„wołynie i inne wiersze” Roberta Kani
Jolanta Szwarc
„PRZESZŁOŚĆ JEST TO DZIŚ, TYLKO COKOLWIEK DALEJ” (C. K. Norwid)
W niedawnej przeszłości zetknęłam się z ostatnim tomikiem Roberta Kani „wołynie i inne wiersze”. Wydawał mi się wtedy taki prosty i oczywisty. Długo czekałam na autora, który potrafi prowadzić narracje o sprawach trudnych w C-dur. Już, już miałam chwycić za pióro i pisać, ale coś mi kazało nad tym, nad tamtym wierszem jeszcze pomyśleć, jeszcze poodzierać słowo za słowem z otaczających je wyrazów, żeby zaświeciło nie tylko światłem odbitym od gwiazd z różnych galaktyk, ale także płynącym bezpośrednio z umysłu autora.
Poeta potrafi świetnie wykorzystać do swoich tekstów zapożyczone frazy. Najczęściej są to motta albo – już we właściwym tekście – cytaty z utworów żyjących lub wcześniejszych autorów. Te parateksty są właściwie akompaniamentem do melodii prowadzonej przez poetę. O tej układance intertekstów i aluzji pisze wyczerpująco w posłowiu do książki Karol Samsel
„wołynie i inne wiersze” – rzeź wołyńska – pięćdziesiąt do sześćdziesięciu tysięcy ofiar. Dom spalony drzewo ścięte syn zastrzelony / tylko strumyk jak płynął tak dalej płynie / szum tamtych czasów nosi wciąż w sobie / i woła i woła opowiada trawom ptakom poetom / poeci nie słyszą.
Słyszą, słyszą i pamiętają, świadczy o tym choćby ten wiersz, który przytoczyłam w całości. Natomiast mężczyzna, który wyszedł cało z rzezi, musi zaczynać od początku. Zbudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna, jeśli sił wystarczy.
Kto ci powiedział że wolno się przyzwyczajać do tragedii Hutu i Tutsi. Ilu tam zamordowano? Osiemset tysięcy czy milion? Kto o tym myśli, kto wyobraża sobie ogrom nieszczęścia?
Poeta pamięta, poeta słyszy, poeta ostrzega, szczególnie dyktatorów, którzy w imię swoich idei i prawd niszczą uznawane powszechnie wartości, manipulują uzależnionymi poplecznikami w swoim otoczeniu, kombinują, jak wyjść na swoje i wprowadzić w życie narodu swoje chore wizje.
Szczególne wrażenie wywarł na mnie wiersz „z Krynickiego wołynie”. „Obudziłem się nagle na nieznanym dworcu” / obok mnie jeden Hutu i jeden Tutsi / jeden Turek i jeden Ormianin / jeden Niemiec i jeden Żyd / miałem broń szukałem kogoś // /do pary/.
Cóż – grustno, skuczno i niekomu mordu nabit’. Skąd w człowieku bierze się tyle agresji, zachłanności i znieczulicy? Czy dalej będziemy podtrzymywać to, co powiedział rosyjski pisarz Maksym Gorki – „Człowiek – to brzmi dumnie”? Przecież są tacy, którzy w różny sposób przyczynili się do śmierci innych. W Bangladeszu, w katastrofie w szwalni zginęło ponad tysiąc osób, między innymi bohaterka wiersza „Almas”. No tak – za wszelką cenę rentowność musi być.
Po przeczytaniu wiersza „ramadan” zaczęła mnie prześladować często dochodząca do moich uszu fraza „nasi bracia w wierze”. Po raz pierwszy zauważyłam, że brzmi rasistowsko. Bracia w wierze są nasi, a poza naszą wiarą to już nie bracia. Prawda, bracia Polacy? Pamiętajcie tylko, że ci z innej wiary też mają swoich braci. Jakie to proste wywołać konflikt.
Wtedy w 1939 roku „prosto do nieba czwórkami szli / żołnierze z Westerplatte. // (A lato było piękne tego roku)” – zauważył poeta Gałczyński. Poeta Kania rozpoczyna swój „dzień w mieście” bardzo podobnym stwierdzeniem – a lato w tym roku jest znowu piękne – tylko różny jest pochód. Nikt nie podąża do nieba. bo jakże można liczyć na świętego Piotra, wiadomo, że z hasłami takimi jak jeden Niemiec jedna kula nie wpuści.
Jan Józef Lipski w swoim eseju „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” zauważył – „Mamy w polskiej literaturze historycznej dwie tradycje: jedna służy megalomanii narodowej, druga to tradycja Żeromskiego, gorzka tradycja obrachunkowa. […] Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą kampanię «patriotyzmu» – jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych sloganów megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie Polakowi – czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy , którzy patrzą, czy ryba bierze: na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę.”
