„Kajetany” Czaplewskiego nagrodzone

Category: z dnia na dzień Published: Sunday, 17 December 2017 Print Email

Miło nam donieść o nagrodzie głównej, przyznanej naszemu wieloletniemu współpracownikowi Wojciechowi Czaplewskiemu, w Ogólnopolskim Konkursie na Prozę Poetycką im. Witolda Sułkowskiego. Corocznie organizowany przez Dom Literatury w Łodzi i SPP Odział Łódź konkurs bierze na celownik utwory utrzymywane w konwencji groteski, absurdu, pastiszu i żartu poetyckiego.

Nasza satysfakcja tym większa, że miniatury poetyckie W. Czaplewskiego z tego cyklu publikowaliśmy na łamach portalu od 2013 roku kilkukrotnie. Teraz, za zgodą autora, przedstawiamy zestaw siedmiu miniatur nagrodzonych.

......................................

 


DOTYKANIA
To wcale nie Kajetan skonstruował te wszystkie katedry z chmur, kłęby ptaków, błękitne przepaście i klątwy. Co można dać, co wziąć, gdy dmie nieubłagane światło, oślepiający wicher przenika parawany, rozpina bezbronne guziczki, uwalnia krągłe cisze?
Nie wygląda to dobrze: larwy, każda w osobnej komórce nieogarnionego plastra, pod otchłanią nieba. Zespoły wiktymologów w aseptycznych maseczkach i jednorazowych fartuchach nawijają motki czarnej przędzy i w specjalnych bolesnych wiaderkach gromadzą ziarna pokus.
Rozwiązanie – banalny jednocyfrowy rezultat – przychodzi z ostatnim oddechem.


HISTORIE WĘDKARSKIE
Nie wiadomo co kryje się w spływających ze wzgórz wodach potoku, który miejscowi nazywają Acheronem. Rzeczka wije się chwilę po łące, ciamka w zaroślach i nawet nie dopływa do przedmieść, gdyż po drodze wpada do bezdennego stawku, wokół którego co niedziela rozstawiają się wędkarze. Wędkarze pałają niepohamowaną ciekawością, więc najpierw łykają, a potem wyrywają sobie z gardeł i żołądków haki, błystki i kotwiczki. Kiedy już jest po wszystkim, mówią coś, ale nie da się tego zrozumieć. Na Anioł Pański wracają do żon.
Wtedy wybiegają im naprzeciw chude pająki, garbate pokraki, kryształowe kangury i pozostała fauna dzwonnic.

 

EGZAMIN
Na przedmieściach jest takie miejsce, rozległy plac porośnięty rzadkimi kępami zielska, ogrodzony kulawym niskim płotem z powyłamywanymi sztachetami. Raz do roku, w porze bzów, mieszkańcy miasteczka Z. przynoszą z domów krzesła i małe stoły, aby poustawiać je w równych szeregach, rzędach i odstępach. Geometryczna prostota, w połączeniu z różnorodnością mebli, wielobarwnych obrusów i wazoników z kwiatami, robi naprawdę imponujące wrażenie. Daje do myślenia.
Burmistrz wręcza mieszkańcom wylosowane identyfikatory, małe kamienne plakietki z cyferkami. Mieszkańcy błagalnie pocierają wazoniki, jakby były jakimiś pieprzonymi lampami Aladyna. Kajetan biega jak szalony między rzędami, w rozpostartych dłoniach trzymając świece dymne, białą i czerwoną. Z nieba spada deszcz ciężkich pytań, roztrzaskuje kruche meble. Po co? Ilekroć? Którędy? Komu?
Ziemia rozstępuje się, jakby nagle zapragnęła pieszczoty nieba. Przedmieścia spowija przejrzysta cisza.


