„2020. Antologia współczesnych polskich opowiadań” (2)*

Category: z dnia na dzień Published: Wednesday, 24 March 2021 Print Email

Anna Krasuska

 

NIKT NIE WIERZY, ŻE STAJE SIĘ JUŻ

Opowiadanie nie jest obszernym gatunkiem (te zamieszczone w antologii mają od dwóch do prawie trzydziestu stron) i z tego względu w sposób bardziej esencjonalny w porównaniu z powieścią opisują zdarzenia. Ponadto z większym pietyzmem autorzy traktują język, ponieważ na małej przestrzeni wszelkie uchybienia bardziej zwracają uwagę i odwrotnie – środki językowe funkcjonalnie dobrane do przekazywanej myśli mają większą siłę oddziaływania na czytelnika. Całość uwrażliwia.
Czytelnik, jak bohaterowie zadaje sobie pytania. Na przykład:

Czy wszystko jest na sprzedaż?
Czy wszystko można zaprogramować, zresetować?
Czy empatia to tylko archaizm ze słownika terminów dawnych?
Czy miłość trzyma się dobrze?
Jak na powyższe pytania odpowiadają autorzy antologii, snując własne opowieści?

Jak on cię, Kasiu, poderwał? Co ci mówił, że uwierzyłaś? – zastanawia się bohaterka Podrywaczy Anny Nasiłowskiej. Autorka opowiadania podejmuje ważki współcześnie temat seksizmu. O dyskryminowaniu kobiet opowiada, posługując się przykładami uwodzenia, którego sposoby zmieniały się nie tylko w zależności od obyczaju panującego w danym kraju, ale także, a jakże, zależały od postępu technologicznego. I tak na początku lat 90. wszystko rozgrywało się na ulicy, ten rytuał zaczepiania, nawiązywania rozmowy i propozycji był bardziej jawny, trafiał do przypadkowych osób, takich jak ja. Obecnie wszystko odbywa się inaczej, wystarczy wejść na odpowiednią stronę, zalogować się na portalu, przesiać oferty pod kątem oczekiwań. Czy to wszystko? Nie, nie. To tylko zewnętrzność, ponieważ istota uwodzenia tkwi w języku. I zanim spróbujemy, czy do siebie pasujemy, musimy się zastanowić, czy pasują do siebie nasze języki, sposób, w jaki wyrażamy się poprzez język – można wyczytać intencję-podpowiedź autorki. I owo niedopasowanie w tym zakresie jest główną przyczyną seksizmu, który w potocznym rozumieniu sprowadza się najczęściej tylko do akcentowania nierówności społecznych, dyskryminowaniu podczas awansu, finansowania za prace itp.

Obyczajowość wyrażana językiem jest marginalizowana, a jednak jakże dotkliwa dla kobiety. Dla przykładu: kobietę się urabia, wrabia psychicznie i oplątuje. Mówi się do niej: Kobieto, do czego mnie doprowadziłaś, zobacz Babo! (…) Jeśli on jest dobry, powie: „Nie, nie zmywaj dzisiaj podłogi, zrobisz to jutro”. (…) Nie, żeby pomógł, ale jej odpuści. Chwilowo. (…) Ale kobieta może jeszcze odzyskać całkiem przyzwoitą twarz. Ona ją może sobie po prostu namalować, i robi to rano, poczynając od podkładu, zakrywającego ziemiste plamy.
Czy kobieta ma jakąś szansę obrony przed dyskryminacją zakorzenioną w sposobie codziennego traktowania? Złudzeń Nasiłowska raczej nie zostawia, uświadamiając, że słodki okres anielstwa jest krótki, trwa tyle, ile wabienie. Co zatem zostaje w praktyce? Ucieczka. Którą się bohaterka opowiadania często wspomaga.

– A co z miłością?
– Jaką miłością?

