„Lipiec na Białorusi” Izabeli Fietkiewicz-Paszek

Category: z dnia na dzień Published: Wednesday, 25 March 2020 Print Email

Jolanta Szwarc

OBRAZ I RAMA

Tematy jak liście wiszą na drzewie genealogicznym. Trzęsie nimi czas. Przestrzeń przesuwa się pod nogami. Często wbrew woli.
„Lipiec na Białorusi” Izabeli Fietkiewicz-Paszek spięty jest jak klamrą dwoma rodzinnymi zdjęciami. Pierwsze z Kamionki z 1925 roku, upozowane jak na tamte czasy przystało. Rozwieszono kilim mający być tłem, tylko że fotograf źle ustawił aparat i spod kilimu wystają drewniane bale domu. Drugie zdjęcie rodzinne zamykające tomik autorka opatrzyła informacją: „Książkę dedykuję mojemu Tacie (na zdjęciu trzeci od lewej, Stare Siedlisko, ok. 1952 r.)”

Z Kamionki do Starego Siedliska, z powiatu oszmiańskiego do powiatu braniewskiego. Ze Związku Radzieckiego do Polski. Jak to jest? Zaledwie dwadzieścia siedem lat minęło, a ludzie decydują się na przeprowadzkę? Decydują się? Zostali wygnani? Co to było: repatriacja, deportacja, ekspatriacja czy depatriacja? Pewnie jakieś –triacje i ta najgroźniejsza –rtacja. To przestawione „r” w wyrazie deportacja zawiera chyba najwięcej zła. Wygnanie jakoś ominęło moją rodzinę i mogę się pochwalić domem na Kujawach zbudowanym przez mojego pradziada około roku 1850 – 1860, który stoi do tej pory i zamieszkują go członkowie mojej rodziny. W pamięci mam widok na jezioro oraz opowieść mamy o tym, jak płynęła po nim z siostrą w czasie burzy. Obie modliły się, żeby piorun nie uderzył w łódkę. Jakoś nie uderzył, bo jestem i mogę tam zaraz pojechać bez wizy, a nawet bez paszportu.

Nie wiem, jakie starania poprzedziły wyjazd autorki na Białoruś. „Lipiec na Białorusi” to tytuł zapowiadający sprawozdanie.
Tak. Wyjechała. „Początek drogi” – pierwszy wiersz rozpoczyna relację. Chcę tylko dotrzeć na miejsce, / odszukać Witalika. Przeżyjemy spotkanie każde z nas / w swoim języku. System odszukał sygnał. Żeby dotrzeć na miejsce, trzeba przekroczyć granicę. No i mamy. Drugi wiersz w tomiku to „Granica”. To miejsce, w którym zegar godzinę do przodu, trzydzieści lat wstecz / odprawa, rewizja, mundury. /…/ Za oknem / bociany, jeden ma utrącony gipsowy łepek. // Zaczyna się Białoruś, polodowcowa, płaska / z pagórkami. Jak w domu.
Czy rzeczywiście, czy trochę uszczypliwości? „Pierwsza noc w Grodnie” i Hotel / z widocznym marzeniem, żeby tak lepiej / niż jest. Czyli nie jest dobrze. Jeszcze wiatr nie wywiał zastygłej epoki, czasu słusznie minionego. To co, że stadion Czerwony Sztandar zmienił nazwę na Niemen. Zmieniły nazwy ulice i mosty. Przecież to żaden problem zmienić ulicę Ułańską na Gagarina, most Mikołaja na Piłsudskiego, a później pozbawić go nazwy i będzie spokój.

No tak. Jak by to powiedzieć – z książką Izabeli Fietkiewicz-Paszek obcuję już ponad miesiąc. Pierwsze wrażenie zrobiła na mnie pozytywne. Nawet pomyślałam sobie, że w najbliższym czasie warto by się wybrać na Białoruś, bo od jakiegoś czasu kręcą mnie Kresy. Szczególnie pociągają losy Polaków. Znam takich, którzy mówili, że z Polski do Polski nie będą się wynosić, a teraz tęsknią i żałują. Może i ja znalazłabym takiego Witalika, który razem ze mną tropiłby losy rodziny, bo przecież rozpaczliwie szukamy mostu, by choć przez chwilę / mieć pod stopami wspólny nurt.
Witalik. Kim jest ten facet? Łączy nas krew, Witaliku, / łączy strach naszych dziadków. Moi wyjechali i taki był koniec / wspólnej historii. A innej nie ma? Nie ma naszej, bo drogi się rozeszły, ale przecież jest moja i twoja, czytelnik zostaje ze swoimi domysłami.
Może Witalik został z rodziną. Ojciec z tęsknoty za tymi, którzy wyjechali zaczął pić, zrobił się agresywny. Syna, znaczy się Witalika, oddał…

Dlaczego ja mam domyślać się i wymyślać przeróżne scenariusze. Mogę mieć swoje – obok autorskich – myśli, mogę dopowiadać, dokładać, ale tak naprawdę nie mam do czego. „Lipiec na Białorusi” nie dostarczył mi szczególnych wzruszeń ani przyspieszenia tętna.
Wiersze sprawiają wrażenie, że były pisane na podstawie informacji z Internetu. Zresztą pod wieloma umieszczone są przypisy pochodzące z tego źródła, choć autorka nie podaje go.

