Konrad Sutarski „Jakkolwiek już późno. Polsko-węgierski dyptyk”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 80
Anna Łozowska-Patynowska
ŚWIAT SIĘ NIE KOŃCZY, ŚWIAT SIĘ ZACZYNA
Sutarski zatytułował swój nowy zbiór poetycki Jakkolwiek już późno. Polsko-węgierski dyptyk. Ale tytuł, choć wydaje się pozornie jednoznaczny, skrywa w sobie polisemantyczność. Sutarski akcentuje wielozdarzeniowość, w której egzystuje zanurzona przez niego rzeczywistość poetycka. Poeta dookreśla przy tym jednocześnie czas, mówiąc, że jest „późno”. Ale nie jest przecież za późno, by mówić o sytuacji człowieka w jego wierszach. Poeta eksponuje fatalizm zdarzeń, ale stara się, z nadzieją na niespełnienie tego tragicznego proroctwa, spoglądać w przyszłość, która może się stać jeśli…
Właśnie tego słowa nie wypowiada pochopnie Sutarski, woli trzymać czytelnika w niepewności rozwiązywania ukazywanych antagonizmów. Chce także, aby przedstawione przez niego uniwersum poetyckie, traktować jako bezbrzeżne. W wierszu „Nad pewną wczesną mogiłą” pyta: „Gdzie są granice naszego życia”, a wymieniając szereg możliwych odpowiedzi wykreowanych przez podmiot liryczny, poddaje w wątpliwość każde z wyjść. Liryka zebrana w tomie „Jakkolwiek już późno” to poezja wielu pytań i wielokrotności ich odpowiedzi. Prosta permutacja stanowiąca o faktach nie wystarczy, aby zrozumieć przesłanie wierszy. Teksty te trzeba czytać kontekstualnie, czasami nawet biorąc pod uwagę wiele odniesień jednocześnie.
Dyptyk Sutarskiego to umiejętne połączenie ze sobą dwóch punktów obserwacyjnych, perspektywy polskiej i węgierskiej przy jednoczesnym zaznaczeniu pomiędzy nimi dystansu. Pociąga to za sobą zmiany w poetyce tekstu. Liczne wiersze Sutarskiego pisane są w liczbie mnogiej. To zupełnie tak, jakby podmiot liryczny tych utworów czuł się integralną częścią zbiorowości. Obok nich występują jednak utwory w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Świadczy to o wątpliwej konstytucji podmiotu mówiącego, rozdwojonego pomiędzy własne ‘ja’ i ogół ludzki.
Tytuł zbioru, a właściwie jego drugi człon dookreśla charakter toczącego się na oczach czytelnika dramatu kruszejącej ludzkiej egzystencji, której podyktowane zostało nieuniknione „przygasanie”, na co wskazuje pierwsza część tomu. Katastroficzne, a niekiedy nawet apokaliptyczne tropy, zaznaczające się wyraźnie w poezji Sutarskiego, stanowią o wyjątkowości tego „dyptyku”, który pełni funkcję modlitewnika, jak w wierszu „Próbujemy zakreślać”. Jest to swoista modlitwa o ocalenie wartości, które znajdują się już na wyczerpaniu.
Ponadto Sutarski wydaje się być metafizykiem, który w sposób bardzo lekki ukazuje ludzką egzystencję. Nie obciąża człowieka piętnem grożącej śmierci, a jeżeli już odsłania przed nim przepowiednię końca, to rozumie to pojęcie w kontekście nie zagrażającej człowiekowi nieostateczności. Sąd ostateczny bierze za proces trwający w nieskończoność, ukazując jego wieczną aktualność. Sutarski to optymista końca, a jego poezja to liryka dodająca tchu i pozwalająca istnieniu dobrowolnie istnieć. To dlatego pojęcie apokalipsy w zbiorze rozumiane jest jako czas odnowy, budowania po raz wtóry podwalin świata.
Postawa poety w zbiorze pełna jest refleksji i zadumy. Jest to światopogląd w pełnym tego słowa znaczeniu klasycyzujący, o czym świadczy wiersz „Utrwalajmy te chwile”. Świat przeszły, teraźniejszy i przyszły został utrwalony w słowie i w nim się staje. Światopogląd poety, próbującego ocalić rozsypujący się na naszych oczach świat, niesie ze sobą wiele nadziei i wiary w to, że uda się zrozumieć i zaakceptować proces upadku i następującej po niego odnowy.
Dlatego nie przypadkiem odwołuje się Sutarski do Zbigniewa Herberta, dedukując jemu właśnie, czy dokładniej Herbertowskim „cieniom”, wiersz „Moje miasto”, który z jednej strony odwołuje się do liryki Herberta zebranej w Raporcie z oblężonego miasta, z drugiej przypomina „Miasto utracone” z jego Struny światła. Sutarski opisuje miasto „opuszczone”, akcentując przy tym zupełnie inny wymiar metaforyczny pojęcia ‘miasto’. Jednocześnie poprzez opatrzenie wiersza tytułem „Moje miasto” w prostej linii przywołuje wiersz Herberta o tym samym tytule. O ile Herbert, dzięki pamięci, wchodzi niczym po schodach do miasta, które tworzą mgliste wspomnienia nagle zatarte i obrócone w pył, o tyle Sutarski, uznający tekst Herberta za pre-tekst, tekst-wzorzec miasta „opuszczonego”, już go nie odwiedza, bo nie chce bądź nie może przekroczyć magicznej granicy jego istnienia. Jego miasto to już pamięć pamięci, czyli projekcja drugiego stopnia. Tego miasta bohater liryczny nie widzi już nawet w snach.
