Waldemar Piotr Gołębiowski "Wojna i miłość. Losy Polaków na Wileńszczyźnie", Wydawnictwo NORTOM, Wrocław 2006, str. 196
Wanda Skalska
Sam tytuł - „Wojna i miłość” - zapowiadał obiecującą lekturę. Przeczytałam książkę i... ręce opadły. Taki knot rzadko się zdarza. Ale po kolei.
Podtytuł głosi: „Losy Polaków na Wileńszczyźnie”. Zaś nota na okładce informuje: „Autor przedstawił pełną wyrzeczeń walkę o wolność Polski partyzantów AK na Wileńszczyźnie w czasie okupacji niemieckiej. Polska została zdradzona przez zachodnich aliantów. Po wyzwoleniu Wilna przez Armię Czerwoną i Armię Krajową, partyzanci AK zostali podstępnie aresztowani i zesłani na Sybir. Wątek miłosny głównego bohatera jest ukazany na tle tragicznych wydarzeń wojennych.”
Samą okładkę zdobi archiwalne zdjęcie partyzanckiego oddziału i rysunek amorka z napiętym łukiem. Autor już w pierwszej linijce wstępu wyjaśnia czytelnikowi, że ma do czynienia z powieścią. Jednakże z powieścią opartą na w miarę wiernie odtworzonych faktach historycznych.
Bohaterem głównym jest niejaki Aleksander Wierciński, pseudonim „Sokół”, dowódca polskiego oddziału partyzanckiego z wileńskich lasów. Postać o właściwościach komiksowego supermena – wyjąwszy może umiejętność lewitacji.
Dlaczego książka tak mnie rozczarowała. Z bardzo wielu powodów.
Po pierwsze: nakreślone sylwetki są zredukowane psychologicznie do wielkości (a właściwie małości) pustych w środku orzeszków. To trochę mechaniczne lalki poruszane sprężyną chromej wyobraźni.
Po drugie: drażni niefrasobliwość w demonstrowaniu szczegółów mających uprawdopodobnić fabułę i nadać jej znamion rzeczywistości. Nawet dla mnie, kiepsko znającej się na militariach, odróżnienie pistoletu od rewolweru nie jest problemem. Dla autora powieści to problem. Jak wiele innych.
Po trzecie: drewniany język. Powieściowe postaci gadają językiem gazetowym, czerpiąc wzorce z propagandowych hucp. A też – zwłaszcza w partiach emocjonalnie znaczących – z kiepskich romansideł.
Po czwarte: fatalny skład tekstu. Brak wyodrębnienia dialogów, liczne błędy interpunkcyjne i ortograficzne (!).
Osobną sprawą jest notoryczne mylenie przez autora namiętności z erotyzmem i miłości z seksem. „Sokół”, niczym królik Bugs, dopada kolejne napotkane dziewczyny. Dodajmy: zawsze chętne, uległe, bez pamięci zadurzone.
Naturalnie grzechów „pisarskich” jest tu znacznie więcej. I to poczynając od łzawych scen miłosnych (śpiew słowików, zapach bzów) w pierwszych scenach po szum stuletniej sosny i szybowanie jastrzębia na błękitnym niebie w zdaniu domykającym książkę. W międzyczasie mamy kowbojskie sztuczki (przestrzeliwanie monet wyrzucanych w powietrze), ślub głównego bohatera z martwą już oblubienicą, sadystyczne obdzieranie ze skóry i... nadziewanie na pal!
W tej sprawie, a też o wielu innych rzekomych faktach winni wypowiedzieć się historycy. Lub jeszcze żyjący partyzanci Armii Krajowej. Natomiast strona literacka „powieści” jest zwyczajnie marna. Realizm wątpliwy, artyzmu żadnego. Szkoda czasu na lekturę. Chyba że ktoś jest masochistą.
Latarnia Morska 4/2006