Traktat o szczęściu w języku nauki

Category: z dnia na dzień Published: Sunday, November 29 2020 Print Email

[Recenzja po latach: Stanisław Lem Kobyszczę, w: Id., Cyberiada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972, ss. 429-488]

Tadeusz Sierotowicz

 

Centro Kopernik di Studi Interdisciplinari di Cracovia,

Istituto Superiore di Scienze Religiose di Bolzano e

IISS Gandhi di Merano

This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.

 

Abstract: głównym problemem badawczym niniejszego studium jest określenie granicy zastosowania definicji szczęścia, i odpowiedniego modelu matematycznego,  która została sformułowana przez Stanisława Lema. Procedura definicyjna oraz jej kontestualizacja proponowane przez Lema skłaniają do określenia jego sztuki pisarstwa jako sztuki przekuwania (tłumaczenia) literatury, filozofii oraz teologii w biologię, chemię, fizykę, matematykę i nauki inne.

Słowa kluczowe: szczęście, krytyka literacka, literatura, filozofia i teologia a nauki, Stanisław Lem.

Abstract: the main research problem of this study is to determine the limit of the application of the definition of happiness and the correspondent mathematical model, which was formulated by Stanisław Lem. The definition procedure and its contextualization proposed by Lem permit to define his art of writing as the art of hammering (translating) literature, philosophy and theology into biology, chemistry, physics, mathematics and other sciences.

Key Words: happiness, literary analysis, literature, philosophy, and theology vs sciences, Stanisław Lem.

 

Wprowadzenie i słowo wyjaśnienia

             Od wielu lat pisarstwo Stanisława Lema towarzyszy moim literackim, i nie tylko literackim, przygodom. Dzieła Lema stały się w międzyczasie tematem dogłębnych studiów i międzynarodowych konferencji, są też ciągle tłumaczone i czytane na całym świecie[1]. Okrągła rocznica urodzin autora Solaris przypadająca w 2021 roku nie mogła nie stać się dla mnie okazją do refleksji nad jednym z dzieł Lema, które od dawna zamuje szczególne miejsce w świecie moich myśli. Kobyszczę, o które to dziełko mi chodzi, to w istocie rzeczy niewielki traktat o szczęściu tak, jak i niektóre inne powiasti z Cyberiady (dla przykładu „Wyprawa pierwsza A, czyli Elekrybałt Trurla” to znakomity, dowcipny i ironiczny traktat o ars poetica). W bajce o której mowa, znajduje się operacyjna definicja jednostki szczęście (hedon), która stała się podstawą do zbudowania matematycznego modelu doświadczania szczęścia[2]. Operacyjna definicja hedona została zaproponowana w kontekście problemu Dobra i Zła. Jednakże wspomniany model matematyczny problemu nie rozwiązuje, bowiem – jak każdy model matematyczy – nie można go stosować zawsze i wszędzie. Niniejszy tekst jest próbą ustalenia obszaru zastosowania modelu w oparciu o rozważania filozoficzno-literackie, formułując jednocześnie pewną hipotezę dotyczącą twórczości Lema.

Chciałbm nadać niniejszym refleksjom zwyczajową formę recenzji – wszak recenzje, to jeden z rodzajów literackich uprawianych przez Lema[3]. Stąd całość na dwie części podzielę: streszczeniu głównych wydarzeń opowiadanych w Kobyszczę posłuży za punkt wyjścia do nieco szerszych uwag na temat samego opowiadania oraz sztuki pisarstwa Lema, której syntetyczna i poetycka definicja zostanie zaproponowana w ostatniej części tekstu.

 

Kobyszczę

            Zdarzyło się pewnego dnia, w szarą godzinę, że Trurl przyszedł w odwiedziny do swego przyjaciela Klapaucjusza. Tak zaczyna się powiastka-traktat o Dobru i Złu, Powszchnej Szszęśliwości i Erze Zupełnego Szczęścia, którą Stanisław Lem opowiada w ostanim rozdziale posiadanego przeze mnie wydania Cyberiady[4]. Powiastka Kobyszczę dotyczy doskonałości tego, co istnieje, a dokładniej – tych co istnieją, a jeszcze dokładniej – czy jest możliwa egzystencja szczęśliwa, i jeżeli tak, to jak ją osiągnąć. Z konieczności kwestia pozostaje w krągu zagadnienia Dobra i Zła. I nie trzeba dodawać komentarza o odwiecznym charakterze dylematu i przypominać tragicznego finału wszystkich prób uszczęśliwiania kosmosu. Obaj znakomici konstruktorzy świetnie o tym wiedzą (choć Klapucjusz nieco więcej, jak się okaże pod koniec powiastki), czemu zresztą dają wyraz w toczącej się między nimi dyspucie otwierającej powiastkę.

            Zamierzeniem Trurla było zaprojektowanie i wykonanie eksperymentu, który miał na celu udowodnienia możliwości «szczęścia w postaci nieustannej harmonii». Klapaucjusz, «lichy agnostyk i niedowiarek zdający się na flukta przyrodzonego biegu rzeczy» odmówił uczestnictwa w eksperymencie. Trurl natomiast przystąpił do realizacji swych planów, w jego mniemaniu «zbawicielskich w kosmicznej skali»[5].

            Zaczął od zbudowania szczęsnego Kontemplatora Bytu (=Kobyszczę) – maszyny, która radowała się z każdej postrzeganej rzeczy. Jednakże Trurl, powodowany standardami mierzalności, ażeby wynikami pomiarów przekonać Klapaucjusza wprawił «Kontemplaterowi w brzuch znaczny zegar z pozłacaną strzałką, który wyskalował w jednostkach szczęśliwości i nazwał je hedenami lub hedami w skrócie. Za jeden hed przyjął tę ilość ekstazy, jakiej się doznaje, gdy przebędzie się cztery mile w bucie z gwoździem wystającym, a potem gwóźdź się usunie» (KBS, 438).

            Tym sposobem udału mu się zaproponować jednostkę pomiaru doświadczanego szczęścia nadając mu charakter wielkości mierzalnej. Ale nie tylko, bowiem tak zaproponowana definicja umożliwiła skontruowanie matematycznego modelu pomiaru szczęśliwości, jak to zwykle fizycy czynią[6]. Bezpośrednie zastosowanie modelu do kilku standardowych sytuacji zidentyfikowanych w doświadczeniach: estetycznym, erotycznym i cudownym niemal uratowaniu życia pokazuje, że proporcja intensywności szczęścia w tych sytuacjych daje się wyrazić, odpowiednio, stosunkiem: 5/14/21[7].

