„Inaczej niż w lustrze” Damiana D. Nowaka

Категория: z dnia na dzień Опубликовано: 26.01.2019 Печать E-mail

Leszek Żuliński

LUSTRO NADZIEI

Z twórczością 30-letniego Damiana Dawida Nowaka spotykam się po raz pierwszy. A przecież jest, tak jak ja, warszawiakiem i okazuje się, że wydał już trzy książki. Publikował też na innych forach. Oto jeszcze jeden dowód, że my, krytycy, nie jesteśmy już w stanie ogarnąć wszystkiego – nie jest to możliwe.
Z tego, że nowy tomik Nowaka trafił w moje ręce, jestem zadowolony. Będą z tej jabłoni spadały dobre jabłka, choć kwaśne. Poza tym gorzkie, bowiem Nowak lewituje w oparach „ciemnej egzystencji”. Takie czasy! Dawny eudajmonizm i inne afirmacje przeszły do historii (choć miejmy nadzieję, że jeszcze powróci ich pora).

Wszyscy jesteśmy zgrani do bólu – tak brzmi tytuł jednego z wierszy. Oto on: poeci siedzą w szeregu na półkach / uwagi mniej niż telewizor co gra / włączony wiecznie dla towarzystwa / a oni stoją dla zasady w szeregu / równiutko polerowani kurzem / zgrani do bólu nie mogą winić siebie / nie mogą winić innych że czytać / i czytać to już nie dziś że wyglądać / radio powoli podziela ich los / płyty milczą odeszły bez walki / koniec kultury nie będzie wielki / cichy jak odgłos zamykania systemu.

Gdyby ten 30-latek był w moim wieku, to być może jeszcze dosadniej przeżywałby poszukiwanie straconego czasu. Ale zasada zawsze jest taka sama: było lepiej, jest gorzej. Boże broń, żeby dzieci (domyślnie przypisywane przeze mnie Nowakowi) jeszcze bardziej w swoich wierszach nie eskalowały reguły vanitas vanitatum. Ale czyżby marność była oczywistością?

Tak, te wiersze są pesymistyczne; często wyskakuje z nich samotność, bezsilność, zagubienie, jak w tym wierszu pt. Absurd: to miasto powinno nazywać się „absurd” / dlatego kocham je nienawidzić // choć czasem decyduje się zostać kobietą / zwykle wtedy pada a zapowiadano słońce // w te dni wyciągam zgubiony parasol / bądź zakładam na głowę czarny kapelusz // zachwycam się ulicami udając turystę / próbuję dać nam kolejna szansę // w końcu tyle razy mnie ratowało / tyle razy przytulało tłumem i na widoku / ukrywało przed światem.
No, mieliśmy już podobną przygodę z miastem: Stefan Dedalus (bohater Joyce’a) tonął przecież w zaułkach swojego miasta. Powiedzmy, idąc na skróty, że tego typu autorów nie możemy zaliczyć do „rustykalnych”, co oczywista.

A Nowak konsekwentnie brnie dalej.
Oto wiersz niezwykle wymowny pt. wyjdź sobie na miasto / samotność wszystkich piątkowych nocy: te pieniądze mogłem wydać na pastelowe mazaki / ale drogą elektroniczną dostałem zaproszenie / więc skończyło się relokacją środków na subkonto / barowe // iluzja uspołecznienia jest o tyle krzywdząca / że nie napiszesz na fejsie „tej nocy samotnie siedziałem / pośród tłumu ludzi bo przecież tutaj nie sposób / rozmawiać” // góra lodowa co rozbiła Titanica mnie rozkłada / alkohol w żyłach żaden z celów nie został osiągnięta / kiepskie metafory biorą się z topniejącego lodu / w szklance // mogłem jeszcze wszystko zmienić zaprosić do siebie / porozmawiać o czymś znaczącym bo przecież może / oni też wewnątrz czują się jak tak jak ja oni też są / samotni.
Tak, samotność i alienacja rzucają się w oczy w tych wierszach. Gdzieś jest tłum, gdzieś jestem JA.

Wielka mądrość i wielka beznadzieja jest w tych wierszach. Ich trauma byłaby czymś ważkim dla psychologów i socjologów. Dla mnie ten zbiór okazał się mocnym signum temporis. Moje pokolenie rosło latami w coraz lepiej rozwijającej się Polsce, choć zawsze niedoskonałej. Pokolenie Nowaka – okazuje się – wyalienowane. Coraz bardziej widoczny staje się introwertyzm i brak nadziei. Także samotność w rozmowach z sufitem.
Ale pod koniec tomiku znalazłem wiersz pt. „kochając ludzi uczmy się kochać Boga”, który jakby nie pasował do tekstów wcześniejszych. Oto on: bardzo powoli albo czasem wcale / na tyle możemy poznać innych / o sobie wiemy jeszcze mniej // dlatego właśnie kochamy żeby / nauczyć się z zamkniętymi oczami / nie szukać powodów i korzyści / ufać niegodnym zaufania / wbrew sobie zostać i zostać / opuszczonym // Bóg milczy w tym temacie / bo żadne słowa nie oddają prawdy / jego uśmiech odbija się w oczach / tych którzy naprawdę kochają.

Jaka puenta? No cóż… Pierwszy raz czytałem tego autora i stwierdzam z ręką na sercu, że ta lektura mnie zaskoczyła i uniosła. Po pierwsze, słyszę tu „ton narracyjny”, który zdecydowanie odróżnia się od innej dykcji. Po drugie, cały ten spleen jest znakomitym odbiciem zbiorowej frustracji, w jakiej od dawna żyjemy. Damian Dawid Nowak być może jest jaskółką, która nie spadnie na ziemię z powodu „smogu”, jaki nas zabija. W aurze jego wierszy ockniecie się!

Damian Dawid Nowak, „Inaczej niż w lustrze”, Wydawnictwo FONT, Poznań 2018, str. 64

Leszek Żuliński