Między snem i snem

Category: z dnia na dzień Published: Monday, 22 October 2018 Print Email

Jerzy Żelazny

Opowiada się, że ludzie starzy budzą się wcześniej niż młodzi. Spać natomiast chodzą, jak mówiono niegdyś, razem z kurami. A kury zasypiają na grzędzie, ledwie słonko zniknie za horyzontem.
O mnie na pewno można powiedzieć, że już należę do ludzi starszych. Metrykalnie oczywiście, gdyż samopoczuciem nie daję się wtłoczyć w swe lata. Nie wstaję więc skoro świt. Przynajmniej zazwyczaj. Bo czasem nawiedzają mnie bezsenne przedranki. I wtedy lubię leżeć i patrzeć, jak świat staje się na nowo, odzyskuje kontury, kształty, barwy, jest nam przywracany, wynurza się z ciemności. Tę chwilę utrwaliła Wisława Szymborska:
Kolejno, bez pośpiechu,
bo to ceremonia,
dnieją płaszczyzny sufitu i ścian
oddzielają się kształty,
jeden od drugiego,
strona lewa od prawej.
                  (Wczesna godzina)

Uwielbiam te wiersze Wisławy Szymborskiej, w których zachwyca nas odkrywaniem w zjawiskach na pozór oczywistych, że nie są tak oczywiste, jak się wydaje. Wcześniej pisałem w LM o wierszu naszej noblistki Kałuża, w którym zwykła kałuża po deszczu może stać się metaforą lęku, który dotyka nas bezustannie. Nieco później zachwycałem się wierszem Uprzejmość niewidomych. Nie mogę przemilczeć wiersza Wczesna godzina. Niewątpliwie należy on wierszy Szymborskiej o rzeczach i zdarzeniach codziennych. Jest w nim opis ustępującej ciemności nocy, powolny powrót dnia, jego pierwszego zwiastuna - światła w okresie, gdy milczą jeszcze ptaki albo już ucichły, gdyż wiosną one wespół ze światłem, stwarzają dzień. Teraz jesień, ptaki odfrunęły, a te, które zimują, przeważnie milczą, czasem wrony kraczą albo kruki, ale to krakanie źle się nam kojarzy, krakać to znaczy przewidywać złe zdarzenia; dzień jednak powraca, mimo że nie budzą go ptaki, chociaż kruki czasem krakaniem o świcie przywołują dzień, ale to krakanie może też przywołać nieszczęście, tak się może nam zdawać, gdy się nam przydarzy coś fatalnego.

Każdy z nas doświadczył bezsenności podczas rodzącego się brzasku, jego powolnego przechodzenia w pełną jasność dnia. Ale czy wielu dopatrzyło się w chwilach przemiany nocy w dzień, że to świat rodzi się dla nas na nowo, jakby po sennym niebycie znów odzyskiwał kontury, pełnię życia?
Czytając ten wiersz pamięta się własne przeżycia tej pory dnia, ale poetka je uwzniośla, w zdarzeniach zwyczajnych, banalnych, powtarzających się o każdym brzasku, raptem dostrzegamy rzeczy niezwykłe. Stawanie się dnia nabiera wymiaru niemalże kosmogonicznego - tak się stwarza lub odzyskujemy codziennie mieszkanie, dom, miasto, świat, jakby każdego dnia od nowa wstępowało w nas życie.
Kusi mnie, żeby podeprzeć swą refleksję cytatem z Mircei Eliadego, że dom nasz staje się „wszechświatem, który człowiek sobie buduje, naśladując wzorowe dzieło bogów - kosmogonię”. Ot, tak sobie myślę, gdy z ciemności wynurzają się każdego ranka domy, drzewa, ulice, ludzie – że to od nowa słońce stwarza mi świat. To oczywiście takie złudzenie, dla mnie przyjemne, bo przecież świat trwa, nieco przygasa w swej ruchliwości, ale jego dynamika nie zamiera, niejako sposobi się, żeby o świcie przyspieszać, by z każdym ranem powrócić w utarte tory życia.