            Tak więc doświadczenie szczęścia poddaje się matematycznej modelizacji dokonanej na podstawie przekształcenie doświadczenia szczęścia w mierzalną wielkość fizyczną. Tym samym otwiera się droga do przekształcenia kwestii w problem o charakterze matematyczno-doświadczalnym na wzór fizyki.

            Tu jednak pojawia się pierwszy trudność, a dokładniej – pierwsze ograniczenie proponowanego rozwiązani kwestii na obranej przez Trurla drodze. Znakomity konstruktor, zadowolony z osiągniętego wyniku, relacjonuje swe dokonania przyjacielowi, równie znakomitemu twórcy, Klapucjuszowi. Ten jednak, zapoznawszy się z działaniem Kobyszczę stawia następujące pytanie pozostające w nurcie „fizykalizacji” problemu: ile hedonów tkwi w doznaniu «które na tym polega, że ten, kogo przez trzysta godzin bito, sam z kolei łeb temu, kto go bijał, rozwali?» (KBS, 439).

            Trurl natyczmiast przytąpił do obliczeń, jednakże słysząc ironiczny śmiech przyjaciela zdał sobie sprawę z błędu – nie matematycznego, bo intensywność doświadczanego w tej sytuacji szczęścia łatwo policzyć na podstawie wspomnianego wyżej modelu stwierdzając, że doznawana w opisanej sytuacji szczęśliwość stoi, dla przykładu, do doświadczenia estetycznego jak 29,3 do 5. Chodzi o pomyłkę związaną z zakresem stosowania modelu. Trurl bowiem pomylił doświadczenie szczęśliwości z samym Dobrem. Bo przycież czy można być szczęśliwym na cudzy koszt?

            Zatem “przetłumaczenie” zagadnienia na język matematyki oraz mierzalności nie prowadzą do rozwiązania problemu, lecz jedynie go upraszcza tracąc jednak z oczu jego zasadniczą konotację. Modelizacja i mierzalność to tylko niewielki fragment kwestii i nie można rozumować na zasadzie pars pro toto. Tym samym pragnąc rozwiązać problem Dobra i Zła trzeba szukać innej drogi.

            Trurl jednakże się nie poddaje. Po długich latach studiów nad kwestią Dobra i Zła poszerza matematyzacją i mierzalność o wymiar eksperymentalny. W tym celu zaczął konstruwać, a może lepiej byłoby napisać: tworzyć, modele cywilizacji. Pierwszy taki model w skali 1:1 złożony był z 900 osobników, z których każdy nie mógł czynić Zła, ponieważ nikomu nic ze zła nie przychodziło. I tym razem próba zbudowania „szczęsnej społecznośsci” szczezła na niczym, bowiem Klapaucjusz uświadomił Trurlowi, że nie można mówić o Dobru tam, gdzie czyni się to, co się czyni, bo nie ma innej możliwości: nie ten czyni Dobro, kto może tylko innych po głowie gładzić, lecz ten, kto może «kamieniem głowę rozbić, lecz z dobrawoli i serdeczenej ochoty tak nie postępuje» (KBS, 444).

            Trurl przyznawszy rację przyjacielowi, stworzył zatem następną cywilizację, także w skali 1:1, której osobnicy zostali wyposażeni w „sprężynę Dobra”, „czujnik sumieniowy wielkiej wrażliwości” oraz „przystawki statystyczne”, przez co nikt «nie mógł wiedzieć z góry, co poczną z sobą i jak będą się rządzić» (KBS, 445-446). Niestety - i tym razem fiasko. Kiedy bowiem Trurl i Klapaucjusz udali się ponownie do osady cywilizaji natychmiast zostali zatrzymani przez patrol, który zaczął ich rozpytywać o powód ich zafrasowania, a w dalszym ciągu wizyty zostali poddani różnego rodzaju przymusowym zabiegom, które miały ich uszczęśliwić. Tym razem okazało się, że «komu lubo, chce rychło, aby innym też się lubo stało, a krnąbrnych zaczyna wnet w szczęśliwość łomem popychać» (KBS, 448). Krótko – także i Dobro może rodzić Zło.

            Żeby uniknąć niemiłych doświadczeń, Trurl postanowił przejść do „eksperymentalnej socjologii zminiaturyzowanej”. Zaczął od sporządzenia modelu w skali 1:100000. Tym razem chodziło o cywilizację złożoną z 1000 osobników posiadających «niewielki rozumek i niewiele większe umiłowanie Dobra» (KBS, 449). Wynik nie był zachęcający. Cywilizacja po pewnym okresie rozwoju zaczęła się koncentrować wyłącznie na kwestiach laicko pojętego Dobra Powszechnego, stawiając przy tym pytanie o pochodzenie ich społeczności. Szybko też zaczęli konstruować Wielki Świder mający Kosmos (=pudło, w którym Trurl ich umieścił) przewiercić oraz zbroić się potężnie, bo przecież nie wiadomo co się dzieje poza brzegiem Kosmosu. Trurl przestraszony tym obrotem rzeczy wszystko rozebrał, dochodząc do przekonania, iż «Rozum prowadzi do oschłości, a Dobro do szaleństwa» (KBS, 450).

 

Rys. 1. Eksperymentalna socjologia zminiaturyzowana[8].

 

            Nie oznaczało to jednak końca programu Trurla. Postanowił bowiem wszczepić swemu Szczęsnemu Kontemplatorowi Bytu przystawkę inteligencji. Kobyszczę, jak wcześniej, był wszystkim zachwycony, jednakże zaczął pytać dlaczego i po co wszystko mu się podoba. Doprowadziło to do kłótni z Trurlem, w wyniku której Kobyszczę został pozbawiony wzmacniacza inteligencji.

            Kontynuując doświadczalny nurt badań nad Dobrem i Złem, konstruktor postanowił uruchomić eskperymenty w skali 1:1000000. Małe niczym atomy istoty, zwane Angstremkami, a było ich 2.5·108, tworzyło 1000 cywilizacji. Każdy Angstremek został wyposażony w «altruistyczno-heroiczno-optymistyczny regulator, z zapadką przeciw-agresywną, imperatywem kategorycznym, a wszystko to z tendencją do dobroczynności, hedotropizmem i dławikiem przeciw herezjom i ortodoksjom wszelakim» (KBS, 454).

            W miarę rozwoju cywilizacji przenosił je ze szkiełka na szkiełko tak, że po krótkim czasie było ich już 19000. Wyniki, przynajmniej w przypadku niektórych preparatów, zdawały się być zachęcające. Jednakże kiedy po błędzie spowodowanym przypadkową zamianą pożądania Dobra na pożądanie Zła w konstrukcji Angstremków, cywilizacja miast doprowadzić do niesłychanej nikczemności, stworzyła całkiem przeciętną kulturę, ani lepszą, ani gorszą od innych, Trurl zadekretował koniec fazy eksperymentalnej widząc, iż «tak Dobro, jak i Zło rozumnych istot podobny owoc rodzą» (KBS, 463). 