Stella i Towarzyszki

Sto dwadzieścia cudownych ocaleń.
I choć brak danych w sprawie
Ich pierwszych dni w Nowogródku

możliwe, że wtedy Bóg dostał
sto dwadzieścia nowych szans
na powrót do domu.

 Błogosławiona Maria Stella i Towarzyszki – 11 męczennic z Nowogródka. Siostry zakonne Zgromadzenia Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W lipcu 1943 zgłosiły się na gestapo, by ofiarować życie za 120 osób. Karę śmierci zamieniono aresztowanym na roboty w Niemczech. Wszyscy wywiezieni przeżyli wojnę. Siostry rozstrzelano 1 sierpnia 1943r., bez sądu i wyroku
Po ekshumacji (19 marca 1945) zostały pochowane we wspólnej mogile przy kościele farnym w Nowogródku; beatyfikowane w 2000 r. przez papieża Jana Pawła II.
 Za autorkę podaję źródło:
https://pl.wikipedia.org/wiki/11_męczennic_z_Nowogródka  (z niewielkimi skrótami - J.S.)
Na 30 wierszy zamieszczonych w tomiku 12 ma takie przypisy. Oczywiście przy wszystkich brak pochodzenia informacji.
Szczególną uwagę zwrócił na siebie tekst „Fara Witoldowa”. Nie ma pod nim żadnego przypisu, ale nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła w podręcznym komórkowym źródle informacji. No i czego się doszukałam?
Proszę, oto tekst poetki.

Fara Witoldowa

Komitet Wykonawczy Grodzieńskiej Miejskiej Rady Deputowanych
zgodnie z rozporządzeniem Nr 213 z 8 marca 1961 roku zdecydował
«o zburzeniu awaryjnego budynku byłego wojskowego kościoła na placu
Sowieckim». Podpisali przewodniczący Woronow i sekretarz Czernyszow.
W nocy z 28 na 29 listopada 1961 roku o godzinie drugiej
wybuch wstrząsnął miastem, centrum pokryło się czerwonym pyłem.
Milicja rozpędzała tłumy krzyczących i płaczących ludzi

A z gruzów – tak mówi Elwira Ciuk – usypano na łące koło Kulbak przejazd
dla czołgów. Chłopi długo omijali drogę, szeptali, że pochowano tu kościół.


A to znalazłam w telefonie. Pewne fragmenty podkreśliłam.


Magazyn Polski na uchodźstwie NR 11 (71) LISTOPAD 2011

JÓZEF PORZECKI

Fara Witoldowa naszą dumą i bólem (fragment)

Wyrok wobec Fary Witoldowej zapadł w 1961 roku. Wtedy to Komitet Wykonawczy Grodzieńskiej Miejskiej Rady Deputowanych na wniosek dyrektora Muzeum Krajoznawczego zgodnie z rozporządzeniem Nr 213 od 8 marca 1961 roku zdecydował «o zburzeniu awaryjnego budynku byłego wojskowego kościoła na placu Sowieckim». Członkowie Komitetu Wykonawczego towarzysze: Woronow, Tupowski, Czernyszew, Romanow, Zacharow, Sołodziłow rozpatrzywszy wniosek jednogłośnie przyznali potrzebę usunięcia z placu budynku byłego kościoła zgodnie z planem generalnej zabudowy miasta. Rozporządzenie zostało podpisane przez przewodniczącego Komitetu Wykonawczego Woronowa i Sekretarza Czernyszowa. Do realizowania barbarzyńskiego planu utworzono państwową komisję. (…)
Wieczorem 28 listopada wojsko i milicja otoczyły teren przylegający do kościoła. W tym czasie specjalistyczna jednostka pirotechniczna z Leningradu w murach świątyni umieściła ładunki wybuchowe (prawdopodobnie kierowała tym zadaniem kobieta). O drugiej godzinie w nocy z 28 na 29 listopada 1961 roku potężny wybuch wstrząsnął miastem. Historyczna świątynia zwana Farą Witoldową legła w gruzach. Przestępczy plan władz miasta Grodna został wykonany. Rozdział historii istnienia 600-letniej świątyni został zamknięty. Wraz z wyburzeniem kościoła układ urbanistyczny starówki grodzieńskiej został bezpowrotnie naruszony. Jerzy Kiczkowski, mieszkaniec Grodna, wspomina: «Przyszedłem z pracy i usłyszałem potężny wybuch. Potem przybiegła sąsiadka, powiedziała, że wysadzili w powietrze Farę. Zebrało się dużo ludzi. Krzyczeli, płakali, modlili się przy gruzach. Przyjechała milicja i wszystkich rozpędziła». Natomiast Elwira Cituk, mieszkanka Kulbak koło Grodna mówi: «Z gruzów wyburzonej Fary usypywali drogę przez łąkę koło Kulbak, dla przejazdu czołgów z Grodna na poligon. Wywożono gruzy dużymi samochodami i przeważnie w nocy. Były to duże grudy zcementowanej cegły, fragmenty kościoła. Potem były one kruszone przy pomocy ciężkich traktorów gąsienicznych. Cegły zasypano piaskiem, potem po tej drodze jeździły czołgi na poligon. Miejscowa ludność przez dłuższy czas nie chodziła tą drogą, wiedząc, że w niej pochowany jest kościół farny».
https://kresy24.pl/fara-witoldowa-nasza-duma-i-bolem/
Przypadek? Nie sądzę.