Sutarski, jako poeta z podobnego pokolenia poetyckiego co Herbert, ma już świadomość swojego oddalenia, ponieważ udało mu się doświadczyć nowoczesnego świata, nieoczywistego, ale i nieubłaganie zacierającego rzekomo ocalałą pamięć o wiele szybciej. W taki wymiarze rozumie poeta prywatną apokalipsę spełnioną.
W wierszu „Coraz bardziej wyczuwamy” przedstawiona została sylwetka człowieka uciekającego przed ostatecznością, istoty, która dzięki swojemu instynktowi jest w stanie rozpoznać oznaki nadchodzącego niebezpieczeństwa. Sutarski „dniem dziwnego spotkania” określa czas, w którym człowiek nie będzie miał już wyboru, alternatywy, czy chce pozostać w tym samym miejscu czy iść dalej. Ten dzień ostatecznego przejścia na drugą stronę, jak czytamy w wierszu „Coraz bardziej wyczuwamy”, jest jednak dniem radosnym. I tylko w ludzkiej percepcji pozostaje dniem „ostatecznego końca”.
Dlatego ucieczka jawi się jako spełnienie swojej misji. W utworze „Apokalipsa dni dzisiejszych” Sutarski, poruszając problemy migracji, przedstawia je z perspektywy globalnej jako zarys ogólnoludzkiego kryzysu. Mówiąc o apokalipsie, poeta nie mówi o końcu, a o zainicjowaniu procesu narastania zła. Jednocześnie posługuje się modlitewnymi frazami („on to zamiast Boga”), w niektórych miejscach mówiąc nawet biblijnym językiem ogłaszającym proroctwa. Dzień sądu nadchodzi stopniowo a niepokój przed nim nabrzmiewa. Sutarski pisze o zagładzie, którą traktuje jako unicestwienie sumienia, przesiąkanie człowieka przez zwątpienie i obojętność.
Ale sposób przedstawiania świata według Sutarskiego daleki jest jednak od wykorzystywania mowy religijnej i pseudoreligijnej. Religijność nie równa się u Sutarskiego metafizyce, która ma zakres o wiele szerszy. Ukazując rzeczywistość w takiej formie, decyduje się na głębsze poznawanie „Wielkiej Niewiadomej”, jak w wierszu „*** Przynaglany rosnącym mamrotem kapłanów”, wniknięcie aż do samego centrum tajemnicy ludzkiego życia. Na to oczekuje i chce być do tego odpowiednio przygotowanym. Błądząc, poszukuje ukrytych proroctw ludzkiego losu („Pragnę cię rozpoznać choć w mutacjach genów”). A to wielokrotne gubienie się i wikłanie w sobie jest dowodem powierzania swojego zaufania ciału, które nas oszukuje. Sutarski pisze: „Zdzieramy z siebie skóry/ odrzucamy/ by rozpostarte dotykały się wzajemnie (…)/ zaś my już tylko mięso przy mięsie front jedności/ w kałużach mieszającej się krwi / spróbujemy rozpoznać jak krzepną idee”. Człowiek odarty z ograniczeń, poznaje prawdę swojego ciała-mięsa w czasie, który nazwać możemy dniem ostatecznego poznania.
Moment wyniszczenia następuje u Sutarskiego w sposób niezauważalny, ale i niezwykle subtelny. Utwór „***Jak cichy jak spokojny jest świat po ostatniej zagładzie” pokazuje, że hekatomba nie zmieniła niczego oprócz spowodowania kilku ubytków: „Musiało zatem wszystko nam ocaleć/ z wyjątkiem motyla i mrówki z tego jednego ogrodu”. Zniknęło niewiele, lecz podmiot liryczny przeżywa to w sposób niezwykle dramatyczny, tak jakby były to rzeczy najbardziej istotne. Bo według niego to są właśnie znaki przez człowieka zapomniane, które nadawały pełny sens ludzkiemu istnieniu.
W wierszu „Już dawno nie napisałem” poeta ukazuje istotę literatury, a dokładniej funkcję konstytuującą ludzki potencjał i otwierającą człowieczą intuicję. Pisze bowiem poeta, że „świat bez wiersza ulega zawężeniu. Kurczy się i jałowieje”. Wydaje się, że słowo posiada moc ocalającą znaczenia.
Teraz, w czasie ziszczającego się czasu apokalipsy, znaki nic już nie znaczą, są puste, ponieważ sens im wyrwano. W wierszu „Jakieś znaki” odnajdziemy drogowskazy prowadzące nas do wniosku, że ich martwota znaczeniowa wynika z niepodejmowania przez człowieka ryzyka dokonywania interpretacji otaczającego świata.
Człowiek współczesny porusza się po powierzchni, posługuje się językiem religijnym, którego nawet nie próbuje zrozumieć. Taka osoba, mimo rzekomemu wniknięciu w świat, nie zna go wcale, porusza się po jego powierzchni, dotyka tylko rzeczy przez grubą płachtę, nie poznając ich naprawdę. Tymczasem rzeczy przestają znaczyć tak jak powinny, bo stają się wobec człowieka zewnętrzne, nielogiczne oraz odroczone.
Sutarski poszukuje prawdy świata, która nieustannie wymyka mu się z rąk. Dlatego jego liryka może zostać liryką oczekiwania na znaczenie, które nadejdzie.
Konrad Sutarski „Jakkolwiek już późno. Polsko-węgierski dyptyk”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 80
Anna Łozowska-Patynowska