Przypadki Kajetana

Category: z dnia na dzień Published: Monday, 23 October 2017 Print Email

Wojciech Czaplewski

ABY ODZWYCZAIĆ SIĘ OD PODNOSZENIA POWIEK

W tutejszym zoo odbywa się rewolucja kulturalna. Alejkami dla zwiedzających pędzi papierowy tuman, wirują rozszarpane encyklopedie, atlasy, książki telefoniczne i inne spisy złudzeń. Posłusznie rozstępują się chwile, a słowo idzie jak taran środkiem ciężkich fałd upału. Za nim kolumna czarnego dymu ryczy, kaszle ogniem i obala kolorowe wózki sprzedawców waty cukrowej i prażonych fistaszków.
Wczoraj wieczorem malownicze samobójstwo popełnił słoń Ezechiel, rzucając się z dachu dyrekcji wprost na iglice małych niespodziewanych katedr porastających parking. Węże śpiewają szeptem pieśń, trzymając się za ręce, a kiedy upał osiąga apogeum, za pomocą ozdobnych szpachelek wydłubują z ust pokłady kłamstwa i karmią nimi osowiałe pingwiny.
Ale Kajetan nie wierzy w rewolucje. Wygłosiwszy sakramentalne „i to by było na tyle”, obraca się na prawy bok, brocząc ciszą.

 

ABY OBUDZIĆ SIĘ, O TYM NIE WIEDZĄC


Nic nie widać. Kajetan zderza się z rusztowaniami stalowych dźwigarów, potyka i wywraca na gładkiej kamiennej podłodze, na porozsypywanych wszędzie szklanych kulkach, metalowe pojemniki z cienkiej blachy wywracają się z ogłuszającym brzękiem, niektóre z nich pękają i wtedy wycieka z nich mgła, która chłodnym dotykiem koi posiniaczone ciało Kajetana, jego dłonie i kolana z pozdzieraną skórą. Nic nie widać, czuć tylko w ustach metaliczny smak, Kajetan brnie, a każdy krok to katastrofa, szklane kulki, ostre krawędzie porozrywanych blach, zimna lepka mgła, dłonie daremnie szukają oparcia, wszystko się chwieje i wywraca, znikąd, znikąd nadziei, rozmnożony echami łomot i huk, nic nie widać, nic zupełnie, pokaleczonymi palcami Kajetan próbuje przetrzeć oczy, ale nie ma oczu, tylko pod brwiami pomarszczona skóra, którą bezowocnie usiłuje rozerwać paznokciami, a mówili mi, że to wytwórnia mgły, a to wylęgarnia koszmaru, myśli Kajetan, nagle uspokojony.

 


ABY PRZYZWYCZAIĆ SIĘ DO CZKAWKI

– Ty, ty, widzisz to co ja, widzisz to co ja, ty, widzisz, widzisz? – bardzo szybko mówi zdyszany burmistrz i skacze obunóż przez niewidzialną skakankę. Ale Kajetan, zapatrzony w głąb siebie, w feerię rozkwitających arkadii i eksplozje przejrzystości, oczy ma przymknięte, a usta otwarte. Z ust powoli się sączy nikłe pasemko śliny. Nieczuły na heksametry, siedzi skulony na murku, kołysze się w przód i do tyłu, owładnięty sierocą chorobą.
Tymczasem burmistrz, używając wsuwki do włosów i niedużej puszki po groszku konserwowym, z oszałamiającą biegłością wydłubuje plamy ze słońca niczym pestki z arbuza. O, jak niewysłowiony i stromy jest upadek skowronka pod ciosami upału! O, jakże gorzki jest pierwszy dzień lata, niekończący się spektakl, oficjalna inauguracja więdnienia!

 


ABY ODZYSKAĆ ZŁUDZENIA

Aby odzyskać złudzenia, po pierwsze należy przestać jeść zupę. Po prostu odłożyć łyżkę, wstać i wyjść, tak jak to właśnie czyni Kajetan. Bez słowa pożegnania zbiega do szatni, gdzie unikając zbędnej szamotaniny przywdziewa co trzeba. W antresoli są małe drzwi, które wiodą na mroczne podwóreczko. Na podwóreczku wyciąga ramię kapitan Frans Banning Cocq, porucznik van Ruytenburch w żółtym paradnym mundurze udaje, że nie widzi dziewki z przytroczonym do pasa kurczakiem, a reszta kompanii rozpływa się w ciemnościach. Dziwnie znajomy widok, lecz Kajetan nie zastanawia się nad tym, bo w takich sprawach konieczny jest pośpiech.
W ordynku ruszyli, pod sztandarami, w szarfach pąsowych, niczym konkwistadorzy, pośród raptownych dzwonów zmierzchu.
Tymczasem złudzenia, jak stado leniwych złotowłosych fok, wylegują się nad wolno płynącymi nurtami nocy, połyskując w przyćmionych promieniach nadziei. Nagle pozorną ciszę, jak stare płótno, jednym szarpnięciem rozrywa wrzask tysiąca gardeł i huk arkebuzów. Kajetan, uderzając rytmicznie wargi lewą dłonią, z krzykiem zbiega ze skarpy, sadząc długie susy, klekocząc niedopiętą zbroją i wywijając maczugą, szybko, nim dopełzną do brzegu i zanurkują w smolistych falach.

Wojciech Czaplewski


Przeczytaj też u nas wcześniejsze prozy i felietony W. Czaplewskiego, a także w „porcie literackim” recenzje jego tomu esejów filozoficzno-literackich Pochwała niezrozumiałości (2013) oraz zbioru wierszy Próba czytania (2014)