„usta moje słyszą i widzi mój język” Mieczysława Machnickiego
Leszek Żuliński
USTA SŁYSZĄ, JĘZYK WIDZI
Kto uważa, że wiersze rymowane powinny odpoczywać sobie w lamusie, ten się myli. Nie ma żadnych powodów, by nowe dykcje i poetyki wygrywały z dawnymi. Mody i konwencje nie decydują o walorze wiersza. O tym decyduje tylko poziom, jakość i treść. Mieczysław Machnicki od lat znakomicie spełnia te trzy zasady, a jego marka rośnie.
Ten najnowszy tomik nosi ciekawy tytuł: usta moje słyszą i mój widzi język. Tego typu kontaminacja cudnie anonsuje totalny splot wierszowania – jakby cały organizm był „narzędziem wiersza”. Choć wiadomo, że „pępkiem wiersza” zawsze są przeżycia, przeczucia i egzystencjalna aura naszego chwiejnego istnienia.
I to „chwiejne istnienie” jest tutaj sednem tych wierszy. Rzucicie okiem i pomyślicie: jakie tradycyjne, jakie „staromodne” te wiersze. To będzie znaczyło, że nie złapaliście ich sedna. Machnicki wnika w egzystencjalne i psycho-skłębione rozterki naszego żywota. Ale o tym za chwilę…
Mamy w tej lekturze bardzo konsekwentny zapis: są to za każdym razem dystychy pisane tzw. klasyczną decymą. Kunsztownie tu stosowaną. Ale cymes w tym, że Machnicki czule i mocno wnika w pokłębione sprawy i sensy żywota.
Oto jeden z najlepszych wierszy, od którego wziął się także tytuł całego tomiku: usta moje słyszą i mój widzi język / jak szarpią zmysłami potargane więzy // ciało cieleszniejsze i kości kościstsze / kiedy krew jak krzepnie na swych wargach słyszę // słyszą moje usta przywarte do ziemi / i język mój widzi wnętrze żyznej ciemni // i krew od krwi krwistsza krew od krwi płynniejsza / kiedy się przetacza z ust do serca wiersza // usta moje słyszą i mój widzi język / jak się zmysły strzepią w mego bólu węzły.
Tu nigdy nie ma histerii ani rejtanowych póz. We wszystkich tych wierszach jest po prostu wędrówka w głąb siebie i nieustanne zastanawianie się po co jesteśmy, dokąd zmierzamy i gdzie jest granica między realem, reizmem a domniemaniem tajemnicy losu.
Dla przykładu jeszcze jeden wiersz (bez tytułu, ponieważ wszystkie te wiersze są opatrzone tylko trzema gwiazdkami): jaki obraz w świetle zobaczą snu oczy / jeśli czarny obraz jest w cieniu pół nocy // czy mógłby być czarny bardziej od czarnego / gdyby się objawił podczas snu całego // czy też będzie biały albo pół obrazem / kiedy sen weń wtłoczy cień i księżyc razem // czy pół nocy starczy, by dośnić do końca / czy snu oczy muszą jeszcze mieć pół słońca // jaki obraz w pełni zobaczą me oczy / gdy światła nie będzie ni za dnia ni w nocy.
Ponure wiersze? Hm, owszem, ponure, ale bardziej egzystencjalne niż rozpaczliwe lub rwące włosy z głowy. Jest tu przede wszystkim świadomość naszego końca, ale jednak przyjmowana ze stoicyzmem. Świadomość kresu istnienia jest tu podstawowym motywem tych wierszy.
Jeszcze jeden wiersz w tej kwestii: „w godzinie śmierci każdy będzie sam” / tu ja bez ciebie ty beze mnie tam // ja półzwierzęciem a ty pół bogiem / samotny bardziej niż ja być mogłem // ty tu półbogiem tam półzwierzęciem / w moją samotność wierzysz najświęcej // ty pół zwierzęciem a ja półbogiem / swoją samotność współdzielić mogę // w godzinie śmierci nikt nie będzie sam / póki wspólnoty półświadomość mam.
Hmm, ileż to „wierszy funeralnych” zostało napisanych z lękiem i rozpaczą. Machnicki jest stoikiem. Jego „treny” – bo tak można by te wiersze nazwać – mają jakąś „kosmiczną perspektywę”. Wszystko dzieje się według wiecznego porządku.
Co ciekawe: to w gruncie rzeczy są „wiersze ateistyczne”. Religijnych kontekstów i argumentów tu nie znajdziecie. Bo trzeba te wiersze czytać jako traktat egzystencjalny. W każdej religii zresztą pojawiają się inne aury i argumenty. Tu raczej dostrzegam wszechwładny Kosmos, a co on nam ostatecznie opowie i naszykuje, to zobaczymy, zobaczymy sami, Moi Kochani.
Ja już teraz przyjmuję „religię” Mieczysława Machnickiego. I podpisuję się pod taką oto sentencją poety: świętymi dla nas wiersze muszą być / bo w jednym umrzeć znaczy w drugim żyć.
Mieczysław Machnicki „usta moje słyszą i widzi mój język”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2019, str. 72
Leszek Żuliński
Przeczytaj też w "porcie literackim" recenzje wcześniejszych zbiorów wierszy M. Machnickiego: lawa się nasładza skorupa ciemnieje (2013), jest tylko gradobicie i deszcz perseidów (2014) oraz żeby rzecz zwaną rzeką uznać za skończoną (2017)