Piotr Michałowski w Światach równoległych mówi wprost: Miłość? Kolejne hasło skompromitowane nadużyciem. To właściwie poznawanie, które trwa tylko tak długo, jak długo pozostaje ta jakaś niepoznana reszta, która jest milczeniem. I opowiada historię męża zazdrosnego o pracę żony, która jest muzykiem. A właściwie nie tyle zazdrosnego o pracę, a o cały tajemny magnetyzm miedzy żoną a uprawianą przez nią sztuką. Bohater czuje, że nie jest w zamian lub zamiast, a tylko oprócz? I nie potrafi się odnaleźć w tej sytuacji. Michałowski pokazuje – odwrotnie niż Nasiłowska – że dla kochających się ludzi brak porozumienia zaczął ujawniać się poza językiem. Ponadto życie w ich  „światach równoległych” zaczęło być dodatkowo komplikowane przez nieradzenie sobie przez bohatera z emocjami ciężarnej żony: Teraz nastąpiło nieoczekiwane przejście z mrocznego dolce dramatico do allgretto i prawie amoroso, tendencja pozytywna, ale zaraz może się równie nagle odwrócić. Kurwa, nie można jakoś normalnie? Życie to nie żadna pieprzona suita czy układ sonatowy!

– Nie można jakoś normalnie?
– Chyba nie można.

Marika Krajniewska w Prostej historii już w pierwszym zdaniu zapowiada, że to będzie ponura historia. I słowa dotrzymuje. Rzeczywiście jest ponuro, choć ponuro być nie musiało. Zwięzłość i znakomicie dobrany do tej opowieści język, z ironią i sarkazmem, skłania mnie do przytoczenia obszernych cytatów: 
Mijali się, jak to się często zdarza. On chciał pisać. Ona już pisała. On chciał grać, ona już grała. On chciał mieć dzieci, a ona… no cóż, i tu miała przewagę.
Nawet nie wie, dlaczego odszedł. A może to ona odeszła. Żadne z nich tego nie pamiętało. Chyba rozminęli się po drodze. Ona biegła do dziecka, on w tym czasie ciągnął ją za rękaw w swoim kierunku, nie do końca sprecyzowanym, w którym jej dziecka być nie mogło. Skończyło się zatem, zanim na dobre się zaczęło.
Ona słyszała od znajomych, że widzieli go, jak sobie radził, nawet całkiem dobrze. Z jedną drugą, radził sobie nawet z trzecią i kolejną. Ona radziła sobie w domu z książką – po praniu, odkurzaniu, prasowaniu. Radzili zatem sobie doskonale. Pielęgnując wspomnienia.
Po drodze w ich historii będzie jeszcze jego psychiatryczne leczenie, negatywne wyniki testu na HIV, wreszcie odejście i jej zdobywanie coraz większej odporności: Nie pytała, czy wciąż przyjmuje leki, czy szuka swojego cienia. Postanowiła przestać zadawać pytania, tak na wszelki wypadek.

– Nie pytać, tak na wszelki wypadek?
– Nie słuchać też?

Ale co wtedy? Jednej z możliwych odpowiedzi udziela Jerzy Franczak w Como. To opis krótkiego epizodu z małżeńskiego życia. Należy dodać, szczęśliwego, zanim zaczyna się ta opowieść, co potwierdza zdjęcie z podróży do Como. I wtedy (bo zawsze jest jakieś wtedy) Tomasz, główny bohater, mylnie odczytuje stan zdrowia żony i zaniepokojony postanawia pozostać z nią w domu, wzywa pogotowie. Ten jego przedwczesny niepokój i niestawienie się w pracy ma jednak swoje konsekwencje – telefon z firmy uświadamia mu, że nie ma ludzi niezastąpionych. Ty nic nie rozumiesz z tego, co się dzieje! Ja się po prostu skończyłem! Jakbym sobie strzelił w łeb! To koniec, finito! Ale Nina go nie słucha. I pewnie nie całkiem proroczo Tomasz nie widzi już zdjęcia z podróży do Como, ale sam gwóźdź. Pewnie oboje już ten gwóźdź widzą, może widzieli, przeczuwali go już wcześniej, i – chociaż kontekst inny – jest tak jak w Przy winie Szymborskiej:
Kiedy on nie patrzy na mnie,
szukam swojego odbicia
na ścianie. I widzę tylko
gwóźdź, z którego zdjęto obraz.