Wbrew temu, co się mówi o ludziach starszych, nie lubię wcześnie kłaść się do snu. Zwlekam z tą, przeważnie dla mnie przykrą czynnością, jak długo się da. Jakbym dzień, który mija, chciał przedłużyć, nie potrafił się z nim rozstać, bo on już nie wróci, wniknie bezpowrotnie w otchłań czasu. Trwam więc do późnej nocy w swoim pokoiku wypełnionym zapachem książek, ponaglany często przez domowników: - Połóż się wreszcie! - słyszę przez zamknięte drzwi, których szpary przesączając nikłe drobiny światła, zdradzają, że jeszcze nie nadszedł mój sen. - Jutro też będzie dzień - słyszę jeszcze komentarz zachęcający do snu. Tak, jutro też będzie dzień, ale już nie ten, chociaż podobny zapewne do poprzedniego, a jednak inny, niosący choćby odrobinę czegoś nowego, nieprzewidzianego, nowe emocje, nowe olśnienia, nowe utrapienia i lęki. Trwam więc w dniu, jeszcze ocalam chwilę, bronię się przed snem, na przekór potrzebom organizmu odganiam nadciągającą senność, bagatelizuję ją, bo sen tłumiąc naszą świadomość, kradnie nam życie toczące się między snem i snem.

Oczywiście sen jest przyjazny dla naszego organizmu, jest koniecznością, ale unicestwiając naszą świadomość, pochłania nam część życia bezpowrotnie. I często rodzi się w nas bunt przeciwko temu przemijaniu poza naszą świadomością. Rodzi się w nas poczucie zmarnowania części życia.
Mieszkańcy Macondo z powieści Marqueza Sto lat samotności przeżywali dziwną chorobę - nie mogli spać. Cieszyli się, że w ten sposób wydłużyło się ich życie. Dzięki temu będzie można więcej dokonać, więcej osiągnąć. Jednak zaraza bezsenności powodowała, że tracili pamięć, zapominali nazw najprostszych przedmiotów, przez co cofali się do nieistnienia. Zdolność snu przywrócił im wędrowny Cygan przy pomocy tajemniczej mikstury. Znów wiedli życie między snem i snem. I wróciła im pamięć.

Sen niestety jest koniecznością, brak snu, bezsenność, bywa torturą, chorobą. I na nic nasze żale, że konieczność snu, uśpienie świadomości, zabiera nam część życia.
Zaszło słońce, wołają astronomy z wieży,
Ale dlaczego zaszło, nikt nie odpowiada;
Ciemności kryją ziemię a lud we śnie leży,
Lecz dlaczego śpią ludzie, żaden z nich nie bada.
Przebudzą się bez czucia, jak bez czucia spali.
Pisał Adam Mickiewicz w III części Dziadów. Oczywiście badano już sny w czasie, gdy tworzył Mickiewicz, to metafora tyczy się gnuśności ludzkiego umysłu, niemożności urzeczywistnienia idei postępu, wolności. Ten cytat z monologu Konrada stał się mottem znanej powieści Jerzego Andrzejewskiego Ciemności kryją ziemię, w której pisarz w kostiumie historycznym zmaga się z czasami stalinowskimi w Polsce. Noc, ciemność, bywa metaforą zniewolenia, a światło odzyskiwania wolności.

Gdy budzę się o brzasku, czasem obserwuję, jak „dnieją płaszczyzny sufitu i ścian”, powtarza się codzienna kosmogonia. Jedną ze swych powieści zakończyłem zdaniem: „ Paweł spał twardo i słodko, a pociąg pędził przez ciemność z nadzieją na pojawienie się światełka, które rozkwitnie w nowy świt”. Budzimy się często z nadzieją, że dzień po nocy przyniesie nam coś dobrego, spełnią się nasze pragnienia, zrobimy coś pożytecznego. Niestety, nowy dzień przynosi też nowe rozczarowania, choć nie zawsze na szczęście – bywają dni, w których dobro rozkwita radośnie, dotyka nas szczęśliwy traf. Na te chwile warto się budzić, wnikać w jasność dnia.

A to ostatnia strofa wiersza Szymborskiej:
Zbyt rzadko mnie to dziwi, a powinno.
Budzę się zwykle w roli spóźnionego świadka,
kiedy już odbyty,
dzień ustanowiony
i zaranność mistrzowsko zmieniona w poranność.
Cóż, ja też zwykle budzę się za późno, by podziwiać cud owej zaranności. I myślę, że tak ma większość z nas. I przecież nie tak często mamy czas, by podziwiać wynurzanie się zza horyzontu nowego dnia.

Jerzy Żelazny

 

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)