Katarzyna Krenz "W ogrodzie Mirandy", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, str. 375.
Wanda Skalska
W dobie zalewu powieściami obyczajowymi, w miażdżącej przewadze miernymi lub wręcz kiepskimi, trzeba odwagi do napisania nowej. Taką odwagę wykazała Katarzyna Krenz, debiutantka z Gdańska. Debiutantka gdy o prozę idzie, bo autorkę znają czytelnicy jako dziennikarkę, tłumaczkę, poetkę i malarkę. Ta ostatnia pasja pośrednio wiąże się z powieścią „W ogrodzie Mirandy”, o czym za chwilę.
O czym opowiada współczesna historia tu przedstawiona? O niełatwym losie emigrantki rzuconej na brytyjską ziemię. Gdy poznajemy tytułową Mirandę, z wykształcenia prawniczkę - akurat zatrudniona jest w jednej z warszawskich kancelarii. Prestiżowej, w świecie prawniczym wysoko notowanej. Trwa tam typowy wyścig szczurów: tempo pracy śrubują kolejne zlecenia, wszystkim rządzi „bóg” naszych czasów: mamona. Samotna (w znaczeniu „bez pary”) Miranda w tym środowisku porusza się nieźle i ścieżka kariery wydaje się dla niej otwarta. Do czasu.
Bo oto pojawia się nieplanowana ciąża, a splot służbowych okoliczności kierują ją do Anglii, gdzie na skutek „błędu w sztuce” traci pracę. W jednej chwili mydlana bańka „szczurzego” świata pęka.
I teraz dzieje się to najciekawsze. Miranda nie załamuje się, patową sytuację traktuje jak wyzwanie. Po prostu radykalnie zmienia swoje życie. Ukrywając swoje wykształcenie bierze przypadkową pracę sprzątaczki na uniwersytecie w Cambridge.
Niespodziewanie, z czasem, poznaje nowych przyjaciół i wciągnięta zostaje w zdarzenia prowadzące do wewnętrznej przemiany. Szczegóły poznać może czytelnik z samodzielnej lektury.
Historia sama w sobie ciekawa, nie byłaby tym, czym w odbiorze jest, bez stosownej literackiej obróbki. I tu można byłoby przystąpić do laudacji, zapewne nieco krępujących dla autorki pochwał. Lecz poprzestanę tylko na kilku refleksjach.
Dlaczego ta powieść jest dobra? Przede wszystkim decyduje o tym język. Niezawiły, lekki, z precyzyjnym, a jednocześnie miejscami malowniczym obrazowaniem. Obrazy malowane piórem Katarzyny Krenz osiągają rzadko spotykaną wyrazistość. A niezależnie od tego materię tej prozy przetykają złote nitki uogólnień o charakterze aforystycznym – jak na przykład ta: „Piękno bywa pułapką, ale może być furtką do innego wymiaru”.
Walorem następnym, obok dobrze podanej anegdoty, jest zdrowy dystans bohaterki do samej siebie. Nie spotkamy tu zniechęcających, banalnych miazmatów utyskiwania na los i życie. Dotknie nas za to namysł Mirandy, jej empatia, wreszcie humor. Dopowiedzmy od razu: humor nienatrętny, przyprawiony ciepłą autoironią.
To lektura oczyszczająca, mimo perturbacji bohaterki niosąca dobre przesłanie: weź życie w swoje ręce i kochaj je bezwarunkowo, a wówczas masz szansę doznać spełnienia.
Natomiast osobny bonus należy się autorce za wyjątkowy wątek filozoficzny. Mam tu na myśli zabawnie podane dyskusje (z przyjaciółmi) wokół Platona. To prozatorski majstersztyk. Być może zbędny „bibelot” dla miłośników miałkiej obyczajówki, za to smaczny kąsek dla próbujących stawiać sobie głębsze pytania.
Polecam lekturę z czystym sumieniem. Przeczytajcie. Choćby dla przekonania, że współczesna polska powieść obyczajowa nie musi być ani płytka, ani głupia!
Latarnia Morska 4 (8) / 1 (9) 2008