„Choć nasze łodzie przeciekają… Notatki lipnickie” Krzysztofa Budziakowskiego
Stanisław Szwarc
NIECH MNIE KTOŚ PRZYTULI
Można żyć bezrefleksyjnie jak jakiś Janusz mąż Grażyny, poprzestawać na codziennym siadaniu na kanapie z puszką piwa w jednej ręce i pilotem TV w drugiej.
Można nieustannie dręczyć się pytaniami o sens swojego bytowania, bo jak powiedział Sartre „wszyscy jesteśmy tutaj, aby jeść i pić dla zachowania naszego drogocennego istnienia, a nie ma nic, nic, żadnej racji istnienia.”
Można siedzieć pod czarnoleską lipą, popijać dojrzały półtorak i udawać, że nic nas nie obchodzi, bo choć „srebrne w głowie nici, / a ja z tym trzymam, kto co w czas uchwyci.”
Można też siedzieć pod lipą – no bo pod jakim innym drzewem można siedzieć w podkrakowskiej Lipnicy – popijać bourbona i zwierzać się lipie – Gdy siądę pod Twym liściem, / jedząc smażoną, dojrzewającą szynkę z jelenia / na grzance z czosnkiem /…/ Chleb z wiejskiego pieca pachnie przypalonym zbożem. / Chrupiący. / Moczony w miodowej oliwie smakuje orzechowo.
Jedno drugiemu nie szkodzi, przecież – jak trafnie strawestował starożytną maksymę Stefan Żeromski – „Primum edere, deinde philosophari.”
Taką właśnie postawę prezentuje bohater wierszy Krzysztofa Budziakowskiego z tomiku „Choć nasze łodzie przeciekają… notatki lipnickie”.
Nie bez powodu w notatce „Pierwszej” pojawia się nastrój kontemplacji jesiennego obrazu wsi, jej barw i zapachów, gdy nic więcej nie jest potrzebne. / Nic… a nagle, jak manna, opada koci szmer słów. Słów, które tworzą kolejne trzydzieści dziewięć notatek i prowadzą od doznań zmysłowych do szerszych skojarzeń, rozważań nad egzystencją człowieka, istotą przemijania, naturą Boga. Padają pytania i stwierdzenia niezwykłe, zaskakujące, przewrotne.
Od prostego opisu spaceru po cmentarzu i nieoczekiwanego odnalezienia grobu prapradziadków (tak się przedziwnie składa, że byłem świadkiem podobnego wydarzenia i wiem, co się wtedy czuje), płynnie przechodzimy do stwierdzenia, że w żółtych liściach cmentarnych drzew / są atomy z ciał pochowanych tu ludzi. / Spadają na nas. Delikatnie grzechoczący szelest. / Pachnie mokra ziemia gotowa każdego przytulić /…/ I wiernie czeka, choć i to żadnego sensu nie nadaje. Zaraz za tym nieoczekiwanie następuje skok myślowy zainspirowany słowem „sens”.
Jak na pytanie o sens i cel swojego istnienia / odpowiedziałby Bóg?
Jest tu nad czym myśleć, bo podobieństwo do znanego żartobliwego pytania, czy Bóg może stworzyć kamień, którego nie mógłby unieść, jest tylko pozorne.
Takie przeskoki od potocznej obserwacji do całkiem poważnych wniosków występują w niemal każdym wierszu – notatce. To najwidoczniej nieodłączna cecha poezji Krzysztofa Budziakowskiego. Notatka „Szósta” zaczyna się niewinnie wspomnieniem łowienia gołą ręką ryb w górskim strumieniu, a kończy stwierdzeniem – ryba /…/ widzi, / że jej czas zatrzymuje chudy, / czternastoletni chłopiec w okularach. / Bosy wysłannik Przeznaczenia, / sam będący Przeznaczeniem, / którego też spotka Przeznaczenie.
Myślą można obejmować świat i własne wnętrze. Można oczy otworzyć /…/ szeroko bardzo szeroko – do środka, / w przestrzeń umysłu, graniczne zakamarki. / Zobaczyć w piwnicach i salonach miasta czaszki, / wewnętrzne hodowle wewnętrznych zwierząt: / wielbiących siebie pawi pychy, /…/ mlaszczących wieprzy obżarstwa, /…/ wykastrowanych kotów lenistwa. / One nigdy nie śpią. /…/ Hodowane hodują hodowcę. / Kto więc jest kim?
Ta wyliczanka ludzkich wad nie zaskakuje. W końcu mniej lub bardziej niechętnie przyznajemy się do nich. Niespodzianką dla czytelnika jest ostateczna konkluzja. Gdyby zostały pokonane /…/ czym byłaby pustka po nich? / Niebieską przestrzenią ulepioną z błękitów / czy ostatecznym opuszczeniem i trwogą samotności?
Więc to tak? Cień jest nieodłącznym towarzyszem światła, dobro musi mieć swoje odbicie w postaci zła? Budziakowski w każdym niemal wierszu daje do myślenia.
