Staropolska pamiątka z Bałtykiem w tle
Jacek Klimżyński
Tytułowa karta pierwodruku z 1570 r. „Pamiątka wszytkimi cnotami hojnie obdarzonemu Janowi Baptyście hrabiemu na Tęczynie, bełskiemu wojewodzie i lubelskiemu staroście” swą nader pochlebną opinią o przymiotach charakteru bohatera każe zastanowić się, czy nie mamy tutaj do czynienia z charakterystyczną konwencją panegiryku. Refleksję tę pogłębia pierwsza zwrotka krótkiego poematu Jana Kochanowskiego, gdzie poeta ofiarowuje swój trud postaci, której „kwapiona i niespodziewana śmierć ludzi zasmuciła, a lamentem i płaczem wszystko napełniła”.
Konwencja konwencją, ale tragiczne losy młodego hrabiego, którego obiecującą karierę dyplomatyczną na dworach europejskich przerywa śmierć, musiały rzeczywiście wywrzeć niekłamane wrażenie.
Pisał przecież o nim Marcin Kromer w „Historii prawdziwej o przygodzie żałosnej księcia finlandzkiego Jana i królewny Katarzyny” (Kraków 1570), także poeta, prozaik i jednocześnie heraldyk Bartłomiej Paprocki w „Herbach rycerstwa polskiego” (Kraków 1584), a i sam Kochanowski wracał do tej postaci kilkakrotnie. Jego przepowiednia w „Nagrobku Tęczyńskiego” wyrażona słowami „o Tęczyński, twój wiek będzie długi” spełniła się przecież w dwa i pół wieku później trzytomową powieścią Juliana Ursyna Niemcewicza „Jan z Tęczyna” (1825). Zresztą prawie rówieśny Niemcewiczowi, choć nieco wcześniej zmarły, pisał o Tęczyńskim również Franciszek Karpiński.
Zgłębiając dziełko Kochanowskiego utwierdzamy się w przekonaniu o wyjątkowości hrabiego Jana Baptysty, potomka znakomitego rodu magnackiego, który miłość i honor przedłożył nad cnotę ostrożności. Arcywdzięczny temat literacki, unoszony dodatkowo niebywałą atrakcyjnością bohatera i jego nad wyraz tragicznych losów na tle autentycznych wydarzeń.
Cechy charakteru odziedziczył po swych znakomitych przodkach. Jędrzej Tęczyński, kasztelan wojnicki, walczył pod Grunwaldem. Władysławowi Warneńczykowi towarzyszyło nawet dwóch Tęczyńskich. Ród szczycił się tytułem hrabiowskim nadanym przez Karola V. Sam Jan Baptysta, urodzony około r. 1540, był synem Stanisława pełniącego godności kasztelana lwowskiego, starosty lubelskiego, wojewody krakowskiego. Pokładając wielkie nadzieje w synu zapobiegliwy ojciec zadbał o staranne wykształcenie młodzieńca, co pozwoliło mu dość wcześnie znaleźć się na dworze króla Francji. Był to czas schyłku panowania Henryka II i początku rządów jego następcy, Franciszka II. Był więc świadkiem zmagań wojennych Francji z królem hiszpańskim Filipem II, a także walk religijnych katolików z hugenotami. Szczęśliwie zakończenie wojny francusko-hiszpańskiej umożliwiło Tęczyńskiemu wyjazd do Hiszpanii, skąd po krótkim pobycie powrócił do kraju, by w rok później, to jest w roku 1561, zostać mianowanym przez Zygmunta Augusta posłem do Szwecji w niebywale skomplikowanej misji.
Dwudziestokilkulatek wykonał zadanie z niemałym powodzeniem. Rzecz równocześnie szła o uzyskanie przychylności króla Szwecji wobec polskich planów w kwestii Inflant, doprowadzenie do małżeństwa króla Szwecji Eryka XIV z polską królewną Katarzyną oraz wyjednanie pożyczki na pilne potrzeby państwowe Zygmunta Augusta. Nie przesadził więc Jan Kochanowski w aplaudowaniu osobowości Tęczyńskiego ani na jotę. Jeśli nawet misja królewskich zrękowin niezbyt się udała, to chyba z powodu bezbrzeżnej łaskawości Eryka XIV wobec swego brata Jana Finlandzkiego, która objawiła się rezygnacją z ręki królewny polskiej na jego właśnie rzecz. Ten dobrodziejstwo skwapliwie podjął i sprawę doprowadził do końca jeszcze na początku października 1562 r.