            W pojęciu Trurla wszystko zdawało się wskazywać na niemożliwość pogodzenia Rozumu i Szczęśliwości. Stanąwszy zatem wobec takiego dylematu, konstruktor zdecydował się na skontruowanie „komputerium do rozwiązania egzestencjalnego dylematu”. Szybko jednak okazało się, że komputerium dylemat rozwiazując, zgodnie z hipotezą Kerebrona Emtadryty, „uniwersalnego kunstmistrza obojga cybernetyk”, przekroczywszy tzw. barierę mądrości, miast problem rozwiązywać, zaczęło budować następne kumpterium, któremu zleciło zadanie, i tak w niekończoność. Czyli krótko Trurl zbudował: «Spychacz Problemu, a nie jego Rozwiązałkę» (KBS, 465). Żeby zatem położyć kres powielaniu bezsensownemu, Trurl postanowił przydzielić każdemu komputerium dozorcę „nieprawdopodobnie wprost mądrego”, który miał za każdym razem przestawiać tory z powielania na rozwiązywanie. Naturalnie takim dozorcą nie mógł być nikt inny jak tylko sam Trurl (naturalny). Dlatego też powielił siebie samego ile było trzeba razy tak, żeby «pod nadzorem roju Trurli [cyfrowych] wszystko szło w środku [komputerium] błyskawicznie» (KBS, 465).

            Jednakże jeszcze tego samego dnia, pod wieczór, kiedy Trurl naturalny zapytał swą podobiznę cyfrową jak idzie robota, jego cyfrowy sobowtór uznając siebie samego za całkowicie równego kontruktorowi zażądał, żeby było odwrotnie – tzn. żeby Trurl naturalny relacjonował Trurlowi cyfrowemu. Po burzliwej kłótni Trurl cyfrowy wyjawił naturalnemu, iż celem rozwiązania problemu założył uniwersytet cyfrowy i myśli także o sfabrykowaniu cyfrowej kopi Klapaucjusza. Wyniki osiągane przez liczne katedry uniwerytetu, zwłaszcza zaś przez katedry felicytologii teoretycznej, felicytologii eksperymentalnej i perfekcjonistyki są znaczące. Dla przykładu w tej pierwszej ustalono, iż «idiotów uszczęśliwić można byle czym, z rozumnymi jest gorzej. Rozumowi niełatwo dogodzić. Rozum bezrobotny to wprost jedna zmartwiona dziura, nicość, potrzebne mu są przeszkody. Szczęśliwy przy ich pokonywaniu, zwyciężywszy, wnet popada w frustrację, a nawet wariację. Trzeba mu więc stawiać przeszkody wciąż nowe, podług jego miary» (KBS, 468).

            Po wielu utarczkach słownych doszło do końcowej, dla Trurla cyfrowego, rozmowy, w której ten ostatni zapowiedział niezwykle istotne odrycie hedologiczne. Otóż cyfrowy magister Trurl postawił tezę, iż rozwiązanie kwestii sprowadza się do rozstrzygnięcia «czy Byt dopasowujemy do istot, czy istoty do Bytu» (KBS, 470). W tym celu zbudował społeczność złożoną z istot, «które bez nieustannej opieki, świadczonej wzajemnie, rozpadają się od razu w drobny mak» (KBS, 471). Trurl cyfrowy odmówił wszakże dalszych wyjaśnień, bo właśnie skończył się był rok akademicki i on sam wyjeżdżał na wakacje. W tej sytuacji Trurl naturalny «wyjął po cichu z kontaktu ściennego» (KBS, 473) wtyczkę i nie bez wrzutów sumienia – wyłączył komputerium.

            Trurl, zdesperowany, postanowił zwrócić się o poradę do swego, i Klapaucjusza, zmarłego mistrza Kerebrona (KBS, 476-487). Odbywają długą rozmowę, w trakcie której Trurl jest nazwany „leniem”, „bęcwałem”, „niewypyłem umysłowym”, „monumentalnym draniem”, „geniuszem ujemnym kretynizmu”, a moc zbioru jego grzechów bezmyślnych zostaje przybliżona jako «pro-Cantorowa alef-nieskończoność» (KBS, 487). Pomimo tego wybuchu życzliwej srogości Mistrza Trurl dowiedział się, że maszynę podobną do Kobyszczę zbudował już był, i to znaczeni wcześniej, bo w 10496 roku, praprofesor Neander. Nadto, jak o tym świadczy opis konstrukcji Kerebrona o nazwie Ekstratkor (por. Kerebron, Dzieła wszystkie, vol. XXXVI, s. 621), także i jednostka szczęścia została zdefiniowana wcześniej niż hedon Trurla. Została ona nazwana bromeem, dla uczczenia Cykszpira (KBS, 480):

1 bromeo = 104·(szczliwość doznawana przez Bromea, kiedy na tarasie dopadł ukochaną)

 

            Łatwo policzyć, iż jeden bromeo odpowiada około dziesięciu milionom (107) hedonów i ma się do doświadczenia estetycznego jak 24 do 5. Co prawda Kerebron określił hedony Trurla jako kretyńskie, jednakże podał swemu uczniowi definicję szczęścia, które okazuje się być nie wsobnym wymiarem, lecz pochodną: «czym jest bowiem szczęście? To proste jak drut. Szczęście jest to ugięcie, a więc ekstensor metaprzestrzeni, oddzielającej węzeł intencjonalnych kolineacyjnie odwzorowań od obiektu intencjonalnego, przy warunkach granicznych ustanowionych omega-korelacją w alfa-wymiarowym, więc jasne, że niemetrycznym, kontinuum agregatów subsolowych, zwanych też supergrupami moimi, to jest Kerebrona». Z kolei agregaty subsolowe są, jak wiadomo, «pochodnymi funkcjonałów, zwanych też antynomiałami […] Algebry Sprzeczności» (KBS, 482).

            Po tej jasnej i dla znawców oczywistej definicji, Kerebron wymusza na Trurlu naturalnym włączenie Trurla cyfrowego (już samo stworzenie cyfrowej kopii siebie samego stanowi przestępstwo z artykułu X, paragraf 561 i następne, zagrożone Glątwą – zob. Codex Galacticus, ustęp XXVI, tom 119 – KBS, 479) i pod koniec tej „pozagrobowej” audiencji uświadamia Trurlowi naturalnemu, iż on sam, Trurl naturalny, nigdy nie zamieniłby aktualnej egzystencji na „światłość Wiekuistego Szczęścia”. A to dlatego, że w istocie rzeczy istoty rozumne muszą «mieć przed sobą to, co możliwe, a nadto także i to, co jest niemożliwością» (KBS, 486)[9]. W przeciwnym razie albo się „z nudów obwieszają”, albo siebie i innych na śmierć „zapieszczają”.

