Jarosław Maślanek „Ferma ciał”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2015, str. 134
Agnieszka Antosik
CZY ŻYWY CZŁOWIEK UCHOWAŁ SIĘ NA „FERMIE CIAŁ”?
Tytuł jest zawsze pewną formą dialogu autora z czytelnikiem. Ferma ciał Jarosława Maślanka nie pozostawiała nadziei, którą ja jednak naiwnie pozwalałam sobie zachowywać. Chwała Bogu – czy też autorowi – za kobietę z jeżykiem w finale! Inaczej uznałabym, że autor stanowczo przeszarżował i zbliżył w stronę groteski, która chyba nie była jego zamierzonym celem.
Nie znałam wcześniej prozy Jarosława Maślanka, zatem książkę otworzyłam bez żadnych oczekiwań. Niestety, musiałam przeczytać zapowiedź na skrzydełku i nastawić się niechętnie. „Literatura musi zmuszać do wysiłku...Kompetentny czytelnik wymaga od literatury czegoś więcej niż tylko przyjemnego spędzenia czasu”. Dziękuję bardzo, pasuję. Po pierwsze, nie poczuwam się do stawiania literaturze jakichkolwiek powinności poza ewentualnym przyjemnym spędzeniem przy niej czasu. Nie jestem więc kompetentnym czytelnikiem. Zrozumiałam i mogłabym się tu wycofać. Cóż, kiedy zobowiązanie. I jednak ciekawość. No i co tu kryć – Maślanek umie wciągnąć.
Miejsce akcji
Ach, osiedle strzeżone. Ci spoza niego spoglądają z mieszaniną zazdrości i niechęci w kierunku uprzywilejowanych. Tam mieszkają ci, którym się „udało”. Takie czasy, sukces finansowy wyznacza miejsce w hierarchii, ot, kapitalizm. Ci spoza uprzywilejowanego kręgu mogą pocieszać się myślą o tym, że ceną za sukces finansowy, jest zapewne ruina osobistego życia. A jak pod tym względem u Jarosława Maślanka? Spójrzcie na tytuł, on mówi przecież wszystko.
Bohaterowie
Wszystko zdaje się potwierdzać nadzieje zawistników. Tuwimowskie „w strasznych mieszkaniach strasznie mieszkają straszni mieszczanie” miałam cały czas gdzieś z tyłu głowy, choć to przecież nie mieszczanie już, a... kto właściwie? Czy można jednym słowem zdefiniować klasę społeczną mieszkańców strzeżonych osiedli? To zbieranina, którą łączy jedynie przypadkowy fakt miejsca zamieszkania, poza tym nic. Dlatego nie ma też między nimi żadnej więzi, są dla siebie anonimowi. Przynajmniej pozornie. Tak naprawdę niektórzy nawzajem się obserwują. Wyróżnia się szczególnie ochroniarz, obdarzający jednakową niechęcią wszystkich, wobec których pełni jakąś rolę służebną. Na swój sposób wyświadcza lokatorom drobne złośliwości, co jest jego aktem zemsty za ich uprzywilejowaną pozycję. Rzecz w tym, że mieszkańcy wcale nie czują się uprzywilejowani. Poza mężczyzną z drugiego piętra, dla którego miejsce zamieszkania miało być pewnym dowodem na sukces życiowy (który zresztą jest żaden), cała reszta nie cierpi serdecznie miejsca, w którym przyszło im mieszkać.
Małżeństwo mieszkające na piętrze drugim, rzeczywistość odizolowanego bloku w krajobrazie budowy traktuje jak rodzaj wygnania i żyje pielęgnowaniem wspomnień o lepszej przeszłości, której już nie odzyska. Świeżo upieczona matka z trzeciego piętra, spędzająca samotnie czas z dzieckiem, nie czuje rozkoszy macierzyństwa, w samotności pogrąża się w stanie, który śmiało można określić jako spektakularną depresję.
