„Same głosy” Anny Mochalskiej

Category: z dnia na dzień Published: Saturday, 14 July 2018 Print Email

Leszek Żuliński

SENS I SEDNO

To już następny tomik Anny Mochalskiej, który tu recenzuję. Ona gdzieś tam sobie cichutko siedzi, niewiele o niej wiem, ale wiem, że to zdolna, młoda poetka.
Same głosy to rzecz warta lektury. To młode dziewczątko (przepraszam za poufałość, Pani Aniu) ma szansę zdobyć sobie w naszym środowisku niezłą lokatę. Trzymam kciuki! A dlaczego? No, przeczytajcie na przykład w tym nowym tomiku wiersz pt. Nadal czyli wciąż. Oto on: jest takie państwo jak Salvador / dali. Na jego terenie czas ścieka po rękach – / chowa się w owocach czereśni, które trzeba rozgryzać, / a ubytek soku jest nieunikniony // zdarzają się tam śmierci ze zwykłego nadmiaru, / gdyż czas gromadzi się w trzewiach i zapycha tętnice. / zdarzają się też śmierci spowodowane przez kruki, / przez posuchy, powodzie i te ze starości // tam czas liczy się w tonach, tam trzyma się diety, / a każde owocowanie jest świętem narodowym. / tam trwają walki gangów, a gangsterzy pilnują, / żeby sok ściekał po rękach i farbował ulice. / jest takie państwo jak salvador. dalej.

Jako czytelnik mam już w zasadzie dosyć tych nowych wygibasów językowych i pseudoawangardy. Proszę zwrócić uwagę, jaka Mochalska jest komunikatywna i pomysłowa, ale mająca coś ważnego do powiedzenia.
Ten tomik podzielony jest na pięć części: Nagłos, W głos, Pod głos, Pogłos i Wygłos. O co chodzi w tych tytułach? Ano o różne odmiany artykulacji. Bo język ma te odmiany i korzysta z nich, aby w różny sposób wysłowić niuanse naszych doznań i emocji. Inaczej szepczemy w uszko ukochanej, a inaczej przemawiamy na wiecach politycznych. Mowa jest zbiorowiskiem mów! Język jest Wieżą Babel sensów. A sensy są rozgardiaszem naszego życia.

Pierwszy rozdzialik tomiku pobrzmiewa biblijną aurą. Oto wiersz pt. Dzień piąty: oto pierwsze słowo, które było bogiem, / i pierwsze słowo, które było awrah, / musiało ukarać mężczyznę i kobietę. / więc mężczyzna, co począł, już nigdy nie umiał urodzić, / a kobieta, która sięgnęła po słowo, / musiała je przyjąć i sprawić, by stało się ciałem. / a kiedy już się stało, patrzyła, jak umiera, / bo chciała na nowo poznać, co to znaczy życie, / by umieć pisać prawdę silniejszą od niego.
Piękny wiersz, „rudymentarny” w swym przesłaniu i opowiadający źródła.

W drugim rozdzialiku Mochalska nadal drąży fundamentalne tajemnice sensów egzystencjalnych. Wpadła mi w oko puenta jednego wiersza: pod domem z ciepła jest dom z gleby, który kiedyś stanie się / twoim udziałem – grób dziedziczony z pokolenia na pokolenie. / pokochasz go, jeszcze zanim się dowiesz, dlaczego miejsce / musi być twoje do końca. Ot, prosta, oczywista konstatacja, rzecz jednak w tym, że poetka drąży „mechanizmy Losu”. Mówi o sprawach oczywistych, ale mówi „filozoficzną dykcją”, aczkolwiek bardzo komunikatywną.

W trzeciej części – Pod głos – jeden z wierszy szczególnie mnie uwiódł. Jego tytuł: Lodowy lodowy pingwin jestem. Oto on: na tym marsie na ziemi jesteśmy, / na Antarktydzie, jak nie tutaj, i nie składamy się / z wody, została sama sól, i jest nas mniej / niż morza, ale więcej niż martwego, / i nasze oczy to suche doliny, i nasze miejsce to suche doliny. // nie bój się, foki są piękne / o tej porze roku, kiedy ich kości odbijają światło. / przybyły tu, by umrzeć, tak jak my teraz. / nie ma nic poza tym ani nic ponadto. // nie bój się chłodu, on jest zawsze / w nas, teraz tylko przeniósł się dwa kroki dalej. / pingwiny potrafią ogrzać się mrozem, więc może / jesteśmy tu po to, żeby poznać ciepło.

Czasem spotykamy w tym zbiorze fragmenty „moralizujące”. Mochalska absolutnie nie nadużywa „pouczającego tonu”, raczej snuje celne refleksje: czytasz w cudzych twarzach jak w książkach, lecz książek nie czytasz, / nie rozpoznajesz w nich twarzy, a tego, co tworzy, chwyciłbyś za twarz / i rzucił nim o ścianę. Półrealnie, a bardziej realnie / usunąłbyś go ze znajomych, zablokował, żeby nikt ci nie mówił, / że istnieją jakieś niewirtualne ściany, domy / światy, których można nie polubić.
Zatem ów pięciorozdziałowy tomik jest relacją ab ovo do dzisiejszej rzeczywistości. Jakiś reizm tu znajdujemy, jednak w całościowej tonacji wiersze te są rozprawką egzystencjalną i aksjologiczną. Nie pozbawioną „genu kulturowości”. Jakby poetka chciała (bo chce!) dotrzeć do sensu i sedna, do wartości i jej poplątań, do tajemnic, które nami rządzą, chociaż nie zawsze o tym wiemy.

To dopiero – jeśli się nie mylę – drugi zbiór wierszy Anny Mochalskiej (rocznik 1992; wcześnie wydała jeszcze arkusz poetycki). Jeśli po drodze nic się nie stanie – a wiem, że się nie stanie – to doczekamy się poetki wysokiej klasy. Takiej „nieco herbertowskiej”, lecz o innej dykcji. Trzymam kciuki!

Anna Mochalska „Same głosy”, Wydawnictwo Kwadratura – Łódzki Dom Kultury, Łódź 2018, str. 58

Leszek Żuliński


Przeczytaj też w ‘porcie literackim’ recenzję debiutanckiego zbioru poetyckiego A. Mochalskiej Syndrom obcej ręki (2014)