Eliza Moraczewska „Chiaroscuro”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2015, str. 78
Anna Łozowska-Patynowska
MÓWIĄC O UMIERANIU, DOŚWIADCZAĆ...
Mamy przed sobą enigmatyczny zbiór poetycki Elizy Moraczewskiej pt. Chiaroscuro. Termin ‘chiaroscuro’ oznacza światłocień. Nawiązuje nie tylko to tematyki zbioru, ale i do ilustracji, które zostały tutaj zamieszczone. Mając jednak świadomość, że sztukę fotografii należy interpretować przez pryzmat posiadanej wiedzy (a trzeba być kompetentnym w tej dziedzinie), pominę zatem stronę oprawy graficznej tego zbioru.
Światłocień, rozumiany w sposób metaforyczny, jest wielopoziomową strukturą istnienia świata. Przestrzeń w tym zbiorze istnieje w sposób trójwymiarowy. Rzeczywistość nie jest jednolita, to gra pozorów, jak zauważa Moraczewska w jednym ze swoich wierszy, „Gra kłamstw”. W tym świecie wszystko poznajemy tylko „do połowy”. Żadne doświadczenie nie daje nam gwarancji, że nie pojawi się kolejne doznanie.
Wiersz otwierający ten zbiór poetycki wprowadza nas w świat samospełniającej się rzeczywistości. Człowiek bierze w niczym udziału, bo i tak wszystko odbędzie się bez niego: „zostanie ile zostanie (…) odejdzie kiedy odejdzie”. Nieuchronność istnienia, które zmierza w jakimś kierunku, przechodzi jakby obok człowieka. Czy faktycznie wszystko wydarzy się bez nas, pyta Moraczewska? Być może świat to tylko pozorowane istnienie. Udajemy, że żyjemy, wegetuje w ten sposób również świat.
Na czym polega zatem, według Moraczewskiej, trwanie? Życie jest martwe właśnie dlatego, że pamięta o egzystencji, która została zniszczona. W wierszu „Litteraria” autorka podaje tego najlepszy dowód. Literatura, którą tworzymy, obojętnie czy jest to tekst wychodzący spod ręki krytyka literackiego, poety, prozaika czy naukowca, przedstawia nam jakiś urywek świata, o którym gruntownie opowiada. Bohaterka liryczna dokopała się do takiego właśnie bliżej nieokreślonego artefaktu literackiego. I jest skazana na jego czytanie. Śledzi tekst, który przedstawia „umarłe miasto”, ale opowieści, którymi to miasto powinno nadal żyć, odsyłać do kolejnych historii, są po prostu bezowocne. To dlatego ta przestrzeń „rodzi nieżywe historie”. Bohaterka zaczyna się gubić w tej opowieści, a tym samym w przestrzeni, która ukazana została jako surrealistyczna mapa historyczna: „kaleczyć skronie/ o niebo co ma getto w błękicie”. Czasy holocaustu zostały tu przywołane celowo. ale jednoczenie istnieją jakby nałożone na nasz świat.
Przeszłość została nadbudowana na teraźniejszość. W ten sposób getto nadal istnieje, żyje, uśmiercając miasto, które zwiedza bohaterka. Świat jest milczący, tworzy go cisza, jest jednocześnie niejednakowy ze sobą samym, boi się, że nie zostanie odczytany, jak „linia papilarna/ nigdy nieczytana kiedy nie ma zbrodni”. Dlatego zmuszony zostaje do wielokrotnego wypierzania się na sobie, ukazywaniu „zagłady” nawet dziś.
Potwierdza to wiersz „Głód”, w którym osoba mówiąca wypowiada kwestię: „codziennie funduję sobie małą śmierć”. Bohaterką wiersza jest osobą niezrozumianą przez innych i przez samą siebie. W wierszu zostały ukazane liczne momenty konfrontacji z samą sobą, czego metaforą jest lustro, w którym bohaterka widzi siebie. Ona nienawidzi siebie samej za to, że akceptuje tę rzeczywistość. Ta niedoszła samobójczyni nie chce jednak unicestwić siebie, bo przecież pisze: „kładę się spać szybko by nie nienawidzić/ samej siebie”. Ona pragnie zabić w sobie historię, nauczyć się o niej nie myśleć, jak inni ludzie, zapomnieć. Bohaterka jest Chrystusem, który chce złożyć siebie ofierze, oddać za świat utracony przez dawne wydarzenia swoją własną krew („gorzka krew”). Codziennie „rozrywa skórę palcami/ stoi naga przed lustrem żeby szydzić”. To osoba o rozszczepionej osobowości, która zasypia, by nie słyszeć już siebie.