Dlaczego o Farze Witoldowej a nie o domu przodków w Kamionce? Dlaczego nie o kościele parafialnym, sąsiadach i ich pamięci? Długo mnie nurtowały te i podobne pytania, aż wreszcie doszłam. Późno dostrzegłam haczyki, na które się w końcu załapałam. Podróż na Białoruś najprościej i najłatwiej było załatwić przez jakieś biuro podróży. Zmylił mnie tytuł „Lipiec na Białorusi”. No, jak lipiec, to pomyślałam, że cały miesiąc, a tu zaledwie parę dni. Później już wszystko mi się zgadzało. Wieczorny wyjazd, zwiedzanie Grodna. Najważniejsze zabytki architektury to świątynie – Cerkiew Kołoska, Wielka Synagoga Chóralna i wspomniana już Fara Witoldowa. Potem zamki. I tu zakradł się błąd. W Nowym Zamku nie było Sejmu Niemego. Sejm Niemy odbył się w Warszawie. Trzeba też zobaczyć dom Elizy Orzeszkowej, później zgodnie z programem wycieczki należy zahaczyć o Iwie, gdzie można znaleźć najwięcej Tatarów, dalej przejechać do Starych Wasiliszek, miejsca urodzenia Czesława Niemena, a potem jest ten moment „W drodze do Mińska”.
Jest środa 11 lipca 2018 godzina 17.40, / po prawej mijam drogowskaz na Oszmianę. Gdzieś dalej jest rodzinna Kamionka.
Następnie już Mińsk z pomnikiem Leninapilot tłumaczy ideę rzeźbiarza. Jest też Wyspa Odwagi i Łez upamiętniająca białoruskich żołnierzy poległych w Afganistanie w latach 1979 – 1989. Pamiętam, w tym czasie pojawiła się u nas w domu pianistka z Białorusi o polskich korzeniach i opowiadała o zaplombowanych trumnach, które wraz z tajemniczą zawartością przekazywano rodzinom. Zakaz, zakazem, ale byli tacy, co sprawdzali.

Trzeba też wspomnieć Niamihę, przejechać do Chatynia i wrócić, bo już nie z wycieczką „Nocny Mińsk z Witalikiem” czekał. Jednak bohaterom wiersza w bliższym poznaniu i dogadaniu się przeszkadzała bariera językowa. Akurat tam mnie zabrał, / w środku nocy, bez słów, które zawsze kryją w sobie / jakiś podstęp. Bez słów, bo tylko tak można iść drogą / śmierci, kiedy jest jasne, że za pół godziny // wróci się na parking. Kto policzy, ile osób tam zginęło. Kołchoz w Małym Trościeńcu przemieniony później w fabrykę śmierci. Brrr… Nowogródek też nie zaczyna się radośnie, bo tam „Stella i Towarzyszki”.
Tak nie można kończyć wycieczki. Trzeba ją domknąć polskim akcentem. Jest Świteź i znowu Nowogródek. Pod Nowogródkiem łapie nas deszcz, / wprost z autokaru wpadamy do domu / Mistrza, dokładniej – do repliki domu. Jeszcze tylko zamek w Mirze i do kraju.

Sympatyczna wyprawa. Można było poznać zabytki Białorusi. Nie wiem tylko, po co były te zdjęcia tworzące ramkę nie pasującą do obrazu.
Najbardziej podobały mi się te wiersze, w których czuć serce. Na przykład „Stare Wasiliszki” i puenta tego utworu.
Wszędzie jest centrum świata, możliwy wybuch supernowej
wizji, wszędzie mogą płonąć stodoły.

Z polubionego przeze mnie „Chatynia” zacytuję:
Czasami jedna wiosna / lub jedna głoska piszą nową historię.

Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, a wczoraj kamerą złapano pierwszego bociana. Przyleciał mimo szalejącego koronawirusa.
Piszący – jak wszyscy nie wychodźcie z domów, jest szansa na powstanie pięknych, nowych utworów, choć i te, które są w tomiku „Lipiec na Białorusi” dały mi sporo do przemyślenia.

Izabela Fietkiewicz-Paszek  „Lipiec na Białorusi”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2020, str. 58

Jolanta Szwarc


Przeczytaj też u nas wiersze I. Fietkiewicz-Paszek (dział ‘poezja’) oraz recenzje Jej wcześniejszych zbiorów poetyckich (dział ‘port literacki’): W pociągu (2006), Portret niesymetryczny (2010), Próba wyjścia (2011)