Epizody

Категория: z dnia na dzień Опубликовано: 18.10.2019 Печать E-mail

Wojciech Czaplewski

 

FOTOGRAFIA 1
     Chłopiec stoi na plaży, na brzegu, uważa żeby nie zmoczyć butów. Morze jest trochę niespokojne, fale łamią się nieregularną bielą, woda jest szara. Tam dalej patrzy stary człowiek, patrzy niezupełnie uważnie. Wiatr robi z tym wszystkim coś na kształt zabawy. Porusza. Przestawia ziarna piasku. Błękit nieba zagłębia się w górę, ku niewidocznej stąd czerni. Ta czerń tam jest. Czeka. Chłopiec podnosi kamyk i rzuca, puszcza kaczkę. Kamyk odbija się od wody, skacze, rzuca się dalej. W końcu i tak utonie. Zapach trudno opisać. Zawiera w sobie schnące wodorosty, mocz, kosmetyki do opalania i wieczność. Nic więcej nie da się powiedzieć.

 

FOTOGRAFIA 2
     Trochę więcej niż dziewczynka, mniej niż dziewczyna. Panna w białych adidasach, niech będzie że Gabrysia. Jest gotowa do rozmawiania, do mówienia i słuchania. Nie idzie jej w szkole, chciałaby pójść do takiej, gdzie nauczyciele lubią uczniów. Okulary w grubych oprawkach powiększają jej oczy. Dobrze się składa, bo ma odrobinę za duży nos. Uśmiecha się śmiało zębami, oczami, dołeczkami, lekkim ukośnym pochyleniem głowy i ramionami. Panu Bogu udało się uniknąć przesady, poradził sobie. Gabrysia, Gabrysia. Onieśmiela delikatnością, gotowością na zranienie, nieuchwytną siłą. Ale najpierw trzeba ją zauważyć, wyłuskać.


LEŚNICZÓWKA
     Nasiono ostu bardzo powoli płynie w fałdach upału, jak oświetlony słońcem mały jeżowiec na tle ciemnobrunatnych bierwion. Potem jakby grzęźnie, obniżając lot i nieruchomiejąc ponad linią ułożonych wzdłuż ściany szczap, których teraz, u progu lata, niewiele po zimnych dniach zostało. Za chwilę przefrunie wróbel, biała gwiazdka ostu rzuci się za nim porwana podmuchem, kreśląc w powietrzu ślad: arabskie słowo albo podpis tajemniczego reżysera tej chwili. Nieco wyżej, na prawo, framuga okna z obłażącą białą farbą, narożnik ramy obejmującej leniwe obłoki, ukwieconą gałąź, dłoń rozpłaszczoną na szybie, w głębi łapkę na muchy usłaną przecinkami, niewyraźną krzątaninę, wszystkie, wszystkie przepaście.


WIOSENNY ELEMENTARZ
     Jeden przez drugiego kotłują się, kłębią, włażą sobie na głowy, potem rozpościerają chitynowe pancerzyki, prostują pogniecione skrzydełka i wznoszą się do nieba. Dwa paluszki dzieci celują w to samo niebo, kiedy ładna pani pyta, dobra, mądra pani, która wszystko wie. Pod sweterkiem nosi mleczny świt.
Brzozy ustawiają się w szpalery i aleje, gdzie zewsząd czyhają natrętne przymiotniki. Soczyste brzozy. Aleje długie. Robaki nie ziewają, o, nie. Pomarańczowe dzioby kosów eksplorują, żłobią, spomiędzy błot i minerałów dobywają białko. Robaki nie ziewają, robaki mają białko. Ich ocalenie w liczbie, w mnogości, w mnożeniu się, rojeniu.
Epizody, epizody. Można je nizać, robić z nich wątki. Osnową będzie chłodny poranek z frędzlami blasków, inwazja zegarków, krechy odrzutowców, białe dowody na istnienie.

Wojciech Czaplewski

 


Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzje tomu esejów filozoficzno-literackich W. Czaplewskiego Pochwała niezrozumiałości (2013), zbiorów wierszy Próba czytania (2014), Odzyskane rzeczy (2018) oraz tomu prozy poetyckiej Książeczka rodzaju (2018) - a także (w odpowiednich działach) jego felietony oraz prozę