Przytoczyłam ten fragment, bo uważam, że poezja zawarta w tomiku „wołynie i inne wiersze” należy do odświeżonej poezji zaangażowanej. Lubię, jak autor nie ucieka przed trudnymi problemami społecznymi, nie boi się wskazać na nie palcem, ale zachowuje się powściągliwie i nie szuka łatwych rozwiązań.
„pierwszego sierpnia roku dwa tysiące któregoś” autor zanotuje
siedemnasta w dźwiękach syren żar leje się z nieba
zagubieni przechodnie myślą może to tylko jakiś pożar
a może to jednak wojna i obce samoloty przekroczyły granice
/wyobraźni/
Trudno się dziwić, że z upływem lat postępuje demencja. Powstanie warszawskie to z każdym dniem coraz odleglejsze wydarzenie. Wielka przegrana. W przeciwieństwie do powstania wielkopolskiego, które niewątpliwie było wielka wygraną. Jednak idziemy naprzód, coraz zaskakuje nas nowe, zapominamy o kolejnych wydarzeniach, coś w świadomości migoce, coś zapada na zawsze. Mnie zapadły słowa Tytusa Ceglarskiego, którego w „Hiszpance” grał Jan Peszek – „Ja chcę Polski, w której biel i czerwień to truskawki ze śmietaną, truskawki ze śmietaną”. Oby tak się stało.
Bardzo silne wrażenie wywołują dwa następujące po sobie wiersze - „Paryż 2015” z mottem: gdzie jest amunicja, gdzie sterty kul / z rozbitych gwiazd, z lodowych serc – Elisabeth Bishop „Paryż 7 rano” oraz „palenie 1945” z mottem Grzegorza Kwiatkowskiego – wszyscy są równi wobec śmierci. Obydwa wiersze dzieli czas i przestrzeń wydarzeń, natomiast łączy je zastosowana forma, która znowu zaczęła się pokazywać. Jest nią pantum. Jak podaje „Słownik terminów literackich” pantum jest to „…gatunek poezji malajskiej powstały w XV wieku; utwór poetycki zbudowany jest z 4-wersowych strof, w których drugi i czwarty wers każdej strofy powtarza się jaki pierwszy i trzeci wers strofy następnej, a wers pierwszy strofy inicjalnej zamyka strofę ostatnią.
W tomiku pojawiają się także wiersze bardzo krótkie, które przytoczę w całości.
„koniec wojny”
ulewa
koniec wojny
/na kartonowe miecze/
„pożółkły”
odległy grzmot
odnalazłem pożółkły
akt rozwodu
i najkrótszy
„wers trzydziesty dziewiąty”
Cóż, można powiedzieć, że bezpiecznie kończy się tylko wojna na kartonowe miecze, którą poskromić zdoła nagła ulewa. A o drugim wierszu, że miłość, sądząc po odległym grzmocie, zmieniła się w nienawiść. Może za ostro sądzę, ale to przez ten grzmot. Pozostał „wers trzydziesty dziewiąty”. Podejrzewam, że jest to podjęcie jakiejś gry z czytelnikiem. Ten niby-wiersz został zamieszczony na stronie trzydziestej drugiej, to znaczy, że nie ma z nią nic wspólnego. Jedyne skojarzenie, jakie mam to wybuch II wojny światowej – wers tytułowy i biała plama.
Coraz mniej pamiętamy, może to dobrze. Nad Chodelką w 1942 jak został ścięty kulami tatarak, to nigdy nie odrósł, a w 1945 Marion przed wyjściem po chrust / żegnała się ze światem / nocami krzyczała po mazursku / zagłuszana przez rosyjskie śmiechy.
Robert Kania nie odcina się od przeszłości, wie, że mądrość buduje historia, często niechętnie przyswajana, literatura zarówno polska jak i światowa. Nasza – powiedzmy – mądrość skądś się bierze, przyrasta w czasie. Często mieszamy nieswoje z swoim, produkując zmodyfikowany odbiór świata.
Poeta nie udaje, że wszystko wie. Otwarcie ukazuje inspiracje. Jakby mówił: „W moich rozważaniach o śmierci pomogli mi…(I tutaj cały łańcuch dawnych i współczesnych znakomitości.) Gatunki literackie były od dawna, ale do nich dokładam wołynie. Były różne sposoby układania wierszy, a więc korzystam z nich.”
O sprawach, które porusza autor wierszy trzeba myśleć, problemami się przejąć, pamiętać, że takie mogą wystąpić w życiu. Czynić nowe i powtarzać przeszłe jak wersy w pantumie, triolecie czy vilanelli. To co, że już były, że vilanellę Elisabeth Bishop przełożył Stanisław Barańczak, że triolet napisał Adam Mickiewicz, a pantum Andrzej Sosnowski.
Drewno zawsze było najlepszym materiałem na dom.
Robert Kania, „wołynie i inne wiersze”, Wydawnictwo ANAGRAM, Warszawa 2017, str. 40
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też u nas w ‘porcie literackim’ recenzję wcześniejszego zbioru wierszy R. Kani Spot (2014) autorstwa Leszka Żulińskiego