Skomplikowany charakter poselskiej misji nie przeszkodził Tęczyńskiemu w doznaniu oczarowania królewną Cecylią. Odwzajemnionego dodajmy. Z wyczuwalną aprobatą monarchy szwedzkiego. Obowiązki poselskie nakazywały hrabiemu rychły powrót do kraju, co sprawiło, że nie zdążył zapewnić sobie przyrzeczenia małżeństwa. Przez Finlandię wrócił na Litwę i złożył rezydującemu tam właśnie Zygmuntowi Augustowi stosowne raporty, licząc na pomoc władcy w staraniach o rękę Cecylii. W tym miejscu kończy się szczęsny dotąd bieg losów hrabiego. Zamiast, godnego pięknego romansu, następuje splot tragicznych zdarzeń niszczących naszego bohatera.
Meldunek posła monarcha przyjął chłodno, bo i sytuacja polityczna mocno się skomplikowała.
Szwedzi niespodziewanie szerzej zainteresowali się Inflantami i źle przyjęli plany polskiego króla zamierzającego sprzymierzyć się z Danią, z którą byli w konflikcie. Groźna sytuacja polityczna nie osłabiła woli „zacnego hrabiego z Tęczyna” ułożenia planów osobistych. Choć ponownie dostąpił z woli króla godności poselskiej, tym razem z zadaniem dotarcia do Katarzyny, żony Jana Finlandzkiego, powstrzymywany był przez monarchę przed podjęciem podróży ze względu na blokadę Szwecji. Zresztą Jan i Katarzyna byli przez Eryka XIV uwięzieni. Władca uważał ich za rzeczników porozumienia polsko-szwedzkiego, a to na początku roku 1563 było już karalne. O tragedii niedawnych młodożeńców pisał wspomniane wcześniej Marcin Kromer. Dopuszczając się jawnego aktu niesubordynacji Jan Tęczyński podjął jednak podróż morską do Szwecji. Wszak czekała tam królewna Cecylia.
Flota duńska zaatakowała statek Tęczyńskiego ostrzeliwując go w pobliżu Bornholmu, a król duński na wieść o pojmaniu Polaka zmierzającego do Szwecji, powziął podejrzenie o nieszczerości króla polskiego. Fatalne warunki na jesiennym Bałtyku uniemożliwiały dostarczenie jeńca do Kopenhagi, bowiem jak pisze Bartłomiej Paprocki „żadną miarą prze silną niepogodę i odmianę wiatrów do tego przyjść nie mogli, tak że aż po świętym Marcinie na morzu musieli trwać, gdzie już nie bywa żadna nawigacja, jedno komu niewola. Ci, co się na morzu postarzeli, nie pamiętali takich odmienności wiatrów, jakie się były natenczas trafiły”. Między monarchami krążyła korespondencja wyjaśniająca istotę misji Tęczyńskiego, ale młody organizm nie wytrzymał trudów przeciągającej się podróży morskiej i niespodziewanego obrotu osobistych spraw. Młody hrabia z wyczerpania rozchorował się i w stanie zrozumiałej w tych okolicznościach depresji zmarł późną jesienią 1563 r. w Kopenhadze.
Do kraju wrócił tym samym Bałtykiem, przez który chciał - nie bacząc na niebezpieczeństwa - dopłynąć do celu swych marzeń, i tą samą Wisłą, którą wypływał spod Kazimierza w sierpniu. Wrócił do rodzinnego Kraśnika. Wiele wiele lat później Cecylia, choć w niespełna rok po śmierci Jana oddała rękę księciu Krzysztofowi, stanęła tam przy grobowcu swego… widocznie niezapomnianego, kiedy przyjechała do Polski na ślub Zygmunta III Wazy z Anną Austriaczką w roku 1592.
Los bohaterów bywa tragiczny, lecz losy pamiątek po nich bywają pokrętne. Tak pewnie rzecz się ma z „Pamiątką” Jana Kochanowskiego. Sumiennie odczytany utwór ukazuje zarówno piękną osobowość nieszczęsnego hrabiego Jana, jak i niebywale wysoki poziom kunsztu poetyckiego twórcy. Badacze, szczególnie dawnej szkoły literaturoznawczej - zafrapowani postacią bohatera - pomijają kontekst morski utworu, bodaj czy nie równorzędny tematowi zasadniczemu. Wynikać to może z niedokładności lektury, ale i z przesadnej wiary w zastane stereotypy badawcze.
Trudno doprawdy zrozumieć, czemu Ignacy Chrzanowski w swym fundamentalnym dziele z początku XX w., w odniesieniu do poematu Kochanowskiego uważa, że „treścią utworu jest miłość i tragiczny zgon Jana Tęczyńskiego, który płynąc do swej narzeczonej, królewny szwedzkiej Cecylii, utonął podczas burzy morskiej” („Historia literatury niepodległej Polski” wyd. XI, PIW Warszawa 1971, s.202). Podobną trudność napotyka czytelnik pracy Stefana Majchrowskiego „O Julianie Niemcewiczu” (LSW Warszawa 1982, s.300), gdy autor omawia przygotowania Niemcewicza do podjęcia 3-tomowego dzieła pod tytułem „Jan z Tęczyna”: „Tęczyński zakochał się w jasnowłosej księżniczce Cecylii, siostrze króla Eryka XIV, pozyskał jej wzajemność, (…) ale zanim doszło do ślubu, umarł po upadku ze skały, kiedy wypatrywał okrętu na odludnej wyspie”.
