Krzysztof Gąsiorowski „Moja stara naga maszyna do pisania i panienki na imieninach”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009, str. 114

Категория: port literacki Опубликовано: 12.03.2010 Печать E-mail

Andrzej Wołosewicz

Co nam mówi stara naga maszyna do pisania?

Moja stara naga maszyna do pisania i panienki na imieninach (Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009) to ostatnia książka Krzysztofa Gąsiorowskiego. Od kilku lat ze względu na wiek i stan zdrowia autora mam problem z niechcianą podwójnością słowa „ostatnia”, tym bardziej, że tekst o poprzedniej (przedostatniej?) nosił tytuł „Gąsiorowski? To on jeszcze żyje?”, a „Migotania, Przejaśnienia”, które go pomieściły, nadały tytułowi zabójczą wizualizację wyglądającą jak płyta nagrobkowa.
Pocieszające w tym wszystkim jest to przynajmniej, że Gąsiorowski nie wzbrania się przed śmiercią. Ani literacko, ani życiowo, zobaczmy wiersz „Kleksy” z tomiku Być morze; bez-sen (2007):

Nie pisz wierszy, to
zajmuje za dużo życia.

Stary jesteś. Nie starczy
ci tego? Nie ma cię już tam
za zakrętem.

Na spacerze
wspinasz się na siebie. Niby
ściekasz, a jak pod górę.

Niby wciąż naprzód,
a wstecz. Im szybciej, tym wolniej.
Im wolniej, tym szybciej.

I nie wymachuj tak tą białą
laską z atramentem, i tak

wszędzie pełno tu
kleksów; które już ledwo żyją.

W obliczu zarysowanej w „Kleksach” sytuacji tomik „Moja stara naga maszyna do pisania i panienki na imieninach” jest swoistą dezynwolturą. I ta dedykacja dla mnie, dla młodszego o pokolenie: „Jędrku, przyjmij te sexotyki bez zgorszenia. Krzysztof”. I okładka! By zakrzyknąć, jak czynią to radiowcy – szkoda, że Państwo tego nie widzą!

Tomik składa się z 5 części. Pierwsza, od tytułu której wziął tytuł cały tomik to poetycka metafizyka słowa i nie-dosłowności, cudowny taniec życia ze śmiercią. Jakbyśmy oglądali średniowieczne sztychy z maszyną do pisania w roli głównej. Starą i nagą jak kostucha, ledwie przywdzianą czarnym płaszczem-kirem śmiertelnych słów. Chciałbym przytoczyć 5 z 9 wierszy tej części, ale ograniczę się do dwóch.

„I. po całym mieszkaniu…”

Po całym mieszkaniu, po
sufitach i po ścianach,
nocami spaceruje
moja stara
naga
maszyna do pisania
i wystukuje urywane zdania:
nieposkromiony żal…
samotność nie do pokonania…
ironia przemijania…
I są to tylko słowa.
Słowa.
Tylko że o takich słowach
ludzie pisują długie
i smutne powieści –
o jedynym, ostatnim życiu oraz
o wielokrotnej śmierci.


„II. Poprzez doliny”

Poprzez doliny
i wzgórza,
przez złocące się zboża,
które ongiś żeli
strudzeni żniwiarze,
moja stara
naga
maszyna do pisania
codziennie przejeżdża
na czarnym traktorze
traktorze wymachując kosą
wyludnia
pejzaże.


