Notatki na marginesach (36)

Category: z dnia na dzień Published: Tuesday, 04 August 2020 Print Email

Bartosz Suwiński

KOTLINA. LESIONA

1.
Czy żylaki na nogach to frazesy żył, banały krwi? Każde szemranie oddala to pytanie. Z Ł. na leśnej ścieżce. Dopiero w Kolonii Muszyn pójdziemy w życie po pas. W spiekocie wczesnych godzin popołudniowych. Zostawiamy za sobą puste krzaczki poziomek. Ja za bielinkami, ty za mrówką z kawałkiem kory, na wirażu. Szlak ciepła okadzony w chłodnym dymie. Czy moim celem jest dać ci słowa? Wchodzę w zapach lipy i tam zostaję. Zostawiam w tym lepkim poprzednie. Obrywasz czereśnie i wiśnie. Głowę schylasz ku strudze. Od pewnego momentu idę sam za siebie. Coś niesie zastępstwo. Podmienia własnego ducha za ducha. Czy jeżeli burza nie nadchodzi z zewnątrz, możesz jej zapobiec? Czy cienie mówią coś o rzeczach? W miesiącu głosów mówią wszyscy, jakby od słów, zależało, że są. 

2.
Dzisiaj społeczeństwo stało się infantylną tłuszczą, maskującą swój prymitywizm krzykliwą impertynencją. Zwyczajne chamstwo uchodzi za odwagę, głupota, skrajny debilizm zjednuje troglodytów, podszytych ludźmi, pod wspólnymi hasłami wolności i postępu. Nowym fitnessem stała się masturbacja frazesami czołowych rodzimych i zagranicznych impotentów intelektu. Będzie gorzej. O wiele gorzej. Dzisiaj więzi zastąpiły relację, treści – widma, a uczucia wyparły potrzeby. Towar stał się miarą wartości, a konsument nowym świeckim – neofitą pomnażania śmieci, który wśród „dóbr” dotkliwie zapodział siebie. Marki organizują wyobraźnię, a moda ma alergię na myślenie. Prąd stał się orężem, a walka o wirtualne berło infekuje prawie wszystkich. To już nie będzie świat dla człowieka, bo dla ludzi – owszem. Żyjemy w świecie w którym ludzie więcej uwagi mają dla linku (w ogóle dla informacji) niż sami dla siebie. Ich troskę powodują zdjęcia-ujęcia, wszyscy wieszają się na ołtarzach z selfie. Niepokój zaś powoduje chwilowa pauza w nadprodukcji e-śmieci, traktowanych przez nich jak idole. Teraz wszyscy robią wszystko i tylko sranie ma jeszcze swoje niuanse. Gówno się zgubiło i gówno znalazło. „To było mega klawe w dechę” – tak w bajce o ciężarówce przedstawia się jej trasę. Dzisiaj do dzieci nie mówi się językiem, tylko chwaszczykiem. Kompetencje językowe naszych dzieci będą w skrajnych przypadkach bliskie analfabetyzmowi, a język emotikonów z czasem zastąpi prawie całą komunikacje. Wracamy do jaskiń, gdzie zamiast ognia, palić się będzie net i led. Nieustannie uzgadniając własną kreację z obrazem siebie w błysku flesza, rezygnujemy z  formy niwelującej różnicę. Stajemy się nimi. A od nich, byle dalej.

3.
Wiatrem nasiane pieczarki pod cyprysami, z kolonią insektów przy czarnych pręgach. Wiewiórka pałaszuje  orzech trzymany w łupkach. Jej gwałtowny skok wpada w cień rzucony przed topolą. Drozd szuka czegoś w skoszonej trawie. Lisek ucieka w to, co już widział. Dziabnięta czereśnia z dwoma ogonkami położona na liściu grążeli. Dwie muchy w białych płatkach róży, starają się nie dotknąć skrzydłami kropli. Łodyga barszczu sosnowskiego z postawionymi na sztorc włoskami. Dziewanna w połowie z żółtą różdżką. Jeż skulony przy sztachetach, w pełnym słońcu. Ładuje na taczkę chebzie i zanosi mu dżdżownicę z wypalonej wilgocią trawy. Skłębiona światłem, przecięta tęczą, nabiegająca od dołu ciemnym. I deszcz. Uderza z impetem w dachówki i rozbryzguje się w opar, wzięty w płuca, napuszczony na oddech. Tunel zostawiony w chmurze. Jutro pełnia. Splot ogarka i kocich spojrzeń, które rozszerzają patrzącym źrenice. W echu głębokiej cembrowiny, szuka tamtej ciszy.

