Durszlak

Category: z dnia na dzień Published: Thursday, 11 June 2020 Print Email

Przemysław Kulczak

 Nowy projekt ekscytował wszystkich. Wiązały się z nim nie byle jakie bonusy i prestiż. Już same szkolenia zwiastowały coś istotnego. Tyle nowej wiedzy, ile wchłonęli praktykanci, nie dałoby się umieścić w jednej grubej księdze. Potrzeba byłoby dwóch takich ksiąg.
 Pierwszego dnia praktyki rozpadał się deszcz. Żółtodzioby czuły się przez to przygnębione i jeszcze bardziej zestresowane, ale paradoksalnie ta ulewa ucieszyła kadrę kierowniczą. Właśnie w takie dni wydajność rośnie. O to chodzi w tej pracy, by jak najwięcej się przelewało.
 Śnięci praktykanci weszli do sporego pomieszczenia bez okien, dość jaskrawo oświetlonego. Wzdłuż dwóch ścian ustawiono wygodne, miękkie krzesła, wzdłuż jednej stało biurko, nad którym wisiał monitor z bieżącymi danymi meteorologicznymi, a w odległym rogu, przy dużym zlewie, do nowych pracowników uśmiechała się sympatyczna i niska pani supervisor o wilczych oczach i serdecznym wyrazie twarzy. Miała na sobie granatowe spodnie od garnituru, granatową marynarkę, a pod nią białą koszulę. Gestem dłoni zaprosiła nieśmiałych nowicjuszy do środka.
Gdy wszyscy już weszli, walcząc o wolne miejsca siedzące niczym dzieci z podstawówki, nakazała zamknąć i przemówiła miłym głosem:
 - Dzień dobry wszystkim. Jak już wiecie, nazywam się Klotylda i jestem tutaj supervisorem na zmianie A. Mój kolega Mirosław jest supervisorem na zmianie B i z pewnością będziecie mieli okazję spotkać go w najbliższych dniach.

