Jumbo

Category: z dnia na dzień Published: Thursday, 19 March 2020 Print Email

Marek Stokowski

Zbyszek śmiga na rowerze. On często tak jeździ, a jeździ, bo lubi, z tym że dzisiaj, dodatkowo, chce rozpoznać sytuację – zobaczyć za lasem, w okolicach Postolina, czy gniazdują tam bociany, czy też wszystkie odleciały.
Jest sierpień, po żniwach. Pogoda bajeczna, a bociany zamiast zostać i wygrzewać ptasie kości, już wybrały się za morze. Zbyszkowi jest przykro. Pedałuje wąską ścieżką, otoczony hektarami fałdowanych pięknie ściernisk i soczystych pastwisk z żurawiami, które koją jego żałość. Tak jedzie, zmartwiony, popatrując czasem w górę, jakby pragnął gdzieś wypatrzyć chociaż jeden zarys boćka, i widzi na niebie ogromny samolot. Kolos ciągnie cztery smugi – białe smugi za skrzydłami. To musi być jumbo, kombinuje w duchu Zbyszek, zapewne rejsowy z Kuala Lumpur do Frankfurtu; takie co dzień tędy lecą – znad Balewa, hen za Wisłę.
 Niewiele się myli, bo to jumbo z Singapuru, zmierzający tędy do Londynu. Z dołu prezentuje się cudownie, wszakże Zbyszek nie wie, że na górze, na pokładzie jest już gorzej. Bo tam wielkie poruszenie, tam biegania i wołania. Dlaczego? Dlatego, że pasażerowie z lewej burty, którzy wyglądali przez okienka, zobaczyli pośród ściernisk rowerzystę w czapce z daszkiem. Ktoś zawołał:
Gosh, it’s Zbyszek! Look down there, it’s him – that tiny cyclist!

Wszyscy hurmem pchają się do okien. Następuje silny przechył, sytuacja robi się krytyczna, nadzwyczajnie niebezpieczna. Stewardesy wprost szaleją, lecz pasażerowie nie chcą wracać na fotele z prawej strony, co więcej, ktoś krzyczy, a za nim i inni:
Let’s come down immediately! We wish to meet Zbyszek!
Zagrożenie jest tak wielkie, a pragnienie tak przemożne, że kapitan i załoga ulegają woli ludu. Pilot robi kilka kręgów, wytraca wysokość, ostrożnie przyziemia i ląduje na ściernisku, blisko Zbyszka w białej czapce. Ten patrzy zdumiony, jednocześnie zachwycony pięknym cielskiem jumbo-jeta. Nie jest w stanie zebrać myśli. Ktoś otwiera drzwi w kadłubie. Nadmuchują się zjeżdżalnie – ratunkowe i ewakuacyjne – i na polu wnet są tłumy, już biegną do Zbyszka. Rozpoczyna się karnawał: szarpanie odzieży, propozycje małżeństwa – po angielsku i po chińsku, dotykanie ramion i całusy, wspólne zdjęcia, nawet fotka z kapitanem McNamarą, szał radości, gromkie pieśni i te rzeczy, i tak dalej.
Miejscowi się gapią – z daleka, zza miedzy. Przyjeżdża policja i zupełnie nie wie, co ma począć – kogoś spisać czy pouczyć? – więc dokładnie mierzy kadłub. I jest miło, do wieczora, gdy traktory z całej okolicy wyciągają jumbo z ornej ziemi, pożyczają gościom ciut paliwa i B747 startuje z asfaltu arterii za lasem, a miejscowi i pasażerowie strasznie płaczą, że już koniec. 
Zbyszek wraca i wstępuje do skromnego domku narzeczonej. Ona mieszka niedaleko przepompowni wody pitnej. Klara pyta, co się stało, że tak późno, miał być wcześniej. On jej mówi o kolosie, który leciał z Singapuru, lądowaniu, fotografiach, propozycjach i tak dalej. Klara na to:
– Ty to jesteś, Zbyszek, megaloman. Mnie nie przyszłoby do głowy, żeby opowiadać takie rzeczy.
Zbyszek chyba trochę się obraża. Podchodzi do garnka, unosi pokrywkę, a tam na dnie wszystko czarne.
– Cały dzień mi głowę zawracali i, niestety, przypaliłam – mówi Klara, kręcąc włosy.
– Kto zawracał?
– A sam zobacz.
Widać z okna, że ze stawu, z tej sadzawki koło drogi, wnurza się okręt, znaczy kiosk podwodnej łodzi atomowej. Marynarze w białych uniformach nawołują stamtąd:
Ahoj, Klarko! Poť k nám, prosím! My sníme o fotce s největší drahouškou a královnou České Floty.
I podobno tak od rana. Cały konwój. Co i rusz te czeskie wynurzenia i wołania, wspólne zdjęcia, nawet z admirałem Pospichalem, szał radości i saluty, wpisy do sztambuchów pokładowych, propozycje i te rzeczy.
Nie, nie można dziwić się, że Klara jest cokolwiek dzisiaj roztargniona, tak że nawet nie zapyta, czy bociany w końcu odleciały, czy stąpają nadal po ścierniskach.

Marek Stokowski

 

Przeczytaj też humoreskę „Lotnisko”  M. Stokowskiego, opublikowaną w tym dziale 10 marca, a także w ‘porcie literackim’ recenzję jego powieści Stroiciel lasu (2010) – autorstwa Wandy Skalskiej