Wpadki poetyckie

Category: z dnia na dzień Created: Saturday, 26 February 2011 Published: Saturday, 26 February 2011 Print Email

wpełzłem bezbronnie w spirytystyczną próżnię
albo:
metafizyka dnia dopuszcza istnienie transcendentnych bytów
Co to za brednie? Poetyckie, a raczej pseuopoetyckie - poetów, a raczej aspirujących do miana poetów operatorów pióra i komputerowej klawiatury. Wydłubane wersy z zestawów wierszy przysłanych na Ogólnopolski Konkurs Poetycki im. Jana Śpiewaka i Anny Kamieńskiej w Świdwinie - edycja 2010. Zaznaczmy od razu - podobne kwiatki pojawiają się we wszystkich konkursach, choć z różnym natężeniem.

Niektórzy powiadają, iż nie wypada tego piętnować - podobnie jak nie uchodzi wyśmiewanie się z kalectwa. Uważam inaczej. Należy tępić podobne zapędy już u zarania. I bez tego dosyć jest śmieci w literaturze. A przemilczanie podobnych praktyk tylko ośmiela kolejne zastępy grafomanów.
Poniższe cytaty zawierają rozmaite rodzaje wpadek poetyckich. Skomasowane sprawić mogą karykaturalne wrażenie. Jednak, co jest pewną pociechą, ilość tekstów nadających się do natychmiastowej utylizacji rzadko sięga kilkunastu procent. Przeważają w konkursowych zestawach utwory zwyczajnie mierne.
I jeszcze jedno. Cytaty są anonimowe. Nie wiadomo, kto napisał teksty, z których fragmenty przytaczam. Nie wiedzą tego nawet jurorzy oceniający zestawy, gdyż otwierane bywają jedynie koperty z danymi osób, których utwory przeszły selekcyjne sito - ostatecznie wyróżniane i nagradzane.

rozchełstane źdźbła traw

***
uniesione z dna duszy
akordy płyną
po klawiaturze wątłymi dłońmi

***
podłoga trzeszczy pod pustym spojrzeniem
niczyja noga potyka się o mydło

***
ciało lekkomyślnie bez paktu
zgrane z wariactwem duszy

***
otoczony miękkością rąk
zasypiasz czując spojrzenie
ze świdrującym spokojem

***
rozczulać się swoim
ciężkim kawałkiem nieba
zwięźle szybującym
na karnawale  n a w a ł n i c

***
siła spokoju w oczach takich jak moje
kwokczenie nad własnym potomstwem

***
niewiasta włożyła morze
brzegi morza okiełznane przez ciało
wstrzymują oddech

***
jak malarz między deseniami khaki z pędzlem w pół drogi
w obłędnym pędzie pośród ciszy
ku zarżnięciu makrogospodarczych mocy przerobowych wciąż głodnego umysłu

***
profesorze Nietzsche
mamy sztukę gdy męczy nas prawda

***
mnożymy byty, a te
plączą sie nam pomiędzy nogami

***
spod krzaczastych brwi spoglądał
kryształowo niewinnym
wczosnomęskodziecięcym
wzrokiem

***
pada deszcz z gwiazdy do
czyjejś łzy i wszystko staje się
słonym namaszczeniem

***
pod twoimi palcami
głucha klwiatura dźwięczy jak cymbały

***
kolejny samobójczy upadek
z wysokości serca
na twardą glebę
(...)
i ból do potęgi ętej
rozdartych zmysłów

***
chwytam za szkło
zarzynam się domysłami

***
patrząc jak anioł wśród nagich prętów
wyrywa pióra z wyłysiałych skrzydeł

***
w warunkach ograniczenia dostępności
tlenu który supłał wspólne ich marzenia
w środowisku mocno wodnym stała się
skamieniałą osobliwością geologiczną