Ot, takie dwie rozbieżności co do faktów.
Bywają jednakże i zadziwiające zbieżności w interpretacji zdarzeń mających kontekst literacki. Bronisław Miazgowski w swojej bardzo erudycyjnej i wzbudzającej szacunek książce „Morze w literaturze polskiej’ (Wydawnictwo Morskie Gdynia 1964, s.166) zapewnia omawiając tematykę morską w poezji Jana Kochanowskiego, że „morzem które znał z autopsji, nie był rodzimy Bałtyk, ale słoneczne Morze Śródziemne, po którym żeglował podczas swych studiów we Włoszech”. Podobne konstatacje zawiera w „Szkicach bałtyckich” (Ossolineum 1972 s.14) Leszek Prorok: „Poeta znał co prawda Morze Śródziemne, po którym żeglował w czasie włoskich studiów, lecz swych ówczesnych wrażeń nie opisał. Może żywe jeszcze wspomnienia wtopił w tok narracji w „Pamiątce” dopełniając nimi wyimaginowany obraz pełnego Bałtyku”.
Mamy tyle niewiadomych w biografii Kochanowskiego, z którymi musimy się borykać, że niezrozumiały jest upór w odbieraniu poecie prawa do bliskiej znajomości Bałtyku. Fakty układają się w logiczną całość, jeśli spojrzymy na mapę południowego wybrzeża Bałtyku.
Królewiec. Studiował tam przecież w latach 1551-1552, korzystając ze szczodrobliwości księcia Albrechta, byłego Wielkiego Mistrza Zakonu Krzyżackiego, który ćwierć wieku wcześniej składał hołd lenny Zygmuntowi Staremu. Uzyskawszy od swego dobroczyńcy stosownej wielkości stypendium podjął w 1552 r. studia w Padwie. Później kilkakrotnie wracał do Królewca i bywał na dworze księcia Albrechta. Czyż te okoliczności mogą wykluczyć bliższe poznanie Bałtyku? Bywając nader często w Królewcu, z prostej ciekawości miałby Kochanowski morskiej podróży nie doświadczyć? Przy jego temperamencie, ciekawości świata i głodzie doznań charakterystycznym dla młodego wieku? Nie ujmując nic talentowi i wyobraźni poety można widzieć w jego odczuwaniu morza jedynie refleks lektur klasyków starożytnych? To niemożliwe. Przynajmniej w „Pamiątce”, choć nie tylko, wyczuwa się autopsję. Kapryśny jesienią Bałtyk, krótką falę utrudniającą żeglugę, wciąż zmieniające się kierunki wiatru. Nie mógł poeta skorzystać z reportażowego opisu Paprockiego, bowiem ten ukazał się drukiem dopiero w roku śmierci Kochanowskiego.
Jeśli zaś badacze literatury dostrzegają w kompozycji „Pamiątki” ślady lektur dzieł Wergiliusza, Horacego, Owidiusza i innych, to nic nie ujmuje wartości artystycznej poematu, lecz pośrednio wskazuje na imponujący fundament wiedzy naszego utalentowanego poety. We wstępie do „Trzech podróży” (Wyd. Morskie Gdańsk 1978) Edmund Kotarski przypisuje poematowi Kochanowskiego znaczenie szczególne: „On to otwiera dzieje polskiej marynistyki. (…) Wyjątkowość tego utworu – w interesującym nas oczywiście zakresie – wyraża się tym, że zamyka on w sobie pierwszy w literaturze polskiej poetycki opis podróży morskiej. Kochanowski stworzył to, co krótko nazwać można iter balticum, wprowadził do literatury Bałtyk – przy wszystkich zastrzeżeniach wynikających z naśladownictwa obcych wzorów”.
Nie banalizujmy więc tej pamiątki. Nie sprowadźmy jej do rzędu pokrytych kurzem zbędnych nam rzeczy. Być może nie z własnej winy nie zauważyliśmy jej właściwości. Jest cenną szkatułką pełną kosztowności morskich. Pośród nich jest klejnot najwyższej próby będący pierwszym w dziejach naszej literatury opisem burzy morskiej. Zaczyna się słowami „Trzykroć z portu na morze nawa wychodziła”.
Sięgnijmy po tę szkatułkę.
Jacek Klimżyński
Przeczytaj też w dziale „eseje i szkice” inne teksty J. Klimżyńskiego o tematyce historycznej i morskiej