Maszyna do pisania pełni kilka funkcji. Zatrzymuje świat, obrazy świata przebiegające przez głowę poety. Jest, albo przynajmniej bywa, jego sojusznikiem, dobrze być z nią zżytym, bo gdy nie spolegliwa, przestaje sprzyjać naszym rękom, naszym myślom a w skrajnych wypadkach złośliwie je wykoślawi. Bo maszyna do pisania, niezależnie czy jest ołówkiem, gęsim piórem, długopisem, maszyną do pisania albo klawiaturą komputera uzyskuje z czasem określoną samodzielność wobec swego właściciela, dzięki której – to druga jej funkcja – bierze w siebie świat i rodzi go na nowo, przemieniony, już w wersji autorskiej. Jest, co widać u Gąsiorowskiego, akuszerką. W tej roli często wybija się na niepodległość. To o takiej autonomiczności różnych komponentów autorskiego świata pisał Tomasz Mann w swoich „Esejach” (PIW 1964): „Gdyby pisarz od razu uświadomił sobie wszystkie trudności związane z dziełem, i poznał jego samoistną wolę, nieraz bardzo odbiegającą od woli autora, opadłyby mu z pewnością ręce i nie starczyłoby odwagi do podjęcia pracy. Dzieło posiada w pewnych okolicznościach swoją własną ambicję, która może iść znacznie dalej niż ambicja autora. (…)”. Cała twórczość Krzysztofa Gąsiorowskiego zdaje się potwierdzać intuicje Manna. Moje rozmowy o tomiku Krzysztofa potwierdzają także inne diagnozy i przypuszczenia. Takie, które znajdujemy choćby u Rilkego. „Świat utracił w mych oczach mgławicowość, ową płynność form, zdolność ciągłego samoprzekształcania się i samotworzenia (..). Rzeczy stały się rzeczami, zwierzęta zwierzętami, które można było odróżnić, kwiaty kwiatami; nauczyłem się prostoty, długom się uczył i z trudem, że w końcu wszystko jest zwyczajne, i dojrzewałem do tego, aby mówić o rzeczach prostych.” U Gąsiorowskiego, (jak i u Rilkego) oczywiście nie ma rzeczy prostych, w których poetyckim usidlaniu chcielibyśmy znaleźć wspólnotę z autorami. Idzie o prostotę komunikatu językowego w sensie operowania językiem raczej zbliżonym do potocznego, bez piętrowych konstrukcji. Skomplikowanie zostawiają wspomniani autorzy problematyce, całościowemu odniesieniu do opisywanej rzeczywistości. Język jest tu naszym wspólnym językiem, o czym wie każdy porządny autor, co nie kłamie. Prywatność zatrzymuje się na poziomie „maszyn do pisania” i tego, co odróżnia poetę od innych poetów. U Gąsiorowskiego takie własne tętno wiersza jest rozpoznawalne po kilku pierwszych frazach, rozpoznawalne od lat (ale to temat na szerszą opowieść i o Gąsiorowskim i o języku w poezji). Wróćmy do relacji poezji/poety z czytelnikiem. Trudno przecenić współudział naszych prywatnych „maszyn do pisania” i trudno – bez konsekwencji! – odrzucić ich metafizykę. To ona, ta metafizyka przedmiotu, otwiera czytelnika na świat rzadko tak dobrze dostępny we współczesnej poezji. Gąsiorowski przeszedł długą drogę od Orientacji Poetyckiej Hybrydy, poprzez „Yyell – ballady i romanse SF”, niesamowitą wędrówkę poezji w stronę zarezerwowaną dla prozy SF po tomiki „pożegnalne”, podsumowujące twórczość, bo każdy może być ostatnim.
Rozmawiałem z Leszkiem Żulińskim o „Mojej starej nagiej maszynie do pisania i panienkach na imieninach”. Leszek mówił, że Krzysztof coraz prostszy, coraz bardziej prosty i obaj wiemy: wycyzelowany, zdający się na same słowa. Starzy dobrzy poeci nie chcą już nic „tłumaczyć”. Wiedzą, że słowo obrosło tyloma znaczeniami, że nie da się go „wytłumaczyć”; można jednie – i trzeba! - zdać się na prywatne tłumaczenia, które prywatnymi nigdy nie są, bo język nasz choć zindywidualizowany, osobny, osobniczy nigdy prywatny nie jest. Napisałem przy okazji niedawnego tekstu o Tkaczyszynie–Dyckim, że erotyzm w polskiej poezji współczesnej jest na ogół wykastrowany z ciała. Trzecia, blisko 30 wierszowa część tomiku Gąsiorowskiego zatytułowana „panienki na imieninach” jest doskonałym obaleniem tej tezy, choć pewnie mógłbym powiedzieć, że raczej wyjątkiem potwierdzającym tezę. W każdym razie to uczta dla poetyckich podglądaczy!
Zamykająca tomik część „Ubytki” (życie też nam ubywa) rodzi we mnie pytanie: jak się czyta poezję? Chcecie poznać odpowiedź? Przeczytajcie Gąsiorowskiego, by sprawdzić, czy niemożliwe jest jednak możliwe, jak w wierszu „perpetum mobile jest jednak możliwe”, którym chcę zakończyć swoją prezentację jednego z Najciekawszych Jeszcze Żyjących naszych poetów:

Wiatr włóczy
krajobraz, wypycha go
za horyzont.

Ileż tego wiatru marnuje się.

Jeden jego podmuch mógłby
uruchomić tysiące
wisielców na szubienicach
ciągnących się stąd aż
po starożytność –

a pcha tylko widoki
zamiast dziejów


Krzysztof Gąsiorowski „Moja stara naga maszyna do pisania i panienki na imieninach”, Wydawnictwo Adam Marszałek, Toruń 2009, str. 114

Andrzej Wołosewicz