Więc jak się odnaleźć w życiu? Gdzie teraz? Podnieść się z miejsca, do kogo, komu powiedzieć?– zastanawia się bohater Grzegorza Strumyka w Przewodniczkach. To opowiadanie o życiu w rozproszeniu, ciągłym poszukiwaniu Przewodniczki i niemożności znalezienia porozumienia z Każdym. Nie tylko z wybraną kobietą, a raczej wybranymi kobietami. Nie tylko z przyjacielem, którego spotka się po latach i można już tylko wyciągać słowa z zestawu do rozmowy, bo dawny kontakt jest już niemożliwy. Ale też, a może przede wszystkim, opowiadanie o iluzoryczności zrozumienia samego siebie. Tej dojmującej samotności nie można nawet wyjęzyczyć, ponieważ słowa jak rozproszone ładunki będą zmierzały do wielu miejsc naraz. A ja tutaj

Podobny stan – Paraliżujące uczucie bezsilności, które sprawia, że zapadasz się w sobie, każe myśleć o nurkowaniu z przytroczoną kotwicą; zmusza ciało do działania – choć umysł już wie, że to na nic. – opisuje Łukasz Drobnik (Niech nastanie Wisła). Główny bohater zaklina-prowokuje przyszłość i  wbrew sytuacji – Najpierw było twoje zniknięcie. Wiadomości, które pozostały bez odpowiedzi. Nieodebrane telefony. Potem przyszły sny, w których tłumaczyłaś, że tak po prostu musiałaś na chwile zniknąć. (…) Teraz (…) z tego wszystkiego został tylko popiół w urnie. – … na usta ciśnie się (mu) jedno słowo. Obiecaj.

Świat w opowiadaniach przedstawiają autorzy z pozycji bohaterów przegranych – w różnym stopniu przegranych i w różnym zakresie, choć określenie „życiowa przegrana” jest bardzo szerokie i trudno byłoby ustalić jedną płaszczyznę jego rozumienia. Nie wchodząc w dyskurs socjologiczny, posłużę się przyjętym powszechnie określeniem przegranej jako porażki, niepowodzenia w jakiejś sferze życia, w osiągnięciu zamierzonych celów. Bohaterami są najczęściej ludzie pozostający na uboczu życia społecznego, samotnicy, którym nie udaje się ani rozpoznanie własnych przeżyć (lub samoświadomość przychodzi spóźniona), ani zrozumienie własnej tożsamości, mimo że ciąg wydarzeń przysparza im doświadczeń i wiedzy na temat swego miejsca w środowisku. Nie identyfikują się oni z podobnymi sobie. Wyobcowanie jest przyczyną ich cierpienia, a sedno życia można by zastąpić metaforycznym tytułem poradnika (abstrahując od jego zawartości) Jona Kabata-Zinna: Życie, piękna katastrofa. Czasami włącza się też Przypadek.
W szczegółach „perypetie” bohaterów przedstawiają się to następująco:

- Mama jest chora na smutek
Ta diagnoza postawiona w Antosiu Jolanty Jonaszko. Autorka opisuje traumę rodziców po stracie półrocznego dziecka. To temat rzadko poruszany w tekstach literackich, zwłaszcza wtedy, kiedy bohaterka uwikłana jest w dylemat: czy jest się bardziej matką, czy bardziej pisarką. Obie role wydają się jej najważniejsze, w obu chciałaby się spełniać, jednak kiedy „rzeczywistość skrzeczy”, trudno je pogodzić, zwłaszcza gdy dochodzi zmęczenie. Wtedy codzienność sama rozdaje karty i wtedy nie my gramy, ale ona gra nami. W dobrych momentach jest mu (mężowi) po prostu wdzięczna, że to wszystko znosi, a w gorszych poirytowana – dziećmi, sobą i całym światem, który się brudzi, kurzy, śmierdzi i cały czas czegoś od niej chce. Kiedy na zmęczenie codziennością nakłada się przemożna chęć tworzenia, przypływ inspiracji, który przyćmiewa wszystko inne, bo słowa tylko czekają, żeby je zapisać, dochodzi do tragedii. Po roku kobieta decyduje się na wizytę u psychiatry, bo ona i bliscy sami już sobie nie radzą. Zostaje nadzieja.