***
w labiryncie niedowidzenia
można się potknąć o kawałek skulonego życia

***
mimo awarii mikrofali
życia toczącego się
kwadratowym
jajkiem

***
wargi omiatają myśli w czasie gdy
głos głaszcze komórki czuciowe

***
pasma muzyki
zaczepiają o włosy
osadzają się w nich
zaczajone czekają
na przyzwolenie starości

***
Podglądam Miss Wszechświata w czarnym body;
pół kwadryliona kilogramów seksu,
obwód w biuście trzydzieści sześć tysięcy kilometrów

***
Do dna wysączam melancholię jej suchych łez
(...) Rozebrałem ją z mrocznego odzienia
ciasnej historii, teraz całuję każdy skrawek pękniętego
lustra (...)
Zapleć smutek na moich biodrach, a wejdę
weń najpieściwszym dotykiem lekkiej formy

***
ucichnę w głowie, ja - związek chemicznej nadziei

***
klepsydra przesypuje wieczność
płacząc

***
Hałas
pod kopułą
wygolonej głowy
kopuluje z chuciami

***
mroźność ściska za gardło

***
Lord Wader nawiedza cmentarzysko świata
Zdziera zaropiałe strzępy sniegu
Z trędowatej Ziemi

***
Nie dalej niż na długość noża drgającego w plecach

***
z koralowych ust ciąg przekleństw
wyłania się cichaczem na obolały świat

***
w spojrzeniu o właściwościach dźwiękoszczelnych
kryje się milczenie z palcam na ustach
pozwalając wyławiać jedynie pojedyncze tony

***
przedostał się do filozofii
jako hipostaza na drodze do prawdy pokazywał rogi
mimo że Eriugena stawiał ontologiczne zasieki

***
twoim wrzaskiem zarośnie każda czarna dziura
i nawet każdy rozbłysk gamma, kwazar i Bóg
wie co jeszcze

***
albowiem w cierpieniu prochu
stopa twoje grzęźnie

***
Podlega człowiek przetargowi
na wytrzymałość.

***
Pan delirium
Co skrył się w rurociągu
Na ósmym piętrze
Wyjąc jak wilk

***
Myśl zroszna mieszanką potu i czystą ochotą na życie.

***
Huśtam się na klamce nad otchłanią niewiedzy

***
Cisza przedarła się przez chwiejną szczelinę świadomości

***
wymuszonym ruchem jednostajnie posuwistym
pomiędzy nogami innych mężczyzn, gdy chodnik
jest zbyt gęsty od dwuznacznych twarzy

***
Po nich tylko mięsokostny koń
Pegaz, z podciętymi skrzydłami

***
osobowość gubi się w wyrazach
przecinki i kropki zjadają charakter

***
z wachlarza możliwych chwytów
w zapisanych słowach świat jest nierealny

***
choć to malaryczny krzyk mokrego ułamka sekundy zwierzęcego smaku łóżek zza firany smaków i tortur
choć to jakiś regent rozsypał kometę na chorej głowie suchej karmy pogaszonych latarek

***
do serc rozdygotanych
pukały zniewolone tęsknoty

***
w lewo groził strzał z pacierza w łeb
najbardziej radykalny oberwał różańcem
czerwony bies nie wystawiał
luf zza węgła

***
zdechłych kwików zapijanie
neolitycznych pragnień bekanie

***
w drodze rozszerzającej wykładni
egzegezy tez Chrzciciela narodził się
reakcjonista Jechaszua - dyktator
równości popularno-religijnej

***
buntownik rżnął klientów
wyciskał zapocone niestrawności

***
Doszczętnie zamieciony
każdy mysi kąt
naparem słonych łez
wysterylizowany

***
są wreszcie i tacy
co nie muszą płakać
i noszą białe zęby
pod krawatem i boso

***
Tak, jestem darmozjadem życia
(...)
w ekstremum toni denaturatu
dojadam resztki swojej wyobraźni
marząc o chwili wytchnienia od myśli

***
Teraz czasem napiszę wiersz - który o kant tyłka
potłuc

***
albo udowodnisz że masz sumienie i przestaniesz pisać
albo twoje wiersze zgniją w internecie

wybór cytatów: Jan Chrzan