Perspektywy łysej kobiety z parteru nie poznajemy. Za to widzimy spojrzenia innych, rejestrujące szczegóły z jej życia wypełnionego kolejnymi mężczyznami traktowanymi jako jednorazowe przygody i codziennymi rytuałami, takimi jak wychylanie puszki piwa (to druga po paleniu czynność najbardziej popularna na tytułowej fermie). Życie tej kobiety, która zmaga się lub zmogła śmiertelną chorobę, mieszkańcom wydaje się z jakichś powodów lepsze niż ich własne. Może dlatego, że kobieta z parteru desperacko żyje, a cała reszta wegetuje.
Spojrzenie narratora
Jak wspomniałam, nie czytałam wcześniej prozy Jarosława Maślanka. Nie wiem jednak, czy po lekturze Fermy ciał zostanę jego miłośniczką. O ile bowiem historie bohaterów wciągały i budziły refleksje, o tyle sposób ich opisywania, to stanowczo nie moja poetyka.
Autor serwuje dokładne opisy zachowań bohaterów, którzy na tyle często toną w kłębach dymu tytoniowego, że już na samym początku tymi egzystencjalnymi dymkami zdążyłam się znużyć. Potem zaś rzecz rozkręca się jeszcze bardziej – a z racji, że opisy są niezmiernie drobiazgowe, we mnie jako w czytelniczce wywołało to czepliwość.
Zima obfita śniegiem i skuta mrozem... Halo, a ocieplenie klimatu? Strugi deszczu lejące się z nieba jesienią? Hmm... Upragniona wizja w naszym klimacie, w którym opadów jest tyle, co kot napłakał. Właśnie, kot. Czy drepcząc po panelach, może zostawiać na nich rysy? Autor chyba miał mało do czynienia z kotami albo trafił na najbardziej feralne panele świata... Nie przeczę jednak, że oddać wszystkie irytujące cechy kota i narastającą wobec niego agresję bohaterki udało się Maślankowi świetnie. Idźmy jednak dalej... scena miłosna oddana niemalże w mikroskali, dla mnie straciła siłę wyrazu. Po prostu się znudziłam. Fizjologiczne niemalże opisy bohatera z drugiego piętra, spowodowały, że zamiast chcieć się pochylić nad jego dramatem, czułam niechęć, kiedykolwiek po raz kolejny go spotykałam.
Może nie byłoby aż tak źle, gdyby opisy szpetoty życia bohaterów, były przeplatane czymkolwiek pozytywnym. Im bliżej finału książki, tym bardziej coś wołało o jakikolwiek pozytyw. Przy finalnym pandemonium stwierdziłam, że autora po prostu poniosło. Na szczęście pojawiła się kobieta z parteru i w czarną rzeczywistość wślizgnął się promyczek jakiejś nadziei. Czy nie za wątły jednak?
Podsumowując
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mroczne spojrzenie autora powoduje, że książka staje się mało wiarygodna, jeżeli ma rościć sobie pretensje do jakiejś prawdy życiowej. Nie wynika to z braku realizmu w spojrzeniu na bohaterów. Za naszymi ścianami żyją tacy właśnie wegetujący w swej codzienności ludzie. Każdy z portretów można uznać za w pełni uzasadniony – czytamy o tym w gazetach, ocieramy się o takich ludzi na ulicach, a może sami tacy jesteśmy? Tak, bohaterowie są prawdopodobni życiowo.
Ale fakt, że w tej Maślankowej Sodomie i Gomorze brak choćby pięciu sprawiedliwych, a jedyna, która jest, zostaje przebłyskiem w samym finale jedynie – to powoduje, że człowiek czym prędzej pragnie wynurzyć się ponad tę wizję i zaczerpnąć świeżego powietrza, które przecież nie jest aż tak skażone apatią i martwotą dusz.
A przynajmniej taki człowiek jak ja. Jak zaznaczyłam jednak na wstępie, nie jestem właściwą czytelniczką prozy, z którą w myśl założeń ze skrzydełka okładki, należy się zmagać z wysiłkiem.
Jarosław Maślanek „Ferma ciał”, Wydawnictwo FORMA i Fundacja Literatury imienia Henryka Berezy, Szczecin 2015, str. 134
Agnieszka Antosik