Tajemnica sucharów

Category: z dnia na dzień Published: Friday, 27 July 2018 Print Email

Jerzy Żelazny

Jakaż to tajemnica może wiązać się z sucharami, jakie niegdyś otrzymywało się podczas zasadniczej służby wojskowej, by zaspokoić głód podczas dłuższych ćwiczeń. A jednak… W życiu tak bywa, że czasem najprostszy przedmiot zawiera w sobie tajemnicę albo nabiera znaczenia symbolicznego. Te wojskowe suchary, które nosiłem w plecaku podczas odbywania zasadniczej służby wojskowej na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, przypomniały mi się po dość nieoczekiwanym zetknięciu się z książką „Rosja, nasza miłość” Wiktorii i René Śliwowskich, znanych rusycystów. Książka ukazała się przed dziesięciu laty i jest relacją memuarową z ich pobytu w ZSRR oraz w Rosji po przemianach.
Poznali się podczas studiów, pobrali, więc wspomnienia z pobytu Moskwie, to jednocześnie wspominanie młodości, czas sentymentalnych przeżyć na tle upiornych zdarzeń w dawnym Sojuzie. To grube tomisko i nie mam zamiaru tu go omawiać, bo spraw w książce omówionych mnóstwo, a dotyczą głównie twórczości literackiej i życia artystycznego w ZSRR, jak i po upadku imperium sowieckiego. Zainteresowały mnie opisy spotkań z twórcami literatury niegdyś nazywanej radziecką, których Śliwowscy nazywają wrakami dawnego reżimu. Szczególnie zaciekawił mnie los Michaiła Swietłowa.

Był to poeta dość znany, głównie jako autor jednego wiersza popularnej „Grenady”. W czasach mojej młodości recytowany był ten wiersz przy różnych okazjach. Jest to krótka historia o ukraińskim mołojcu, uczestniku wojny domowej w Hiszpanii:
I walczyć szedł po tom,
Że ziemię w Grenadzie
Ja oddać chcę chłopom
uzasadnia ów mołojec naiwnie swój udział w tej dzisiaj ocenianej negatywnie wojnie. Wspomina tę swoją wojaczkę na froncie II wojny światowej, śpiewając piosenkę o Grenadzie i z nazwą na ustach tego hiszpańskiego miasta ginie od niemieckiej kuli.

Dzisiaj to wiersz zapomniany, kiedyś popularny, polszczyźnie przyswoił go Julian Tuwim, łatwo go się zapamiętywało, był też wdzięcznym tekstem do recytowania, dzięki rytmicznej budowie, prostocie poetyckiego przedstawiania zdarzeń, jawnie sentymentalnego. Recytowałem go w różnych okolicznościach. Zastanowiło mnie, czy jeszcze go pamiętam? Pogrzebałem w pamięci i odkryłem, że sporo z wiersza przetrwało, ale jednak czas powyrywał duże fragmenty i już go nie potrafię powtórzyć w całości. Na pewno bym go sobie odświeżył, gdybym przeczytał tekst kilka razy.

Śliwowscy piszą o autorze „Grenady”: „Teraz mało pisze, więcej pije. W bufecie ma kredyt, a że jest powszechnie lubiany za swą dobroć, zawsze znajdzie się ktoś, kto postawi mu kolejkę, by móc się z nim stuknąć rosyjskim zwyczajem. Krąży o nim mnóstwo opowieści. Kiedy wbrew swemu zwyczajowi zamówił tylko jedną setkę zamiast dwóch, widząc zdziwione spojrzenia, wyjaśnił: - Drug pierestał pit’ (Przyjaciel przestał pić)”.
Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy wyuczyłem się na pamięć owej „Grenady’? Tego jednak nie pamiętam. Być może musiałem się nauczyć, by recytować na którejś z akademii ku czci, których w owym czasie organizowano bezlik. Był zwyczaj opracowywania tak zwanych montaży słowno-muzycznych, to znaczy piosenki (pieśni) były przeplatane recytacjami wierszy lub odwrotnie. W ten montaż wplatano wątek wojny domowej w Hiszpanii. Bohater wiersza „Grenada” walczył oczywiście po „słusznej” stronie, czyli bronił młodej republiki. I właśnie na tej wojnie zapamiętał hiszpańskie cansony:
I śpiewał, choć rodak
Tutejszy jak ja:
Grenada, Grenada,
Grenada maja.
opowiada narrator wiersza.

Kiedyś recytował ten wiersz na jakiejś imprezie aktor zawodowy i słowa powtarzające się jak refren Grenada maja śpiewał wątłym tenorkiem w stylu hiszpańskiej muzyki flamenco, ale mnie nie zachwycił, więc gdy mi wypadło recytować „Grenadę” nie skorzystałem z tej podpowiedzi. A pamiętam, że recytowałem ten utwór wiele razy podczas odbywania zasadniczej służby wojskowej. Otóż na manewrach, chyba armijnych, bo trwały kilkanaście dni, należałem do zespołu, którego zadaniem było uprzyjemnianie żołnierzom pobytu na ćwiczeniach. Składał się siedmiu chłopaków, jeden grał na akordeonie, śpiewaliśmy piosenki wojskowe, między innymi o warkoczach dziewczyny, które zauroczyły czołgistę zmierzającego na front, więc gdy wracał z wojny, odnalazł dziewczynę i został na tej wsi traktorzystą. Był wśród nas niezły solista - ten śpiewał o dziewczynie, która na wojnie była podwładną sierżanta, ale w czasie pokoju, gdy zrzuciła wojskowe buciory, włożyła pantofelki, sierżant uznał jej zwierzchność – taka to propagandowa, mocno śmieszna piosenka. A ja recytowałem wiersze, które znałem z czasów szkolnych i ową „Grenadę” Swietłowa, więc nie musiałem się trudzić pamięciowym opanowaniem tekstów, by uprzyjemniać żołnierzom pobyt na ćwiczeniach.
A była to duża frajda - przyjemniej śpiewać i recytować, niż nacierać z pepeszą na domniemanego wroga. Wysyłano nas też z występami do pobliskich wiosek, o których się mówi, że są „zabite deskami”, więc nasz przyjazd był dla ludzi sporym wydarzeniem. Po programie artystycznym aranżowaliśmy potańcówki. Zawsze znalazło się kilka dziewcząt skorych nie tylko do tańca. Wspominam tamte czasy chętnie, z sentymentem.

