Teresa Rudowicz „Szczenię”, Stowarzyszenie Promocji Sztuki ŁYŻKA MLEKA oraz oficyna Bogdana Zdanowicza 2015, Kalisz 2015, s. 64
Leszek Żuliński
SEN KONTRA JAWA
Gdy zaczynał się tegoroczny kaliski V Festiwal Poetycki im. Wandy Karczewskiej, ukazała się kolejna książka Teresy Rudowicz – kaliszanki, która jest jedną z pereł swojego pięknego miasta i energetyczną kreatorką tamtejszych wydarzeń literackich.
Tym razem Rudowicz wydała zbiór trzynastu opowiadań – niewielki, ale jaki! Książka nosi tytuł Szczenię i zaliczyłbym ją do kanonu „epiki ezoterycznej”. Dlaczego? Ach, dlatego, że są to opowiadania błądzące po „trzecim wymiarze”, po somnambulicznym eterze, opowiadające zdarzenia, jakie racjonalistom i pragmatykom by się nie śniły.
Nie wykluczam, że Rudowicz ma konszachty z czarownicami, oldynami i wróżkami, które widzą niewidzialne i słyszą niewypowiedziane. Będzie się z tego tłumaczyła, mniemam, przed Panem Bogiem – racjonalistą i, jak wiadomo, inżynierem z zawodu, który wymyślił sobie świat, a potem go zbudował. Wyszło mu, jak wyszło, ale najgorsze jest to, że wciąż nie wszystko z tej konstrukcji pojmujemy.
Hmm, może jednak osobom o intuicji i wyobraźni Rudowicz pojąć łatwiej? Wszystko zależy od dystansu wobec wszechwładnego dziś racjonalizmu i od wiary, że są rzeczy na niebie i na ziemi, o których się filozofom nie śniło? W najbardziej niesamowity sposób jest o tym mowa w najdłuższym i tytułowym opowiadaniu tego tomu. Fabuła pokłębiona wydarzeniami… Główny bohater, Borys, jest młodzieńcem skrytym, wycofanym, odludnym. Samotnikiem. I ma ambicje literackie. Pewnego dnia spotyka w lesie zagadkową kobietę, której towarzyszy wilk; jej alter ego. A ona jakby wszystko o Borysie wiedziała. Zaczynają rozmawiać… Okazuje się, że jest to wilczyca, która wybrała ludzkie życie. Nazywała się Wiera Wolf.
W czasie wojny wilczyca ocaliła rannego żołnierza. Potem, którejś nocy, przemieniła się w kobietę. Borys dowiaduje się, że jest i jego, i jej synem. Nazwali go Leszek. A ona zaczęła rzeźbić, malować, pisać… Stała się znaną Wierą Wolf. Zapewne po niej Borys-Leszek miał skłonności do pisania. Któregoś dnia dostał list od matki napisany tuż przed jej śmiercią. Dowiedział się, że jest i jej, i uratowanego ongiś żołnierza, synem. W liście była poza tym garść porad literackich, prowadzących do sukcesu. Leszek porzucił wszystko, wyjechał do leśnej chaty i wziął się do pisania. Opowiadanie kończy się tak: Wiosną ukazała się powieść „Szczenię”. W kolejnych miesiącach media donosiły z żalem: Leszek Wolf odmówił udzielenia wywiadu, spotkania z czytelnikami, nie przybył na wręczenie nagrody za najlepszą książkę roku.
Czysta fikcja literacka? Ależ oczywiście, ale właśnie ezoteryczna i pijąca ze źródła nieracjonalnego, wręcz niedorzecznego, ale i tego, które liczy się z baśnią. A baśń ma przecież tę siłę, że przegrywając z racjonalizmem, wiecznie istnieje jako jego alternatywa. Bowiem są rzeczy na niebie i na ziemi, które jednak wciąż nam się śnią.
A teraz zacytuję w całości najkrótsze opowiadanie tego tomu pt. "Róże": I. Była pomarszczona jak śliwka po pierwszych przymrozkach. / Znikała powoli. Niedługo stanę się dymem z komina, mgłą, obłokiem – mówiła – bo wszystko musi mieć swój porządek. / Miało. Cynowa misa, wiadro, pogrzebacz. // II. Pogrzebacz był najważniejszy. Miał coś, co kazało jej rozmawiać ze śmiercią: śpiewać żałobne pieśni, ćwiczyć splatanie dłoni. / Wieczorem ubierała się w świąteczne ubranie, pastowała buty i zasypiała. W fotelu. III. Najbardziej lubiła wyobrażać sobie drogę, strojną jak procesja w Boże Ciało. / Co roku zbierała płatki. Stały rzędem w starych poszewkach. / Kiedyś usłyszała o życiu usłanym różami. Zrobię tak samo – pomyślała – ze śmiercią.