4.
Dziś się tylko śmieją, albo płaczą. Rzadko który się uśmiechnie, uroni łzę. Bo za uśmiechem i łzami, zawsze stoi coś więcej, co mieszka w naszym cieniu, bo na swój nie ma siły. Zagląda o stronę dalej, od zakładki zaczyna porzucać siebie, odnajdywać. Chodzenie to nie ucieczka przed życiem, a ucieczka w życie.

5.
16 lipca. Dziś słońce wzeszło o 4:34. Mamy 198 dzień roku. Jowisz i Saturn są najjaśniejsze. Wenus jest w ósmym domu. O godzinie 12:45 urodził się Gustaw, mój drugi syn, a dzień wcześniej pisze R.: „Jeżeli chodzi o moje zdanie, to nie mam nic przeciwko temu, aby motyl śnił, że jest opadającym kwiatem, opadający kwiat zaś, że powraca na gałąź jako motyl. Byłoby to zgodne z gnozą, wedle której kwiaty to motyle uwięzione przez Ziemię, motyle zaś to kwiaty uwolnione przez Kosmos. Czyż nie są tym samym?”. Co ty na to Gucio, mały bąku?

6.
Z darowanego czasu, z doskwierających chwil, z datowanych wzruszeń, ze stempla obok słów. To się bierze, a potem odchodzi. Spotykają nas same niemożliwości, a nic jest po nic. Zawsze zachodzimy tam, gdzie jesteśmy obcy. Nieznane nas sprawdza i porzuca, zanim zdążymy znaleźć na to słowo. Łapiemy ogony, a reszta znarowiona, nie chce nas znać, kołtuni się w lata. „Nic to / pancerz dni już mnie przekuł i okuł / jak dzwon bez serca” (Krzysztof Kamil Baczyński).

7.
Jestem notatką na marginesie, a światło tekstu tu nie dochodzi. Mogę przechować tylko cień i nie pomylić go ze sobą. Życia nie starcza na żaden wyrok. Dlaczego jeden gatunek umówił się, że jego kości spoczywają obok innych, jakby to było gwarancją spokoju? Dlaczego szukamy słów w chwilach, kiedy nie mamy na nie miejsca? Co one mają nam załatwić? Czy widząc wszystko co robisz, w ciągłym czasie teraźniejszym, nie chcę cię znać? „Silnym w nieszczęściu bądź, mój Licyniuszu, / a wówczas zdołasz wydęte zbyt nagle / pomyślnym wiatrem powstrzymać swej duszy / skrzydlate żagle” (Horacy, przeł. T. Gajcy). Starożytni zrozumieli wszystko, a my to wszystko od starożytności zapominamy.

8.
„Sław języku tajemnicę ciała i najdroższej krwi”. Hymn św. Tomasza rozpisany na cztery kąty cmentarza w Bobolicach, w rogach z kapliczkami. Śpiewa się te słowa tylko przy biciu dzwonów, kiedy mamy upadać przed tajemnicą. Czy coś się dokonuje, kiedy oddaje się w cudze ręce? Zostawiam mnie sobie widok, na dłużej: „ustawiły się rzędem płoty / chochołami róż kołysał zły wiatr” (Józef Czechowicz).

9.
Pochowany w ornacie, okoliczny wieszcz. Szeptun z Kotliny do którego tłumnie udawali się ludzie z prośbami o pomoc, uzdrowienie, wstawiennictwo. Samotny, a na jego grobie w Starym Waliszowie, gwar. Nie pracował, chodził własnymi ścieżkami, ludzie przed nim truchleli, choć był rachitycznej postury i budowy. Na progu zawsze znajdował jedzenie: chleb, spirytus, jajka… Mówią, że nie da się zapomnieć jego spojrzenia, że na niektórych nawet nie chciał patrzeć. I do końca był Filipkiem, w którego greckim imieniu mieszkał źrebak. Szukali w nim inni siebie, a widząc czym są, odchodzili. Niektórzy w pamiętniki innych: „Staraj się żyć modlitwą, a nie polemiką i przeciwstawieniem. Siła ginie w tem tarciu i nie rodzi się pewne światło” (Stanisław Brzozowski).

10.
Obudziłem się ze snu, ale ciężar został. Choć. Spękane od dziobów czereśnie, pękate w cukry. Obrywamy z Jankiem jeżyny i maliny. W przysiadzie truskawki. I porzeczki, cierpkie, jeszcze nie w pełni. Zrywam leśne owoce i rzucam do miski, którą trzyma Janek. Nie nadążam z kolejnymi, bo od razu lądują w jego buzi. I śmiech, okrągły, o smaku wszystkich pór, deszczy, co się złożyły na jego smak. Siedemnastego dnia lipca. I zostałbym tylko z tym, ale poszedłem do sklepu.
– Po ile będzie ten kawałek arbuza? A kilogram po ile? A, 2,30. Trudno, obejdę się smakiem.
Mijam teraz tą starszą Panią i za każdym razem żałuję, że wtedy nie podszedłem. Kurwa. Czy dziecko jest dla mnie wymówką, żeby się bardziej nie starać dla innych?