 Przez kilka minut spięte żółtodzioby słuchały o "tym, czym się tutaj zajmujemy", o podstawowych zasadach i instrukcjach, a także o tym, jak będzie wyglądał system pracy w najbliższym tygodniu. To wszystko było jednak bardzo ogólnikowe, podobnie jak informacje przekazane im podczas tygodniowego szkolenia teoretycznego, które dopiero co odbyli. Wszyscy chcieli jednocześnie poznać jakieś szczegóły, jak i ich nie poznawać, bo bali się, że nie podołają i wyjdą na nieudaczników.
 Kiedy Klotylda klaszcząc oznajmiła, że czas przejść do dzieła, nowicjuszom serce podskoczyło do gardeł. Oto nadszedł czas, by użyć wszystkich tych teoretycznych wiadomości w praktyce. Oto nadszedł czas próby. Większość nowych była bliska omdlenia. Zrobili się bladzi, a ich twarze przybrały zastygły wyraz.
 - Jak dobrze widzieć tyle uśmiechniętych i podekscytowanych twarzyczek, moi drodzy! - oznajmiła pani supervisor, z wyraźną satysfakcją omiatając wzrokiem podopiecznych - To tylko pokazuje, jakich mamy ambitnych początkujących!
 Tymczasem część żółtodziobów pokusiła się o niemrawy uśmiech, wskazujący raczej na zakłopotanie i przerażenie niż na dumę. Spoglądali na siebie niepewnie, zastanawiając się, czy to jeszcze dobry moment, by uciec i nigdy już tu nie wrócić.
 - To jest nasze stanowisko pracy - zaczęła Klotylda, podchodząc do dużego zlewu i wskazując na niego dłonią.
 Zapanowała niezręczna cisza. Nowicjusze nie do końca wiedzieli, o co chodzi. Zlew ma być stanowiskiem pracy? Niby na szkoleniach mówili im dużo o przepływie i spływie wody, o mechanice płynów, a także o problemach związanych z zapychaniem się rur.
 - Każdy z was będzie pracować przy takim samym zlewie w towarzystwie kolegi lub koleżanki w jednym z kilku pomieszczeń, które tu mamy - ciągnęła Klotylda.
 Nowi pracownicy zmarszczyli brwi i zaczęli się zastanawiać, co takiego mają robić przy zlewie. Zmywać naczynia? Szorować niedomyte patelnie? Pucować szklanki? Przecież nie starali się o pracę w restauracji. Dostali nawet eleganckie uniformy, przypominające garnitury i garsonki, a także błyszczące, wypastowane buty. Co więc będą robić przy tym zlewie? Ich pytanie uprzedziła przezorna pani supervisor:
 - Na czym polega nasza praca? To bardzo proste: na napełnianiu durszlaków wodą z kranu.
 Kilka minut później otumanieni nowicjusze przyglądali się, jak Klotylda próbuje przelać wodę z pustego w próżne, czyli nalać kranówę do plastikowego pomarańczowego durszlaka. W tym celu podwinęła rękawy swej koszuli i marynarki, odkręciła kran i trzymając w prawej ręce durszlak wyciągnięty z kredensu nad zlewem, podstawiła go pod strumień wody, by go napełnić.
 Minęła jednak chwila, a durszlak pozostawał pusty. Woda najwidoczniej nie miała zamiaru pozostawać w naczyniu. Kropelki ustawicznie przeciekały przez otwory durszlaka i znikały w czeluściach zlewu. Zniesmaczone żółtodzioby obserwowały te zmagania Klotyldy bez słowa. W ich głowach jakiś głos szeptał słowa reprymendy, a nawet pogardy wobec pani supervisor, która wykonywała tak beznadziejne zadanie. Zadanie, które nie miało prawa zostać wykonane. Wreszcie jeden z nowych wypowiedział swe myśli na głos:
 - Przecież to nie ma sensu! Nie da się nalać wody do durszlaka. Durszlak ma dziurki i woda zawsze z niego wycieknie.
 - Właśnie od tego jest... żeby odcedzać makaron na przykład... – nieśmiało dodała jedna z koleżanek.
 Lecz zgłoszone uwagi nie zrobiły na Klotyldzie żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie: uśmiechnęła się nawet i wciąż skupiona na swym zadaniu, ze wzrokiem utkwionym w pomarańczowym naczyniu, mruknęła do buntowników pod nosem:
 - Tak się wam tylko wydaje. Ja na początku też tak myślałam, ale nic z tych rzeczy.
 - To dlaczego nic się nie dzieje? - zapytał ze zniechęceniem w głosie jeden z nowicjuszy.
 - W jakim sensie? - zdziwiła się Klotylda.
 - Dlaczego w durszlaku ciągle nie ma wody?
 - Bo to jest po prostu zły durszlak - odrzekła pani supervisor, ocierając pot z czoła.
Durszlak powędrował do kredensu, na miejsce którego pojawił się drugi. Różniący się kolorem i niedomyciem: wszystkie jego dziurki oblepiały resztki makaronu sprzed nie wiadomo jak dawna.
 Klotylda chwyciła ten durszlak i podstawiła go pod kran. Naczynie napełniło się całkiem szybko. Pani supervisor zakręciła kurek. Ze spokojem na twarzy - charakterystycznym dla ludzi doświadczonych i pewnych swych umiejętności - pokazała zdumionym nowicjuszom durszlak po brzegi wypełniony wodą. A oni nie dowierzali. Czyli jednak można nalać wodę do dziurawego naczynia?
 Od tej chwili nikt już nie protestował. Wszyscy w skupieniu słuchali rad, uwag i wyjaśnień swojej pani supervisor. Oprowadzono ich po firmie, pokazując pomieszczenia, w których nad zlewami stali pracownicy z durszlakami w rękach. Nowicjusze uświadomili sobie, że to właśnie przyszłe stanowiska pracy. Już za trzy dni, kiedy tylko skończą szkolenia praktyczne, staną się pełnoprawnymi pracownikami. Będą stać przy zlewie, gardząc pracą sprzątaczki albo pomywacza. Wszak oni nie będą wykonywać tak haniebnych zadań. Nigdy nie upadliby tak nisko. Co prawda, będą stać nad zlewem, ale w dużo bardziej ambitnej odsłonie. I chociaż ich dusze wiedziały, że dawne dylematy powrócą, najważniejsze było coś innego.
 - Powiem wam coś szczerze: bardzo lubię tę pracę. Gdybym jej nie lubiła, już dawno szukałabym czegoś innego. A lubię ją, bo widać, że tworzymy zgrany zespół - podsumowała pani supervisor. - I o to właśnie chodzi. A jak czasami trzeba będzie zostać dłużej, to myślcie o tym pozytywnie: nadgodziny równa się pieniądze!
 Legenda głosi, że gdy następnego dnia ktoś zapytał panią supervisor: "Po co to robimy?", ona odpowiedziała: „Za to nam płacą.”
 Więcej pytań nie było. Już wkrótce nowi stali się starymi, kula ziemska obracała się jak zawsze, a durszlak dalej był durszlakiem. Amen.

Przemysław Kulczak

 

Przeczytaj też opowiadanie „Rezultat – wynik” P. Kulczaka opublikowane miesiąc temu w dziale ‘z dnia na dzień’