            Po tych słowach Trurl, otrzymawszy nakaz dokładnego zamurawnia grobu Kerebrona (żeby nikt mu już nie przeszkadzał), biegiem wrócił do domu zadowolony z rozmowy, a także i z tego, że nawet Klapaucjusz wcześniej porad Mistrza szukał był, czego jemu – Trurlowi – nie wyznał. I może jaśniejsze się stały motywy sceptycyzmu Klapucjusza wobec projektu Trurla, które tamten manifestował od samego początku.

 

Traduttore traditore

            Próby Trurla zmierzające do rozwiązania problemu Dobra i Zła oraz szczęśliwości nie prowadzą do ostatecznej i jednoznacznej odpowiedzi. Pomimo zastosowania metody matematyczno-doświadczalnej, wynik Trurla jest spójny z tym, co od zawsze wiadomo o tej kwestii – zdaje się ona być niemożliwa do rozwiązania. Kobyszczę zatem nie mogło mieć innego zakończenia. Jednakże na uwagę zasługuje sposób podejścia do kwestii prezentowany przez Trurla. Okazuje się bowiem, że matematyczno-doświadczalne modelowanie problemu posiada najprawdopodobniej nieprzekraczalne granice zastosowania.

            Powyższa konkluzja trąci komunałem i każdy, kto choć trochę jest obeznany z historią problemu z góry wie, że tylko taka konkluzja jest wiarygodna, to jest odpowiadająca realnej sytuacji człowieka. Czy na podstawie powższych konstatacji jest możliwe wskazanie granic metody Trurla? W moim pojęciu odpowiedzi na to pytanie należy szukać rozważając kwestię rodzaju literackiego powiastki Kobyszczę.

            Jakiż bowiem jest rodzaj literacki Kobyszczę? Bajka, powiastka, nowela, opowiadanie? Być może każda z tych propozycji daje się obronić. Chciałbym jednak zasugerować inną jeszcze możliwość.

            Zacząć wypada od przypomnienia Filozofii przypadku, w której to książce Lem proponuje teorię dzieła literackiego[10]. Lemowe ujęcie dzieła literackiego opiera się, nie tylko w sensie inspiracji, lecz także w sensie konstrukcji, na wzorcu procedur i rozumowań pochodzących z nauki. W pierwszym przybliżeniu chodzi o to, ażeby literaturoznawstwo, a dokładniej koncepcja dzieła literackiego, stała się ontologicznie neutralna: «w naukach mniej dojrzałych, do których należą humanistyczne (a wczoraj była wśród nich jeszcze biologia), filozofia jest nadal dostarczycielką nie tylko ujęć generalnych, lecz ustaleń typowo specjalistycznych. I nie o to chodzi obecnie, aby jednym poglądom filozoficznym przeciwstawiać inne, lecz o to, ażeby sam teren dociekań, metodologię, terminy podstawowe i całą aparaturę pojęciową ontologicznie zneutralizować. Tym samym bowiem zostanie uczyniony pierwszy krok, mający na celu zrewindykowanie tego szacownego obszaru na rzecz empirii. A mówiąc o ‘szacownym obszarze’, mamy na myśli literaturoznawstwo» (FP, 26). Nie jest to łatwe, albowiem dzieło literackie jest „przedmiotem” złożonym i zakorzenionym w wielowarstwowej tkance kultury człowieka, i to zapewne od zarania dziejów. Jednakże jak się zdaje Lem jest zdania, iż możliwe jest dokonanie ekstrapolacji «metody, która wypróbowana została z sukcesem w matematyce, lingwistyce, antropologii, medycynie, biologii, technice i fizyce» oraz przeniesienie tej metody «w obręb literaturoznawstwa w nadziei, że dopomogą nam wyjaśnić jego ciemne i antynomiczne problemy» (FP, 28).

            Roman Ingarden opisując „życie” dzieła literackiego koncentruje się na intersubiektywnej identyczności różnych konkretyzacji dzieła i na (estetycznych) aktach jego uchwytywania[11]. Dla Stanisława Lema natomiast kategorią centralną staje się w tym kontekście «przypadek rozumiany nie podług tradycji jakiejś szkoły filozoficznej, lecz wedle znaczenia nadanego mu przez empirię, badającą procesy stochastyczne i ergodyczne, czyli rozwojowy tor bardzo wielkich i złożonych układów» (FP, 29). Jeżeli tak, to jasna się staje biologiczna, ewolucyjna idea sposobu w jaki dzieło literackie znajduje sobie miejsce w tkance kultury albo też zostaje odrzucone: «sytuacja autora jest […] podobna do sytuacji człowieka, który wymyślił nowe słowo, w języku nieznane, i usiłuje wprowadzić je w obieg lub do nowego gatunku wchodzącego na arenę zmagań ewolucyjnych. Słowo, najpierw, może się nie przyjąć, a gatunek – zginąć. Wówczas słowo nie będzie nic znaczyło, jakkolwiek coś zapewne znaczyło wedle myśli swego wynalazcy. Słowo może się przyjąć, by znaczyć i oznaczać to, co twórca mu zaprojektował» (FP, 31).

            Czymże jednak jest dzieło literackie? Lem udziela odpowiedzi na to pytanie w centralnym dla tego tematu rozdziale Filozofii przypadku zatytułowanym „Dzieło: ujęcie logiczne i empiryczne” (FP, 100-118). Otóż autor Solaris proponuje, «aby wszystkie dzieła literackie uznać za pewien rodzaj definicji, a mianowicie za nominalne definicje projektujące bądź twórcze (w sensie logicznym) takich nazw pustych (tj. pozbawionych desygnatów), które są tytułami tych dzieł. Ponieważ zakres każdej nazwy pustej jest jej denotacją, przeto nazwa pusta denotuje zbiór pusty. Niemniej o pewnych nazwach pustych można wypowiadać sądy logiczne prawdziwe albo fałszywe, chociaż nie o wszystkich. […] Tym samym ‘ex ipsa ea definitione’ wszystko, co dzieło głosi, jest logicznie prawdziwe, jakkolwiek dotyczy nazwy pustej. Albowiem definicja jest nominalna, czyli dotyczy konotacji wyrażenia w języku, a nie jego denotacji w realnym bycie» (FP, 107-108; podkreślenie Lema).