W jednej z wiosek zagadnął mnie starszy mężczyzna, cuchnący fajkowym tytoniem i bimbrem, pochwalił: - Ładnie mówiłeś wiersz o Grenadzie. I ku mojemu zaskoczeniu zacytował:
Na pamięć tę piosnkę
jak pacierz znał Pański,
Lecz skąd do mołojca
Ten smutek hiszpański?
- zawiesił głos, a po chwili dodał:
I czemu w piosence twej łka
Grenada, Grenada,
Grenada maja?
I raptem zapytał: - Masz suchary? Za dziesięć paczek dam butelkę samogonu - zaoferował z kuszącym błyskiem w oczach.

Propozycja zaciekawiła mnie, ale nie dlatego, żebym gustował w alkoholach chałupniczej wytwórczości, lecz ta wymiana wydała mi się zagadkowa. Miałem trzy paczki w plecaku, więc wtajemniczyłem w transakcje kolegów - każdy wyciągnął z plecaka, co tam trzymał w zapasie, uzbieraliśmy dziesięć paczek i doszło do wymiany, która nastąpiła w jego domu. Kobieta, pewnie żona dziwnego mężczyzny, który z pamięci cytował „Grenadę”, zobaczywszy suchary, chwyciła jedną z paczek, rozerwała i wyciągnąwszy suchara, przytknęła go do nosa, rzekła radośnie: - Suchary, moje ukochane suchary! To ty przyniosłeś – zwróciła się do mnie i czule pocałowała w policzek, dodając, morowy z ciebie chłopak. A potem ugryzła kawałek, żuła z upodobaniem, nucąc nieznaną mi piosenkę z tęsknym błyskiem w oczach; a może zaszkliły się w nich łzy?

Chłop dał mi obiecaną butelkę i w pośpiechu wyprowadził z izby. Na pożegnanie powiedział: - Nie opowiadaj o tym, co tu widziałeś, to nasza tajemnica, a jeśli będziecie tędy przejeżdżać, to wstąp do nas, tylko nie zapomnij o sucharach.
Nigdy nie zdarzyło mi się pojechać do tej wsi, nawet nie pamiętałem jej nazwy. I nigdy nie dowiedziałem się, czemu żołnierskie suchary były tak pożądane przez żonę mężczyzny cuchnącego bimbrem. Ona, całując mnie, też chuchnęła mi w nos odorem bimbru.
Życie bywa zaskakujące - recytowanie tego dzisiaj podejrzanego wiersza o bojowniku hiszpańskiej wojny domowej, stało się powodem przyjemnych, ale i zagadkowych przygód. I nie rozwikłanej do dzisiejszego dnia tajemnicy mieszkanki wsi, uwielbiającej żołnierskie suchary.

Pisząc o recytowaniu wiersza, w którym wychwalano ukraińskiego mołojca walczącego w Hiszpanii po stronie komunistów, trochę się obawiam, aby któryś z tak zwanych „spóźnionych rewolucjonistów” nie oskarżył mnie o sympatię do ancien regime. Są tacy, co chwytają każdą okazję, by bliźniemu przyłożyć, przypiąć łatkę.
Teraz nastała moda na przepraszanie za lata przeszłe, to ja też przepraszam każdego, kto poczuje się zniesmaczony faktem, że kiedyś znałem na pamięć wiersz piewcy radzieckiej rzeczywistości i teraz ten fakt wspominam z sentymentem. I chcę wyraźnie powiedzieć, że to wspomnienie to chwilowa słabość, że zdecydowanie odcinam się od praktyk, jak recytowanie wiersza „Grenada” Michaiła Swietłowa.

I jeszcze jedno - anegdota, którą opowiedzieli Śliwowscy w swej książce o pijaństwie autora „Grenady”, a którą przytoczyłem na początku felietonu, u nas brzmi nieco inaczej: do baru przychodził pewien znany poeta i zamawiał dwie małe wódki, które sam wypijał jedną po drugiej. Kiedyś go zapytano: - Mistrzu, czemu nie zamówisz od razu setki, tylko dwie pięćdziesiątki. - Bo nie piję sam, lecz z przyjacielem - wyjaśnił z powagą. Po jakimś czasie, gdy barman zamierzał postawić przed nim dwa kieliszki, poeta poprosił tylko o jeden. - A cóż się stało z pańskim przyjacielem? Zachorował, przestał pić? - dopytywali się bywalcy baru. - Ma się dobrze, pije nadal, to ja przestałem - odparł wychylając pięćdziesiątkę czystej. Słowem, jedna jak i druga anegdota znana, powtarzana tu i tam.

Jerzy Żelazny

 

Przeczytaj też u nas inne teksty J. Żelaznego, a także - w "porcie literackim" - recenzje jego książek: Duchy polanowskich wzgórz (2006), Ptaki Świętej Góry (2010), Za wcześnie do nieba (2010), 19 bułeczek (2011), Fatałaszki (2013), Tango we mgle (2014)