Tadeusz R. L. Duda "Tandetne spluwaczki dryfują w chzaszczach historii", Wydawnictwo FOKA i Wydawnictwo DUDA I TYLKO DUDA, Szczecin 2006, str. 72

Категория: port literacki Опубликовано: 08.01.2010 Печать E-mail


Wanda Skalska

To dziwaczny przypadek literacki – Tadeusz R. L. Duda. Przeglądam kolejny raz zbiór „wierszy” (dlaczego cudzysłów, okaże się dalej) tego autora i kolejny raz niesmak walczy o lepsze z rozczarowaniem.
Z twardej okładki, zdobionej fotką Coloseum i fragmentu obrazu Hieronima Boscha, bije kolorystyczna kakofonia liternictwa. Również wyklejki i strony wewnątrz wyróżniają się odmiennymi barwami: od  ostrej żółci, przez niebieskości i rozwodnioną czerwień, po zieleń.
Oprawa edytorska, jak się zdaje, świadomie odwołująca się do tandety, współgra z półsetką (trochę ponad) wierszowanych utworów. Także z ich tytułami. Poczynając od pierwszego: „Oszczerca symuluje mamuta na promenadzie oprawek”, przez (podaję na chybił trafił) „Labirynt pysków akustyki złowieszczo bezbronnych”,  „Dziewicę nad przepaścią oporu nieokreślonego”, „Błękitną samotność w zaciszu nadętych pejzaży”, „Wypłoszone liście palmowe za kurtyną barbarzyńców”,  „Przywłaszczacza zaklęć w przedpieklu prabólu”, po domykającego zbiór „Idola skazańców idącego na rzeź baranków szpadę niosąc przy boku”.
Równie osobliwe są same utwory, w większości opatrzone szczegółowymi informacjami o miejscu powstania (np. „BERLIN – DWORZEC ZOO -pijąc niemieckie piwo butelkowe na dworcowej ławce termin: 28-29.02.2004r., godz. 18:17-23:21”). Spójrzmy na jeden z nich (pt. „Nieopierzony kawior śpiewa górne cis siedząc w weneckiej gondoli”) w zwartym ciągu: reszta południków beczy/ w doskonalszej tonacji/ prastare robaki przestraszone/ pękają od upału// mordęga czuwania szczękę/ słowników szronem ci zasłania// szemrają ścierwa/ szumowiny żaluzji/ studnia jałowych/ odchodów wieszcza// siekierą dnia zabijasz/ księgi mądrości/ blednie szklana maska demona. Reszta tekstów jest w identycznym stylu. I trzeba niebywałej cierpliwości, by przebrnąć do spisu treści (z dopiskiem: „śmieje się od ucha do ucha – do rozpuku”).

Być może zdezorientowany czytelnik zechce uznać sugestię autora, że mamy tu do czynienia z surrealizmem. Że tej idei podporządkowana jest wolna gra skojarzeń oraz językowa hucpa. Że idzie o prowokację artystyczną.
Dla mnie nie jest to nawet postsurrealizm. Zbitki słowne męczą, potem irytują. W podobnej, przedrzeźniającej tonacji można tomy mnożyć. I niewiele z tego wyniknie. Aż przykro stwierdzić: to zwyczajny bełkot, ocierający się o grafomanię. I na próżno  autor zasłania się (d a w a n i e  do zrozumienia na czwartej stronie okładki) pozycją literackiego outsidera. Choć przywdziewanie masek w kulturze jest stare jak świat.

Latarnia Morska 4/2006