Eugeniusz Toman „Podniebni żołnierze”, Wydawnictwo RHYTMOS, Poznań 2015, str. 344
Szymon Prowacki
WOJSKOWE LATANIE ZA CZASÓW PRL-U
Eugeniusz Toman (właśc. Eugeniusz Tomsia) urodził się w Podegrodziu koło Drawna na Pomorzu w 1949 r. Obecnie mieszka w Poznaniu. Pilot, dziennikarz, animator kultury. Ukończył Wyższą Szkołę Lotniczą w Dęblinie (1971) i dziennikarstwo ma Uniwersytecie Warszawskim (1988). Od 1980 r. publicysta tygodnika lotniczego „Wiraże”. Autor kilkuset artykułów i reportaży, współpracownik m.in. polonijnego portalu „Recogito” i SPP. Opracował do druku kilkanaście książek prozatorskich i poetyckich pisarzy współczesnych. W latach 1996-2001 współorganizator wieczorów literacko-muzycznych w poznańskim Klubie Piosenki Literackiej „Szary Orfeusz”. I wreszcie przyszedł czas na twórczość własną – czego pierwszym owocem opowieść Podniebni żołnierze, którą spróbuję przybliżyć.
Zostać lotnikiem – to marzenie wielu chłopców. Marzenie napędzane wyobrażeniami o niezwykłej przygodzie mężczyzn prawdziwych, upartych i twardych, gdyż tylko tacy osiągają zamierzony cel. W chłopięcych latach (jestem niewiele młodszy od ET) zaczytywaliśmy się między innymi w powieściach Janusza Meissnera (Szkoła orląt, Żądło Genowefy, L jak Lucy), Bogdana Arcta (Podniebne asy, Niebo w ogniu) czy Arkadego Fiedlera (słynny Dywizjon 303). Jednak, w odróżnieniu od E. Tomana, większość na lotniczych mrzonkach poprzestawała.
E. Toman poszedł za marzeniem. Latał na szybowcach, samolotach śmigłowych i odrzutowcach. W latach 1972-1974 służył w 8. Pułku Lotnictwa Myśliwsko-Szturmowego w Mirosławcu, uzyskując drugą klasę pilota wojskowego (i pełniąc potem funkcję oficera sztabowego w 3. Dywizji Lotnictwa Myśliwsko-Bombowego w Świdwinie).
I z tych doświadczeń, rzec można, wyrosła ta książka. A też z klimatu ubiegłowiecznych lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wziętego w polityczny jasyr PRL-u. Bo ojczyzna nasza (to uwaga dla czytelników młodszych, często z historią żyjących na bakier) trafiła wówczas, po II wojnie światowej, pod but Rosji Radzieckiej.
Podniebni żołnierze – rzecz prozatorska objętościowo spora, o zacięciu powieściowym – w istocie są historią autobiograficzną. Mocno wysyconą realiami, przywiązującą dużą wagę do szczegółów oraz barw autentycznego tła tamtych czasów. Wyróżnić należy w tej opowieści dwa wątki główne (nierozerwalnie ze sobą splecione): związany z lotnictwem i pozalotniczy – najogólniej sprawę ujmując.
Oto podchorąży w swoim tajnym raptularzu notuje wszystko, czego doświadcza w szkole lotniczej (od piękna beztroskiego szusowania nad chmurami po koszarową i okołomilitarną rzeczywistość). A jako niebezmyślny obserwator próbuje jednocześnie dociec tego, co przez system ukryte (wędrując od wspomnień dzieciństwa, przez trudną historię – w tym rodzinną, do czasów mu współczesnych).
Taki blurb przygotował na okładce wydawca Podniebnych żołnierzy:
Jest wrzesień 1970 roku. W dęblińskiej szkole lotniczej ogłoszono nocny alarm. W trakcie ćwiczebnego patrolu po okolicy kandydat na lotnika z trzeciego roku podchorążówki rozpamiętuje swoją sytuację – pragnie zostać pilotem wojskowym, lecz równocześnie trapią go dylematy dotyczące prawdy historii, gdy odsłaniane są nowe pomniki. Odkrywa zapomniany cmentarz legionistów 1920 roku i dowiaduje się, że nad Wisłą w dawnej carskiej twierdzy Iwanogorod służył niegdyś ppor. Romuald Traugutt, poźniejszy bohater powstania styczniowego. Poszukuje też rodzinnych korzeni. Nie akceptuje koszarowego drylu i powątpiewa, czy uda mu się spełnić ikarowe marzenie – lot na odrzutowcu...
Trafnie choć szczątkowo obrazuje to zawartość książki. Lecz trudno w rekomendacyjnej nocie zawrzeć wszystko.
Co mnie szczególnie ujęło w Podniebnych żołnierzach, to fakt mozolnego dochodzenia do prawd, trochę przywodzącego na myśl opowieść detektywistyczną. Podchorąży, nie ufając ówczesnej propagandzie, a też opresyjnemu systemowi (który usiłował wytresować go na własną modłę), krok po kroku odkrywa niejednokrotnie bolesną przeszłość. Przeszłość, która położyła się cieniem nie tylko na losach jednostek, ale i na zbiorowości – narodem zwanej.
Historie tu snute pulsują żywym rytmem, pociągają rzetelnym opisem. Czemu dobrze służą język (niezwiły a jednocześnie barwny) oraz wartkość narracji (z domierzanymi spowolnieniami tempa).
Przykładem plastyczności opisu oraz języka służyć może choćby ten wyimek ze wspomnień (dający przy okazji obraz przaśnej rzeczywistości PRL-u):
Chleb, który przywoziłem do Choszczna, kupowałem po lekcjach, gdy mamie nie starczało czasu na upieczenie własnego w plebanijnej piwnicy. Kiosk z pieczywem stał przy wjeździe do miasta, obok piekarni, naprzeciwko „Taniej Jatki”, w której mieszkańcy kupowali kaszankę, pasztet, mięso i kiełbasę zwyczajną. Kolejkę trzeba było zająć już o piątej rano. Gdy w porze popołudniowej zaglądałem do niej przez okno, znajdowały się tam już tylko puste haki na ścianie.
Jednym słowem czytelnik znajdzie tu smaków i klimatów wiele – od lotniczowojskowych przede wszystkim poczynając, po historyczne, a też obyczajowe. Taki nietypowy i przez ową nietypowość pociągający prozatorski melanż.
Eugeniusz Toman „Podniebni żołnierze”, Wydawnictwo RHYTMOS, Poznań 2015, str. 344
Szymon Prowacki