Za późno, na wszystko za późno
To wniosek, do jakiego dochodzi znany pianista, kiedy przypomina sobie o niewykorzystanej żyletce, którą zabrał do kieszeni fraka, kiedy przed pójściem na koncert podjął decyzję. Tę decyzję. Muzyka po śmierci żony już go nie cieszy, zwłaszcza wtedy, kiedy podczas koncertów musi grać nielubiany przez siebie drugi koncert fortepianowy Rachmaninowa, publiczność irytuje, z dyrygentem nie dochodzi do porozumienia, nie ma już nawet serca do ukochanej suczki. Gdybym wiedział, że wszystko się tak potoczy, z pewnością nie kontynuowałbym tego życia, ale każda porażka staje się źródłem nadziei, a nadzieja potęguje iluzje, karmi je i pozostawia świadomość słabości. Tę świadomość nosi się potem wszędzie ze sobą. Więc może, mimo wszystko, Olgierd Kajak w Fiffi, zatrzymując w ostatniej scenie opowiadania windę między piętrami, zostawia nadzieję, że nie za późno?

Praca nauczyciela wymaga obłąkania. Masochizmu. Cierpiętnictwa
To teza, z którą – śledząc losy bohatera Wkesonwstąpienia Jarosława Błahego – trudno byłoby polemizować. Można ją odczytać jako jeszcze jedną wariację na temat Dnia świra. Główny bohater ma świadomość nie tyle misji nauczania-wychowania, co walki z wiatrakami, które mielą nic to, że uczniów, ale przede wszystkim jego. Kto kogo przerobi, urobi, wrobi w starciu nauczyciel – uczeń, w labiryncie zależności formalnych i nieformalnych pętających grono pedagogiczne, szerzej – w schematyzmie struktur oświatowych, które nowe a zgniłe. Nadziei na własne ocalenie trudno się bohaterowi doszukać, jeśli funkcjonuje wewnątrz kesonu, czyli – zgodnie z technicznym opisem – wewnątrz urządzenia posiadającego szczelne ściany i zapewniającego długotrwały dostęp do dna. Ach, ta ironia! Ale, ale, nadzieja może zostanie, skoro bohater dochodzi do wniosku, że labirynt pomógł mu (…) uprzytomnić sobie swój idiotyzm z pogranicza naiwności księcia Myszkina, zdobyć konieczny dystans do siebie i świata, tym razem nie teoretyczny.

- Forma nieustannego mrocznego czuwania i bezcelowego czekania
Jaki temat podejmuje opowiadanie, które można byłoby opatrzyć takim komentarzem? Ni mniej, ni więcej – mamy rzecz o szpitalu, i to, należy dodać, nie w czasie pandemii. Oranżerię Pawła Przywary mogłabym nazwać reportażem z pobytu w szpitalu, a wyróżnikiem jest, między innymi, pomysł autora, który różne pojęcia właściwe temu miejscu zastępuje innymi. I tak szpital staje się oranżerią, pielęgniarki pszczołami, chorzy to owady itd. Całości towarzyszy nieustanne, rutynowe dla tego miejsca „brzęczenie”, wymiana kroplówek, zmiana pościeli, basenów, rozmowy chorych, wizyty lekarzy, odwiedziny rodziny, odwiedziny księdza (zwraca uwagę wybornie dobrany język komentarza): Ksiądz ma kwaśną minę, tak między Bogiem a prawdą, to jedną nogą jest w naszej komorze, a jedną po korytarzu stąpa i tak z jednaj strony niby wchodzi, lecz z drugiej strony jakby już wychodzi, i tak nachyla się po części nad legowiskiem Żuka, ale też równocześnie jakby się od niego odchyla, i tak z jednej strony coś domawia z w rozmowie z Żukiem, z drugiej coś pod nosem jakby rozważa, to patrzy niby po wnętrzu komory, to wreszcie oczami po Oranżerii całej goni.