Przyznacie: ni to wiersz, ni to proza, ale jedno jest pewne: to tekst „funeralny”, stojący rozkrokiem między życiem i śmiercią, a więc tekst o „rubikonie” naszego istnienia. Tu nie ma magii, tu jest domysł o największej ludzkiej Tajemnicy Bytu. A nawet próba jej odczarowania owymi różami. Próba „obłaskawienia” nicości.
Wszystkie te opowiadania dzieją się w przestrzeni irracjonalnej, często „ozdrowieńczej”, bo zmieniającej ludzi na lepszych. Jak w "Kamyku", którego bohater to niezły huncwot, który trafił za kratki, a po wyjściu z więzienia dostał robotę na cmentarzu. Pewnego dnia ukazała mu się dama w czerni, która włożyła mu do ręki kamyk i zniknęła jak sen jaki złoty. Coś tknęło Jerzyka i kamyka nie wyrzucił. Stał się jednak, jako właściciel „amuletu”, przyzwoitym człowiekiem. Został odmieniony przez zaświaty.
Albo to opowiadanie dziejące się w Czartowych Błotach, które ludzie omijali szerokim łukiem, wierząc, że to drzwi do piekła. Tylko Florek się nie bał. Był miejscowym popychadłem i chyba kaleką. Nie mówił, ale porozumiewał się ze zwierzętami. Dlatego kruk dał mu znać, by poszedł za nim. I wtem zza drzew wyszła Iskra – koń Florkowych marzeń. Od tego czasu widywano w okolicy galopującego jeźdźca. I gdzieś zachował się ślad podkowy. Tak więc nawet wiejski nieudacznik doczekał się swojego drugiego, lepszego życia… Albo bytu po życiu?
Mógłbym tak nadal streszczać kolejne opowiadania, ale mam nadzieję Czytelniku, że już pojąłeś istotę, aurę i przesłanie tych historyjek niezupełnie z tej ziemi. Nie wspomniałem tylko o pewnej istotnej kwestii, którą w posłowiu poruszyła Izabela Fietkiewicz-Paszek. Komentatorka przypomina wcześniejsze tomiki Teresy Rudowicz (Oni. Wiersze z pamięci, Podobno jest taka rzeka, Korzeń werbeny), w których wyrazisty był kontekst tajemnicy i przemijania, i tutaj: znów trafiamy do przeszłości, do przedwojennego świata żydowskich sklepików, ale i do świata snu, a dalej ezoteryki i magii. (…) Rudowicz proponuje nam (tym razem w języku baśni) świat pełen „bytów równoległych”. Przeszłości, która przenika teraźniejszość, dziwactw – które stanowią nieodłączny rewers „oswojonej normalności, i magii – która towarzyszy człowiekowi od zawsze, pomimo, że uznał on rozum i zmysły za narzędzia poznania „łatwiejsze w życiu”.
Tak, mity, archetypy, subiektywne przestrzenie egzystencji to główne tworzywo tych opowiadań. Pięknych, mrocznych, tajemniczych i powodujących skazy na mędrca szkiełku i oku. W obecnych czasach jest to ważne memento. Bowiem życie bez mitów może okazać się liche, oj, lichutkie…
Teresa Rudowicz „Szczenię”, Stowarzyszenie Promocji Sztuki ŁYŻKA MLEKA oraz oficyna Bogdana Zdanowicza 2015, Kalisz 2015, s. 64
Leszek Żuliński
Przeczytaj też minipoemat T. Rudowicz w dziale „poezja” naszego portalu, a także w „porcie literackim” recenzje jej wcześniejszych tomików poetyckich: Podobno jest taka rzeka (2012) – pióra Anny Łozowskiej-Patynowskiej oraz Korzeń werbeny (2013) – autorstwa Jolanty Szwarc, Błędne ognie (2014) klawiatury - L. Żulińskiego