            W konsekwencji relacje matematyki do rzeczywistości i dzieła literackiego do  rzeczywistością są analogiczne: «o matematyce powiada się, że jest ona budowaniem „modeli”, ale nie wiadomo matematykowi, czego właściwie modelami są jego systemy; startuje on z pewnych założeń i zna cały program dozwolonych przekształceń; to, co utworzy, posiada bardzo dokładnie dające się oznaczyć relacje wewnętrzne oraz żadnych relacji zewnętrznych, jako odniesień do „rzeczywistego świata”. Przy wszystkich ogromnych różnicach można by twierdzić, że pisarz też tworzy „modele” i również nie wie – a co najmniej: nie musi wiedzieć – czego modele produkuje; gdyż i utwór literacki odznacza się relacjami wewnętrznymi, a także – ewentualną przyporządkowalnością ‘realnemu światu’ jako potencją tylko» (FP, 73-74; podkreślenia Lema).

            Na przykładzie sposobu rozwiązania kwestii dzieła lierackiego prowadzącego do formuły inspirowanej procedurami logiki: „dzieło literackie=nominalna definicja nazwy pustej wskazanej tytułem” jasno widać, iż w istocie rzeczy Lem dokonuje tłumaczenia skadinąd trudnej, złożonej i od dawna dyskutowanej kwestii na język, w tym przypadku, logiki. Jednakże uwagi Lema czynione w trakcie dochodzenia do tego rozwiązania, jak pokazują cytowane wyżej fragmenty, pozwalają na uogólnienie tej obserwacji. Wiele, jeżeli wprost nie wszystkie dzieła Lema, to tłumaczenie kwestii, problemów, sytuacji życia codziennego na język matematyki, logiki, fizyki, chemii, biologii, medycyny, lingwistyki – w skrócie – na język nauki.

            Kobyszczę jest tego dobrym przykładem. Narzucając bowiem wierzchnią woalkę alegorycznej i groteskowej bajki, Lem proponuje w tej powiastce przekład problemu Dobra, Zła oraz doświadczenia szczęścia na język matematyczno-eksperymentalny[12]. Przekład ten, przynajmniej do pewnego stopnia, zdaje się funkcjonować nienajgorzej. Jednakże nie prowadzi do rozwiąnia problemu, bowiem końcowa diatryba Kerebrona z jego „człowiek musi mieć przed sobą to, co możliwe i to, co możliwe nie jest” niczego nie rozwiązuje, albowiem formuła ta niedokładnie tłumaczy tę odwieczną kwestię[13].

            Gdzie lokalizuje się owa niedokładność czyli to, co włoskie przysłowie wyraża w słowach traduttore traditore czyli gdzie ma miejsce swoiste przekłamanie tłumaczenia?

            Dostrzegam dwie tego rodzaju sytuacje w Kobyszczę, będącym jako się rzekło bajkowym, alegorycznym i groteskowym tłumaczeniem klasycznego problemu Dobra i Zła oraz szczęśliwości na język nauki. Pierwsza z nich to tłumaczenie wolności jako „przypadkowości” w technicznym, matematycznym sensie tego terminu. Istotnie, na początku fazy doświadczalnej Trurl, uznając za słuszne uwagi Klapaucjusza na temat przymusu czynienia Dobra, wstawia mieszkańcom tworzonego świata „przystawki statystyczne” tak, aby nikt «nie mógł wiedzieć z góry, co poczną z sobą i jak będą się rządzić» (KBS, 446). Tłumaczenie, o którym mowa porusza się po trajektorii: wolność-nieprzywidywalność-przypadek-statystyka. Kto opisuje „z zewnątrz” zachowanie mieszkańców tej cywilizacji Trurla, temu potrzebne będą narzędzia statystyki i teorii prawdopodobieństwa badające wspomniane już «procesy stochastyczne i ergodyczne, czyli rozwojowy tor bardzo wielkich i złożonych układów» (FP, 29). Jeżeli jednak cywilizacja Trurla chce dobrze oddawać to, co dzieje się w cywilizacji osobników nie działających pod przymusem czynienia tylko Dobra, a zatem wolnych, to nie może pominąć okoliczności, iż każdy mieszkaniec cywilizacji wybierając nie posługuje się rachunkiem prawdopodobieństwa, rzucając kostkę czy też obliczając odchylenia standardowe w określonych sytuacjach, lecz sam jest sprawcą tego, co czyni. Znaczy to, iż obserwator zewnętrzny nie wie jak, kiedy, co i w jaki sposób uczyni tenże mieszkaniec, jeżeli w ogóle coś uczyni. A jeżeli już uczyni, to dopiero to, jest wynikiem jego akcji, może stać się przedmiotem stochastycznego opisu.

Druga sytuacja przekłamiania wynika natomiast z lemowej koncepcji dzieła literackiego. Otóż rozwijając interpretację dzieła literackiego i dokonując tłumaczenia różnych aspektów dzieła na, ogólnie rzecz biorąc, język nauki, Lem nie mógł pominąć zagadnienia kryterium wyboru dzieła literackiego. Krótko rzecz ujmując chodzi tu o pytanie dlaczego Czytelnik, może nawet Czytelnik zbiorowy, preferuje takie, a nie inne dzieła literackie? Ogólne wrażenie po lekturze Filozofii przypadku jest takie, że ma się tutaj do czynienia z procesem stochastycznym, który przypomina nieco darwinowskie przetrwanie lepiej przystosowanego, jak to sugerują cytowane wyżej fragmenty lieraturoznawczej rozprawy Lema.

            Naturalnie kwestia wyboru nie jest przez Lema w żaden sposób upraszczana, lecz rozstrzygnięta, a rozstrzygnięcie to, oraz jego konsekwencje, są dostrzegalne w Kobyszczę. W Filozofii przypadku Lem jasno stwierdza, iż «wybór wszelkiego postępowania zakłada wstępne istnienie określonych wartości». Naturalnie, «decydujący może sobie nie zdawać sprawy z tego, że wybierał między wartościami albo że to inni kiedyś zrobili za niego, lecz z tego nie wynika, jakoby owej sytuacji wyboru i owych wartości alternatywnych nie było». W konsekwencji daremnie «chcemy się pozbyć wolności, która natychmiast implikuje całą aksjologię». Lem podkreśla przy tym, że «nie jesteśmy skazani na naukę: wybierając ją, tak samo jak wybierając życie, opowiadamy się za pewną wartością. A skoro empiria nie może nic począć po swojemu z wartościami, zawsze pozostanie taka reszta – która nie będzie nauką – filozofii przypisana». Filozofii tych jest «całe skłócone mnóstwo», co nie zmieni faktu, że jest tylko «jedna empiria». Jednakże «usamodzielnianie się nauk» owocuje «ich rosnącą niezawisłością od filozofii» prowadząc do sytuacji nauk «dobrze okrzepłych», w przypadku których «filozof jest słuchaczem przyjmującym do wiadomości to, co wykrywają specjaliści» (FP, 22-26). Ażeby zatem uniknąć „skłóconego mnóstwa metafizyk”, należy iść w stronę „okrzepnięcia nauki” tak, ażeby o kwestii dedydowali eksperci.