Bóg. A co my o Nim wiemy?
Wszyscy mówią, że Go nikt nie widział. / Nie widział, bo nie ma takiego dużego lustra, / w którym zmieściłoby się odbicie nas wszystkich / i całego kamiennego wszechświata.
A może jednak coś widzimy, bo w innym wierszu poeta snuje przypuszczenie, że może wszystko co widzę, / ten krajobraz dookoła, / to właśnie Ona. / Pierwsza Przyczyna wszystkiego, / która i swoją jest przyczyną. / I patrzy na siebie moimi oczami. / Naszymi oczami. Wszystkimi. / Patrzy na siebie.
Czy to panteizm? Może i tak, skoro nie da się nazwać kogoś, kto jest wszystkim. Nie tylko jest wszystkim ale wymyśla sobie w umysłach ludzi / różne imiona. Czyżby więc wszystkie religie świata były różnymi objawieniami tej samej Pierwszej Przyczyny?
Aż się chce zrelacjonować po kolei wszystkie subtelne metafory, niezwykłe skojarzenia, błyskotliwe paradoksy. Powstrzymuje tylko stara anegdota o sędzi, który bez wahania orzekł rozwód z winy męża, bo ten opowiadał żonie zakończenia czytanych przez nią kryminałów. Niech więc czytelnicy sami wyszukują filozoficzne smaczki w wersach krakowskiego poety. O przemijaniu, sensie zapominania, o bólu, lęku ale i odwadze życia w niewiedzy, także o radości, którą można sobie wmówić jako lekarstwo na egzystencjalne problemy.
Z jednej strony czarujące obrazy przyrody, bourbon i szynka z jelenia, z drugiej lęk i niepewność. Jakie to bliskie myśli Wisławy Szymborskiej – „Moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz.”
Nic dziwnego, że w chwilach czarnego zwątpienia pragniemy, by ktoś nas przytulił. Najlepiej, żeby to była wspominana wielokrotnie w wierszach lipnicka lipa, która w notatce „Trzydziestej drugiej” przybiera cechy boskie.
Czy to Ty lipo, przychodzisz do mnie / z szelestem ciepła? /…/ Gdzie jest Twoje nieodwracalne królestwo? / Gdzie jest zwierciadło, / w którym zobaczymy siebie? / Jednak to nie Ty… / pomyliłem liście ze skrzydłami… /…/ Kiedyś zamieszkam w Twoim ciele / i wtedy dowiem się, / dlaczego byłem taki samotny.
A w notatce „Trzynastej” jest obiektem zwierzeń – A Ty żółta lipo, czy możesz mi powiedzieć /…/ czy coś, cokolwiek – da się ocalić? // Przytul mnie… proszę…
W tej potrzebie przytulenia odnajdujemy siebie, gdy jak Osioł ze „Shreka” wołamy – „Niech mnie ktoś przytuli”. Możemy śmiać się, słysząc płaczliwy głos Jerzego Stuhra, ale sprawa jest poważna. Gdy się uważnie przyjrzeć postaci tego sympatycznego towarzysza Shreka, można dostrzec jaki jest wrażliwy, jak bardzo czuje się niezrozumiany i samotny, jak bardzo pokrywa swój lęk żartem i gadulstwem.
Co z tym wszystkim mają wspólnego tytułowe przeciekające łodzie?
Gdzieś czeka cichy ocean. /…/ Wchłonie nas i nasze łodzie. / On, Nieprzemijający, który dał nam to / czego sam nie posiada: przemijanie.
To nasze nader niesprawne środki transportu do Celu Ostatecznego, czymkolwiek by był. Mimo to podróżujemy w nich i choć już wiemy, o co pytać, / to nie słyszymy odpowiedzi. Pełni lęku i wątpliwości w samotności głowy opuszczamy, myśląc, że róże są daremne. /…/ boimy się stracić resztki, okruszki, odłamki… / choć nasze łodzie przeciekają.
Dla bohatera notatki „Dziewiętnastej” całe życie jest snem. Nocą nadchodzi władza snów ciemnych, / snów oplatających swoim przeznaczeniem. /…/ Dzień jest snem, białym snem / przychodzącym po Ciebie. / Równie zniewalającym.
Czytelnikom tego tomiku Krzysztofa Budziakowskiego wypada zatem zalecić jeden wiersz na dwa – trzy dni po wieczornym posiłku, żeby się przed snem dobrze i pięknie myślało.
Ostatnie słowa ostatniego wiersza w tomiku brzmią:
Nie mam nic więcej do dodania.
To wszystko co chciałem powiedzieć.
Panie Krzysztofie, nie wierzę. Po takim debiucie czekam na kolejne mądre wiersze.
Krzysztof Budziakowski „Choć nasze łodzie przeciekają… Notatki lipnickie”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2020, str. 96
Stanisław Szwarc