11.
– Janek już nie śpi. Tata, pogadamy chwilkę?
– Dobrze.
– Patrz tata, patrz, to jest świecanka?
– Co? Chyba niespodzianka?
– To jest słonko. Gdzie jesteś tatka?
– Tutaj, na materacu.
– Łaskotek na płotek. 

12.
„A-ło”. Janek wywołuje echo. Dzwonki po całej długości leśnej ścieżki. Jak kałuże, to skaczemy. Osiem kaczek poddaje się dryfowi, a my wąchamy lipę. „Jak robi gałązka? Ja jestem jastrzębiem”. Kos wygrzebuje dżdżownicę. Ślimak mości się w cukinii. Klonowe śmigła sterczą na nosie. Mijają nas przy cmentarzu.
 – Tata, znasz te dziewczynki?
 – Nie, a ty?
– Tak.
– A którą, tę w zielonym czy szarym?
– Szarym.
– A jak ma na imię?
Baba Jaga.
A dalej, na targu, przy warzywniaku, oparty o ścianę jutowy worek, gdzie wszyscy sklepikarze wrzucają warzywa i owoce, trafione, lekko przejrzałe, i wzrok chłopca, który naświetlił kadr, w momencie, kiedy jego ojciec, w roboczych ciuchach, ze śladami spękanego betonu na czubkach butów, podniósł go z ziemi na plecy. I obaj ruszyli dalej. Chłopcze, „Nie budź / we mnie / miłości, / nie budź we mnie rozpaczy” (Arnold Słucki).     

13.
Miesiąc nieoczekiwanych rozmów, słów od mężczyzny, w upale wracającego od Zabłocia: „Na cmentarzu byłem lampkę rodzicom zapalić, żeby w te letnie dni i oni trochę jasnego mieli”. Przy płocie za krzaków wyskakuje dziewczynka i pyta się mnie czy mam psa, i czy jest groźny, czy mógłby ja ugryźć i czy mogę go zwołać, bo chciała by mu coś zagwizdać”. I ten przejrzało lepki czereśniowy uśmiech siwiuteńkiej babci, wołającej mnie, że mam ją ratować, bo została porwana. A w międzyczasie prawie zabrane prawo jazdy przy nawale Fields of Nephilim, kuna tocząca nocny pojedynek z psem – jej sterczący sierścią syk, oczy nabiegłe krwią. Papierosy palone bez przerwy przez godzinę. Na żerdzi na pranie siadł kopciuszek. Na werandzie leży nieruchomy świergotek. Płomyk wiechowaty bardziej podoba mi się z nazwy. Reznor krzyczy: „But inside your heart it is black and it’s hollow and it’s cold”. A potem chodzimy z Jankiem po Waliszowie, prowadzi nas A., i pijemy kawę u pani M., prawie osiemdziesięcioletniej wdowy, w niedzielę, do południa, i Janek kruszy czwartym kawałkiem drożdżowego ciasta z jagodami na taki sam dywan, jaki dwie dekady temu był w salonie u mojej mamy. I jest coraz więcej rzeczy o których nie wiem, co myśleć i osób, mówiących „dzień dobry”.

14.
Pakuły wetknięte w zimno. Płoży się mgła. Ślimak zostawia po sobie korytarz na końcu którego udaje, że jest takiego koloru jak deszcz.

15.
Mrówki w rantach kocich łbów. Gotuje się wrzątek. Jaja złożone pod kostką. Z Polanicy do Szczytnej. Dwa trznadle w granicach aury. Pszczoła wyciągnięta z wody i rzucona na trawę. Zbieranie jeżyn, malin i czereśni. Mięta i melisa. Mrożę porzeczki, rozdaję czereśnie. I szczypior i lubczyk. Pękanie od słońca. Pulchnienie od wody. Bosymi stopami stawanie o świcie. Ugotowane jajko zostawione na kompoście.

16.
Gucio śpi, je, czasem pokwili. W mleku i krwi, spokój jego matki, pewność okrągłej godziny wybitej na dzwon. Gwiazdy ospale podchodzą pod okna. „Ty, dzwonku naszego życia, dzwoń dalej” (Aleksander Rymkiewicz).

Bartosz Suwiński

 

 

Przeczytaj też wcześniejsze odcinki „Notatek na marginesach” B. Suwińskiego, wiersze autora w dziale 'poezja', a także w 'porcie literackim' recenzje jego tomików: Bliki (2013), Odpust (2013), Uroczysko (2014), Wyraj (2017), Bura (2019) oraz książki eseistycznej Pory poezji. Koncepcja czasu w twórczości poetyckiej Krystyny Miłobędzkiej (2017)