Na pierwszy rzut oka sztuka pisarstwa Lema opierająca się na tłumaczeniu na język nauki, przynajmniej tak, jak jest ona egzemplifikowana w Kobyszczę, zdaje się iść w całkiem przeciwnym kierunku. Oto bowiem Trurl po kilku próbach sprowadzenia kwestii Dobra, Zła i szczęścia do matematyki oraz empirii uznaje się za pokonanego szukając porady u swego mistrza Kerebrona. Jak się też zdaje Kerebron, genialny Kerebron, który sam atakował był problemy metodami ścisłymi[14], potwierdza klęskę Trurla wskazując na to, że nie masz szczęścia bez wyzwania rzucanego przez to, co możliwe i to, co niemożliwe.     

            Jednakowoż takie postawienie sprawy oznacza, iż rozstrzegnięcie kwestii szczęścia, a jeszcze głębiej, kwestii Dobra i Zła, nie zależy od wyboru i realizacji takiej czy innej wartości, lecz od ciągłego mierzenia się z tym, co możliwe i co niemożliwe, z tym co jest wyzwaniem i, w istocie rzeczy, problemem do rozwiązania. Ale historia uczy, że granica między tym, co możliwe i tym, co niemożliwe ciągle się przesuwa powiększając obszar tego, co możliwe. W tym „przesuwaniu” nauka gra pierwsze skrzypce. Istotnie, to właśnie droga nauki brukowana jest problemami do rozwiązania i jakże często, choć nie zawsze, rozwiązanymi[15]. A jeżeli tak, to można uznać, iż Kerebron wskazuje w istocie rzeczy na ścieżkę nauki, jako na szlak prowadzący do rozwiązania kwestii Trurla. Zważywszy, że chodzi tu o «problem ze wszystkich w całym Kosmosie najtrudniejszy» (KBS, 463), rada pozostaje słuszna także i w przypadku pomniejszych zagadnień. Tu właśnie dostrzegam pewnę tendencyjność, nieadekwatność tłumaczenia Lema – oto bowiem pod przykrywką deklaracji o niemożliwości jednoznacznego rozwiązania problemu, zdaje się wskazywać drogę takiego właśnie rozwiązania, choć może tylko asymptotycznie i w przejściu granicznym realizowalnego[16]. Tak więc szukanie rozwiązania może trwać długa, ale właściwa droga to droga tłumaczenia wszystkiego na język nauki. Co pozostaje w całkowitej zgodzie z lemową koncepcją dzieła literackiego i z jego realizacją w licznych utworach Autora Bajek robotów.

 

O poeta é um fingidor…

            Powiadał Józef Tischner, iż «prawdziwe jest tylko to, co da się przełożyć na góralski»[17]. Jeżeli zgodzić się z wyżej przedstawionymi refleksjami, to można przypuszczać, iż Lem powiedziałby: „prawdziwe jest to, co da się przełożyć na język nauki”. Może dodałby, że droga przekładu czyli droga do prawdy jest długa, ale asymptotycznie zbieżna, i to zbieżna szybciej, niż jakakolwiek inna, a wiele dróg alternatywnych prowadzi w całkiem innym kierunku. Tym samym Lem, by użyć sformułowania Leszka Kołakowskiego, celem zadomowienia się i dalszego zamieszkiwania świata naturalnego oraz kultury woli siedzieć na technologicznym (naukowym) pniu cywilizacji[18]. Innymi słowy chce patrzeć w siebie i w niebo poprzez soczewkę nie tyle mędrca, co naukowca tłumaczącego wszystko na język nauki. I może ma rację, jednakże nie można skrywać głosów protestu wobec takiej opcji. Głosów licznych, zróżnicowanych i – trudno odmowić Lemowi racji – bardzo ze sobą skłóconych. Ale może właśnie w tym ich siła o zarazem świadectwo twórczej siły wolności człowieka. Oto, tytułem przykładu, trzy takie głosy, z literatury, filozofii i teologii zaczerpnięte, ażeby zilustrować ten stan rzeczy.

I tak Fernando Pessoa w Księdze niepokoju zapisał: «Nigdy się nie spełniamy. Jesteśmy dwiema otchłaniami – studnią wpatrzoną w niebo»[19]. Niewiele pomogą soczewki mikroskopu czy teleskopu - obie te przestrzenie zdają się być niewyczerpane i nieprzetłumaczalne, nawet za pośrednictwem najlepszego tłumacza „naukowego”, na języki inne, niż tak zasadniczo odmienne języki tych otchłani. Tym tropem idą filozoficzne uwagi Franza Rosenzweig dotyczące m. in. próby syntezy rozumu i wiary, myśli filozoficznej i myśli teologicznej w ramach jego koncepcji języka (Sprachdenken). Analizując trzy podstawowe byty Bóg-człowiek-świat Rosenzweiga podkreśla, iż owe byty nie mogą być wydedukowane jeden z drugiego oraz, że każdy z nich ma swą specyficzną i nieredukowalną do niczego innego naturę. Każdy z tych bytów jest ujmowany bezpośrednio dzięki doświadczeniu, które nie jest niczym zapośredniczone: «doświadczenie, niezależnie od tego jak głęboko może ono przenikać, odkrywa w człowieku zawsze człowieka, świat w świecie, i Boga w Bogu. I to co Boże, tylko w Bogu to, co światowe, tylko w świecie i to, co ludzkie, tylko w człowieku»[20].

Tak więc, koniec końców, rozważania zdają się prowadzić do dwóch opcji opisanych przez Hansa Urs von Balthasara w odniesieniu do języka teologii: «Stoimy […] w obliczu dwóch zupełnie różnych pluralizmów, które w swoich założeniach rozdwajają się i rozwijają w niemożliwych do pogodzenia kierunkach. W pierwszym z nich panuje ‘większe niepodobieństwo’ między wolnym Bogiem a wolnym człowiekiem (analogia entis), według którego Bogu przysługuje niemożliwy do nadrobienia prymat. W drugim zaś prawo dialektyki […] obejmuje Boga i świat, przy czym jedność i wielość stają się dwiema stronami tego samego bytu (czysta ‘logika’ z wewnętrznym wzruszeniem ‘dialektyki’)»[21].