„Dzieło literackie (…) jest stworzeniem lub odkryciem nowego, komplementarnego świata, metaświata, hipperrzeczywistości. Nowy świat jest niezastąpionym dodatkiem do już istniejącego” – powtórnie zacytuję Josepha Hillisa Millera. Tym razem dodam „ale”. Bowiem w przypadku omawianych przeze mnie opowiadań ten nowy świat wykreowany przez twórców najczęściej wyrasta z tego samego podłoża, co rzeczywistość tu i teraz.

Niemożliwe jest dokładne omówienie wszystkich opowiadań na potrzeby tej recenzji. Ale już tylko zarysowanie problematyki i – co prawda – tylko wybiórcze, subiektywne wyeksponowanie fragmentów tekstów, które wydały mi się szczególnie ważne, uświadomiło mi, jak celnie autorzy docierają ze swoimi propozycjami dopełnienia niewystarczalności świata w nasze czytelnicze przemyślenia. Trafiają do naszej wrażliwości i… wykonują pracę za nas, kiedy właśnie nie starcza nam wyobraźni, kiedy nie potrafimy ubrać swoich myśli w słowa, wyjęzyczyć.

Jeśli można byłoby określić główną przyczynę niezadawalającej kondycji psychicznej współczesnego człowieka i główny czynnik jego problemów ze społecznym funkcjonowaniem, zapewne byłoby to poczucie samotności. Na jej temat powstało szereg prac naukowych, twórcy dzieł sztuki, zwłaszcza współczesnej, też poświęcili problemowi samotności dużo uwagi. Można domniemywać, że mamy do czynienia ze zjawiskiem obrazującym zależność odwrotnie proporcjonalną: im więcej ludzi na świecie, tym więcej samotności. Im bliżej do drugiego człowieka, tym dalej. Powstają całe studia dotyczące tego stanu, jego przyczyn i skutków. A czy samotność można wyraziście stopniować? Czy można być mniej lub bardziej samotnym, umierać z samotności, nie tylko w samotności?

Ballada o balkonie Henryka Wańka jest opisem krótkiej historii zakończonej śmiercią, trzeba byłoby dodać za autorem: nieoczekiwanie głupią. Ale nie sam wypadek – urwanie się balkonu, na którym akurat usiadł w fotelu człowiek – przykuwa uwagę czytelnika. Nawet nie to, że sąsiad, pan D., który dzielił z denatem balkon, mógł być oskarżony o przyczynienie się do wypadku (nie miał nic na swoje usprawiedliwienie), ani nawet nie to, że równie dobrze on sam mógł runąć z balkonem i ponieść śmierć. W pamięci pobrzmiewa mi jedno zdanie tekstu: Poza bezpośrednim sąsiedztwem, dobrym słuchem i tym wspólnym balkonem właściwie nic ich nie łączyło. Właśnie to NIC stanowi o życiu ludzi. NIC rozrasta się wtedy we WSZYSTKO.

