronę. Pięćdziesiąt lat świętego Poetego zamyka nostalgiczna pointa: (…) Jest Bóg i pamięć i nie ma śmierci.
   Nie ma w tym tomiku ani słowa o spotkaniach przy ślepym kominku w poznańskim Zamku. Jest tylko na następnej stronie Jego nota biograficzna wypełniona nazwiskami z tamtych lat. Na rewersie okładki Jerzy moczy kij, ryba bierze, a pod tym zdanie wytrawnego krytyka recenzującego poemat sprzed dekady Wiersz na oddech światło i falę: „...nikt już (a może jeszcze?) dzisiaj, niestety, tak nie pisze.”
  
   Bywają spotkania nieprawdopodobne, ale gdy takie spotkanie następuje w późnym wieku zdajemy sobie sprawę, że nie starczy czasu na weryfikację jego  prawdopodobieństwa i pozostaje tylko troska o to, aby ono trwało. Istnieć. Być. Się jest -  słyszę znów Stachurę spod dachu nieba.
  
  (maj 2013)
                                                  Krystian M. Manteuffel


-------------------------------------------------------------
* w "porcie literackim" dostępna jest recenzja tego zbioru - pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej (przyp. red.)


portal LM, czerwiec 2013