Ażeby pełniej uchwycić lemowy sposób przekuwania[22] literatury / filozofii / teologii w naukę (=tłumaczenia wszystkiego na język nauki) i mając na względzie dopiero co przedstawione opcje i stanowiska, niechże mi będzie wolno podsumować tę uczuciową recenzję po latach na dwa sposoby. Wpierw w oschłym żargonie krytyczno-literackim i filozoficznym, a potem w ślad ze poetyckim słowem Pessoi.

 

Przygody Trurla analizującego Dobro/Zło/Szczęście i kontruującego Kobyszcza musiały się tak skończyć, jak się skończyły, bo jeżeli wszystko się przekłada na matematykę/naukę to środki pozostające do dyspozycji nie są wystarczające do pełnego opisu tego, co w człowieku zasadnicze – wolności. Literatura bowiem, posługując się językiem opierającym się na słowach o polach znaczeniowych szerszych od równań i wielkości mierzalnych, potrafi tę wolność lepiej opisać. Oczywiście, pola znaczenowe są szersze, ale na obrzeżach są rozmyte i zachodzące na siebie w sposób dynamiczny i w czasie zmienny.

Prowadzi to do wieloznaczności słowa, ale nie w sensie banalnej okoliczności, iż niektóre słowa mają więcej niż jedno znaczenie. Chodzi raczej o to, iż pragnąc połączyć ze sobą słowa, z których każde, albo co najmniej niektóre, otoczone są czymś na kształt „chmurki” semantycznej czyli nie są punktami w przestrzeni znaczeń, lecz rozmytym zbiorem możliwych znaczeń, otrzymuje się wiele dopuszczalnych trajektori. Każda z nich jest konsystentna w tym sensie, że łączy za sobą punty i przechodzi przez obszar ‘chmurki’ semantycznej, bez utraty ciągłości[23]. Powstają w ten sposób różne opowieści, rozbieżne narracje i odmienne perspektywy pomiędzy którymi człowiek może wybrać. Taki właśnie, w moi pojęciu, jest najgłębszy sens wolności człowieka, nierozerwalnie związanej ze słowem i jego polisemią[24]. Wolności tej nie potrafi opisać powołanie się na modele stochastyczne, prawdopodobieństwo i filozofię przypadku.

 

            Jak jednak w możliwie krótkiej formie zawrzeć, „zdefiniować”, sztukę pisania i myślenia Lema? Fernando Pessoa tak oto opisuje modus operandi poety:

 

O poeta é um fingidor.

Finge tão completamente

Que chega a fingir que é dor

A dor que deveras sente.

 

E os que lêem o que escreve,

Na dor lida sentem bem,

Não as duas que ele teve,

Mas só a que eles não têm.

 

            Czyli w przekładzie Michała Lipszyca:

 

Poeta zawsze się zgrywa.

Tak się w tym specjalizuje,

Że dla zgrywy bólem nazywa

Ból, który naprawdę czuje.

 

A czytelnicy wiersza

W czytanym bólu widzą znak

Nie tych dwóch, które miał poeta,

Lecz tego jednego, którego im brak[25].

 

            Obierając za przykład zastosowania szukanej definicji Kobyszczę sądzę, że lemowe tłumaczenia na język nauki, lemowe pisarstwo i sposób konstrukcji dzieła literackiego można wyrazić parafrazując powyższe słowa Pessoi:

 

Lem zawsze tłumaczy,

tak się w tym specjalizuje,

że tłumacząc Szczęściem nazywa

szczęście znalezienia pochodnej.

 

A Czytelnicy tłumaczenia

w czytanym szczęściu widzą znak

nie tych dwóch, które miał Lem,

lecz tego jednego, które szczęściem do końca nie jest.

 

Tadeusz Sierotowicz

 

[1] Por. stronę https://solaris.lem.pl (konsultowana 24/10/20), cyfrowy wierzchołek lemologicznej góry lodowej.

[2] Tadeusz Sierotowicz, Tomasz. Sierotowicz, “Measuring happiness– a contribution to the definition of happiness in Stanisław Lem”, Studia Humanistyczne - AGH, 3(2019), ss. 55-65.

[3] Zob. następujące książki Stanisława Lema: Doskonała próżnia, Wielkość urojona, Prowokacja i Biblioteka XXI wieku, wydane przez Wydawnictwo Literackie, Kraków.

[4] S. Lem, „Kobyszczę”, Id., Cyberiada, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1972, ss. 429-488. Powiastka „Kobyszczę” będzie cytowna skrótem KBS.

[5] Por. KBS, 431 i 434.

[6] Tadeusz Sierotowicz, Tomasz. Sierotowicz, “Measuring happiness”, op. cit.

[7] Przytoczone proporcje 5/14/21 przypominają fragment ciągu Fibonacciego (… 5/13/21 …). Być może zdarzenia egzemplifikujące jakościowo odrębne doświadczenia szczęścia, wzięte od strony miary, układają się w ciąg Fibonacciego?

[8] Rysunek-wykonał Marek Sierotowicz.

[9] Warto przypomnieć, że ta sama zasada została sformułowana w katedrze felicytologii teoretycznej, jak o tym informuje Trurl cyfrowy (por. KBS, 468).

[10] S. Lem, Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii, e-book KOBO, Kraków 2014 (e-book oparty na edycji: Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002). Dzieło to będę dalej cytował jako FP.

[11] Rozprawa Ingardena, O dziele literackim, PWN, Warszawa 1988 jest często cytowana przez Lema. Tutaj: por. rozdziały XIII i XVI monografii Ingardena.

[12] Na powiązanie groteski i drogi do prawdy u Lema zwraca uwagą Cezary Wąs, „Wizje światów niemożliwych u Lema a współczesne tendencje antymetafizyczne w filozofii”, Quart, (3–4)2015, ss. 27-39. Natomiast o roli matematyki w twórczości Lema pisze Mateusz Głowacki, „Matematyka w twórczości Stanisława Lema”, Mishellanea 2-3(2001), ss. 25-38; tekst online: https://docplayer.pl/4413990-Matematyka-w-tworczosci-stanislawa-lema.html (data dostępu: 1 XI 2020). Bliski identyfikacji sztuki pisarstwa i myślenia Stanisława Lema z tłumaczniem jest w moim pojęciu Maciej Dajnowski w inspirującym studium Groteska w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańsk 2005. W monografii tej Dajnowski opisuje m. in. cechy charakterystyczne języka groteski lemowej, zaś pod koniec książki, na stronie 203 zauważa: «Lem zderza języki - z kolizji słów, stylów, konwencji opisu świata rodzą się teksty niejednoznaczne, których odniesienie ma metaforyczny raczej niż realistyczny charakter». Tego rodzaju „zderzenie” Autor nazywa „bigosem”, przypisując tak powstałej „potrawie” językowej «nowe spojrzenie na człowieka» (tamże). Ażeby opisać owo „zderzenie”, bez uciekania się do kulinarnych metafor, Dunajewski cytuje Jerzego Jarzębskiego inwestując w modelowanie (Dunajewski koniecznie musiał podeprzeć swe rozważania dotyczące „bigosu” terminem „modelowanie” – wszak to rozprawa doktorska, a ta musi być poważana, a nie groteskowa czy kulinarna). Podejście prezentowane w niniejszym artykule zdecydowanie radykalizuje obserwacje Dunajewskiego: zderzenie – tak, ale nie „bigos” czy tylko „model”, lecz tłumaczenie; nowe spojrzenie na człowieka – tak, ale nie tylko w sensie ogólno-antropologicznym, lecz w sensie, rzekłbym, metafizyczno-epistemologiczno-literaturoznawczym.