GRZECH
Nie ma jej. Nie ma. Krata dzieli okno na dziewięć małych okien. Za kratą oślepiająco białe niebo z małym stadkiem wron. Wrony, małe krzyżyki, grają z nie wiadomo Kim w kółko i krzyżyk.
Pęknięcia i rysy. Wszędzie wpełza ta żarłoczna susza. Obłażący lakier, kruche powietrze, jałowy grunt rzeczy, spierzchnięte wargi, rozpękłe źrenice. Wszechobecny deseń spękań, jak na starych obrazach.
To Kajetan tak swe ciało wystawia na spalenie i tak splata niewidzialną sieć. W sieci trzepocą się, jak ryby snów, języki ludzi i aniołów.

 

PARK CENTRALNY
Drzewa, o głowach wbitych w lekką ściółkę, mają ciepłą korę, pod którą pulsuje życie, i łagodnie rozchylone krzywizny konarów. Za drzewami pachnie ciszą cienisty staw, serce tego parku. Wyłaniając się jakby z wnętrza ogromnego słońca nadlatują łabędzie i lądują na szarych trójkątnych stopach, łaskocząc jego drżącą taflę. W ciepłych falach wieczoru demon nieczystości wietrzy przyssawki i blade lepidełka.
Tymczasem nieświadomy niczego Kajetan widzi wiosenne licealistki, jak przefruwają wśród krzyku i zieleni niczym chmara kolorowych papug. Oto Bożenka, najsrebrniejsza z nich. Kuca wśród traw, coś spośród nich wyjmuje, w złożonych dłoniach podnosi do ust i długo szepcze, oddechem ogrzewając palce. I nikt, nawet ona, nie rozumie tej gorącej litanii.


TEATRZYK NA PRZEDMIEŚCIU
Tuż za rogiem zaczyna się dzielnica winorośli, aktorów i kuglarzy. Ci o białych twarzach chodzą na szczudłach lub daremnie próbują wydostać się z niewidzialnych ciasnych klatek. Czasem naprędce formują małe barwne zbiegowiska wiwatujących rzezimieszków.
Po trzecim dzwonku Kajetan zasiada w pierwszym rzędzie i patrzy. A tam Walendziak idzie do sklepu. Mówi żonie, żeby zadzwoniła do Teresy spytać o te formularze. Żona przy zlewie stoi tyłem. Drapie się. Tak. Teatrzyk na przedmieściu to jedyne miejsce w miasteczku Z., gdzie to, co się dzieje, dzieje się naprawdę.
Na szczęście spektakl ma koniec. Na scenę lecą róże nieczystej krwi, tulipany bez kapeluszy i parzystokopytne piwonie. Znowu nie będzie całopalenia. Będzie pluszowa kurtyna. Z rytuału nici.

 

KATHARSIS
Księżyc jak niezdarny hipopotam gramoli się na słońce, pokrywa je, zanurza do głuchego stęknięcia swoją ciemność w jego rozwierający się blask. Długo oczekiwane zbrukanie, zmaza, nieczystość. Odchodzą wody nieba. Meandry, zakola, podmyte skarpy, z których wystają korzenie zdziwione powietrzem, pochyłe olchy, toczy swe wody niepomna Lete. Wkrótce kończy się zaćmienie, słońce kuca ponad mgłami, żeby się podmyć, nieważne, że nikt nie widzi, daj pić, wołają kamienie. Kamienie piją skórą. W zmarszczkach jezior kołyszą się miedziane blachy, kaleczą grzbiety nieostrożnych ryb.
To wszystko dzieje się gdzieś zupełnie indziej. A tymczasem Kajetan klęczy na krawężniku jak na komunijnym stopniu. Patrzy na długie kolumny mrówek, na cień coraz dłuższy, na rozstępujące się wody kałuż.

Wojciech Czaplewski

 


Przeczytaj też (w odpowiednich działach) inne prozy oraz felietony W. Czaplewskiego, a także w „porcie literackim” recenzje jego tomu esejów filozoficzno-literackich Pochwała niezrozumiałości (2013) oraz zbioru wierszy Próba czytania (2014)