Klaudia Pieszczoch i Jarosław Maślanka również podejmują wątek samotności, można by uciec się do banalnego określenia – „samotności w tłumie”. Opisują tę samą sytuację, jazdę środkami komunikacji miejskiej, akcentując nieco inne reakcje podróżnych, bohaterów swoich opowiadań.
Klaudia Pieszczoch w Kurzajkach, wesołych miasteczkach eksponuje turpistyczne klimaty, już to opis antypatycznej otyłej kobiety, już to dziecka uformowanego w napierający pokraczny walec, pasażerki, mówiącej do siebie i przeklinającej, obok mężczyzny, odcinającego się od innych pasażerów przeglądanym atlasem roślinnym. To, co brzydkie, lubi być obecne i aktywne, śmiałe i pilne, w przeciwieństwie do tego, co piękne – zazwyczaj nieśmiałe i obojętne jak rozpulchniona framuga porośnięta kaczeńcami. Jazda autobusem upodabnia się do lunaparku: gawiedź stać na bilet, może nawet lubi takie klimaty, jak lubi wesołe miasteczka. W końcu tylu ludzi uwielbia wesołe miasteczka. – podejrzewa narrator. Tylko trzeba uważać, jeśli jest się zdanym na przebywanie w takich miejscach, w którym mieszają się wszyscy, raczej brzydcy niż ładni, żeby Nie pozwolić życiu wejść sobie na głowę (…) nie dać się zeżreć politykom, inteligentom, artystom, paniom w garsonkach, obytym elegancikom, (…) duchowym przewodnikom. (…) Nie pozwolić życiu wejść na głowę, nie dać się naroślom urodzonym z pyłów.
Z kolei Jarosław Maślanek w opowiadaniu Samotność jako przyczyna wypadania włosów tworzy groteskowy obraz, w którym tytuł tłumaczy fabułę. Tym razem główna bohaterka zostaje umieszczona wśród pasażerów wagonu. Równie nieciekawych. Kobieta nie potrafi nawiązać żadnego kontaktu, wręcz frustruje ją konieczność przebywania ze współpasażerami, a z drugiej strony poszukuje towarzystwa innych: Spotkajmy się dziś. Bardzo mi zależy. Strasznie jestem samotna, aż mi włosy wypadają. Happy endu nie ma i tym razem.

I nie będzie w Robakach Marii Nowakowskiej-Majcher, choć nic nie zapowiada większej tragedii niż ta, która już się dzieje, a nazywa marazmem. Utrzymywaniem się na powierzchni życia, ubywaniem. Trojkę przyjaciół, zajmującą się ulicznym handlem pieczywem (za coś trzeba żyć), łączą marzenia wybiegające daleko poza prozaiczne zajęcie. Chcą napisać pokoleniową powieść o robakach. Mają nadzieję, że marzenie ziszczą, a na razie Marek, poeta, pije, żeby sam siebie mniej bolał, Wiesia, z wykształcenia chemiczka (cała trójka ma wyższe wykształcenie), zachęca do kupowania pączków, a bohaterka-narratorka obserwuje przechodniów, kiedy utarg jest mniejszy. Ich szef, gdyby znał więcej słów, powiedziałby: Intelekt wont! Ale nie zna. To tylko jeden tor opowieści w Robakach i jedno z opowiadań w zbiorze, w którym przegrać, stracić, doznać niepowodzeń, zostać uznanym za kogoś gorszego… zostają odmienione w wielu wariantach.

Coup d’Etat Jacka Bielawy przenosi sytuację trochę dalej. Bohater-narrator zastanawia się, kto nami teraz rządzi. (…) Mówili, że będą pomnażać poprzez redukcję i redukować przez multiplikację albo, na ten przykład, podnosić rangę jak sztangę. (…) Na przykład taki Hetman Centralny i to jego zawracanie Wisły kijem. Już o dwie epoki nas cofnął. Kołczowanie ludności z wykorzystaniem metody historycznej przynosi zdumiewające efekty. (…).
Role już dawno rozdane.
Więc może zamach stanu? Bunt? Bo…
… Ileż można siedzieć na/w tej portierni, na parterze, w przeciągu, i patrzeć, jak inni robią kariery na piętrach, załatwiają się w osobnych, zamykanych na klucz toaletach, z bidetem (…) A u mnie na parterze kabiny cienką dyktą poprzedzielany. Pisuary bez przegrody. Cieknie z górnospłuków, śmierdzi lizolem. (…) W lewej kieszeni płaszcza spoczywa browning. Z demobilu, lecz sprawny. Na szafot wchodziłem z zamkniętymi oczyma.

(…)

„2020. Antologia współczesnych polskich opowiadań”, Wydawnictwo FORMA, Szczecin-Bezrzecze 2020, str. 357

Anna Krasuska

 

-----------------------------------------------------
*Dokończenie jutro