[13] Jako się rzekło Kobyszczę problemu nie rozwiązuje, choć może nieco go ujaśnia. Por. wspomniany już model matematyczny inspirowany definicją hedona oraz eksperymenty Trurla z dziedziny eksperymentalnej socjologii zminiaturyzowanej. Wspominając eksperymentalną socjologię zminiaturyzowaną warto może odnotować, iż Wisława Szymborska w wierszu Może to wszystko opisuje odczucia «kultury umieszczonej końcem włoskowej pipetki na podstawowym szkiełku» (por. KBS, 454): «Może to wszystko/dzieje się w laboratorium?/Pod jedną lampą w dzień/i miliardami w nocy?Może jesteśmy pokolenie próbne?/Przesypywani z naczynia w naczynie/potrząsani w retorach,/obserwowani czymś więcej niż okiem/każdy z osobna/brany na koniec w szczypczyki?» (W. Szymborska, Koniec i początek, Wydawnictwo a5, Poznań 1995, s. 30).

[14] Por. S. Lem, Cyberiada, cit., s. 231.

[15] Por. L. Laudan, Progress and its problems: towards a theory of scientific growth, University of California Press, San Francisco 1977.

[16] W matematycznym żargonie rozwiązanie Lema zdaje się być zatem takie:

lim┬(t→∞)⁡ (problem Dobra i Zła)=[jednoznaczne rozwiązanie problemu].

 

Pozostaje to w jaskrawej sprzeczności z ujęciami wielu myślicieli, którzy skłonni byliby raczej zapisać:

lim┬(t→∞)⁡ (problem Dobra i Zła)=[skłócone mnóstwo metafizyk]→[ℵ]

 

zaliczając problem Dobra i Zła do nigdy nierozstrzygalnych problemów utrzymujących przy życiu filozofię, a może nawet człowieczeństwa samego człowieka (por. np. L. Kołakowski, Horror metaphysicus, ZNAK, Kraków 2012 oraz G. Steiner, Rzeczywiste obecności, Wydawnictwo: słowo/obraz terytoria, Gdańsk 1997).

[17] D. Kot, “Filozofowie i górale”, w: J. Tischner, Historia filozofii po gòralsku, Znak, Krakòw 2018, s. 160 oraz W. Bonowicz, “W głąb siebie, czyli jak to było z Historią filozofii po góralsku”, w: J. Tischner, Historia filozofii po góralsku, Znak, Krakòw 2018, s. 184.

[18] Por. L. Kołakowski, Obecność mitu, Pruszyński i S-ka, Warszawa 2003, s. 7.

[19] F. Pessoa, Księga niepokoju, Świat Literacki, Warszawa 2007, s. 24.

[20] F. Rosenzweig, “Il nuovo pensiero. Alcune note supplementari a La stella della redenzione”, w: F. Rosenzweig, La Scrittura. Saggi dal 1914 al 1929, Città Nuova Editrice, Roma 1991, ss. 257-282: s. 262.

[21] H. Urs con Balthasar, Prawda jest symfoniczna, Wyd. W Drodze, Poznań 2002, s. 38.

[22] Por. T. Parnicki, Historia w literaturę przekuwana, Czytelnik, Warszawa 1980.

[23] Chmurka znaczeń nawiązuje do koncepcji ‘opalizacji’ znaczeń u R. Ingardena, zaś osadzenie wolności człowieka w narracji do jego ujęcia manifestacji jakości metafizycznych w dziele literackim (R. Ingarden, O dziele literackim, op. cit., ss. 210 i 371).

[24] Por. np. M. Houellebecq, Cząstki elementarne, WAB, Warszawa 2015.

[25] F. Pessoa, „Autopsychografia”, Literatura na Świecie, 10-12(2002), s. 128.

 

TADEUSZ SIEROTOWICZ – ur. 1960 w Nowym Sączu, dr hab., zajmuje się filozofią nauki, zwłaszcza w aspekcie jej relacji z teologią, literaturą oraz dydaktyką matematyki i fizyki; tłumacz literatury filozoficznej. Autor publikacji dotyczących Galileusza i tłumacz jego dzieł na j. polski. Współpracuje z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych w Krakowie oraz z Istituto Superiore di Scienze Religiose w Bolzano (Włochy). Opublikował m. in. Nauka a wiara - przestrzeń dialogu, Tarnòw 1997 (poszerzona i poprawiona wersja polska książki La casa nel mondo interpretato, Città del Vaticano 1995; wydanie drugie – poprawione w profilu: Academia.edu), Od metodycznej polemiki do polemiki metodologicznej. Impresje z lektury ‘Wagi probierczej’ Galileusza wraz z antologią, Tarnòw 2008 (wydanie drugie, poprawione i zmienione, zatytułowane Aut Ceasar aut nihil, jest dostępne pod adresem internetowym: https://isr.academia.edu/TadeuszSierotowicz/Books), O położeniu plam słonecznych, Tarnòw 2013 oraz tłumaczenie dzieła Galileusza Waga probiercza, Krakow-Tarnów 2009 i J. Tischnera Filosofia del dramma, Pensa Multimedia, Lecce 2019. Obecnie przygotowuje włoską edycję Sporu o istnienie czlowieka i Historii filozofii po gòralsku ks. prof. J. Tischnera, esej: Analisi matematica per i poeti – parte seconda. Narrare matematica - un case study: il grafico di una funzione oraz krótkie wprowadzenie do teologii Hansa Urs von Balthasara.

Profil w: Academia.edu.

ORCID: https://orcid.org/0000-0001-8049-3957.

E-mail: This email address is being protected from spambots. You need JavaScript enabled to view it.