Jak wynika z powyższego, zastanawiające jest, dlaczego u Moraczewskiej jest tak dużo śmierci. W wierszu „Tradycja” przywołuje Moraczewska literacki kanon umierania („i umieram siekając pietruszkę”). Tekst Moraczewskiej istnieje w procesie pisania o śmierci. Język to system powiązań, naczynie połączone ludzkich istnień. Uczestniczymy w tradycji jedynie poprzez język. Temat jest nieważny. Ważne jest aktualizowanie pewnych zakotwiczeń kulturowych. Wiersz „Tradycja” nie mówi o ars moriendi, w taki sposób nie mówił Grochowiak czy Wojaczek.
Kolejnym tekstem wykazującym proweniencje intertekstualne jest wiersz „Trzy siostry” odnoszący się do dramatu Antoniego Czechowa o tym samym tytule. Moraczewska nawiązuje do zabiegu decentralizacji przedstawienia w utworze. W wierszu przedstawiono osoby, które mówią obok siebie a nie do siebie. Właściwie nigdy się nie spotykają. Każda z przedstawionych osób ma swój świat, opowiada swoją historię, prowadzi własny monolog. Ta metoda czytania przenosi się na sposób pisania samej Moraczewskiej, czego dowodem może być kompozycja zbioru poetyckiego.
Pierwsza część tomu poetyckiego „Język odwieszony” dotyczy przywróceniu językowi prawa do opowiedzenia na nowo własnych historii.
Drugi rozdział zbioru to „Język w fazie błękitnej”. Ta „błękitna faza” dotyczy metamorfozy kryształów i jest to moment przejścia w struktury kubiczne. To, co w tym momencie dzieje się ze strukturą słowną, to metamorfoza świadcząca o uzyskaniu przez język statusu przedmiotowego i wiąże się z uzyskaniem przez niego struktury trójwymiarowej. Język to struktura przestrzenna, którą można zrozumieć, wczytując się pomiędzy słowa, a dokładniej tworzony przez nie sens.
Trzeci rozdział tomu to „Język prywatny”. Można mówić obok znaczenia, nie mówić znacząco, zachowywać sens właściwy tylko dla siebie. Moraczewska przemawia do czytelnika, jednocześnie wycofując się z dosłowności. Jeżeli chcemy poznać jej świat, musimy zacząć czytać jej teksty głębiej.
Tak naprawdę autorka zbioru przekazuje nam opowieść o niekończącym się umieraniu tekstu w człowieku. Moraczewska mówi o takim tekście, który powinien być wypowiedziany, napisany, poddany objaśnieniu, ale o tekście, który został odroczony, „odwieszony”, „roztopiony w mowie wiązanej”, która powinna ujrzeć światło dzienne, a została unicestwiona w kuchni, parafrazując Moraczewską, na desce, posiekana nożem na stole… Śmierć literatury boli bohaterkę. Dowodem na to, że Moraczewska mówi o literaturze jest wiersz „Między kuchenką a podłogą” wyraźnie odwołujący się do powieści Marii Rodziewiczówny Miedzy ustami a brzegiem pucharu. Moraczewska demaskuje tu stereotyp kobiety, której status w wieku XX i XXI uległ zmianie, ale rzeczywistość mija się z tym założeniem.
Moraczewska twierdzi, że od wieku XIX nic się nie zmieniło. Kobieta jest takim samym wrakiem człowieka czekającym jeszcze na wyzyskanie, jakim wcześniej była. Autorka wspomina w sposób przenośny o zdejmowaniu jednego gorsetu konwenansów i nakładaniu kolejnego. Zmienia się tylko szata słowna. Teraz mówimy wprost, że piękny romans nie istnieje, ponieważ dla kobiety rzeczywistość oscyluje pomiędzy „kuchenką a podłogą”. Jednocześnie Moraczewska pokazuje, co stało się z tekstem literackim, jak się zmienił na przestrzeni czasu.
Najbardziej wzruszający wiersz w zbiorze „Po oczach” ukazuje człowieka proces jego dojrzewania, który zostaje porównany do zaciskania w pięści garstki piasku. Rzeczy zmieniają swoje funkcje, zatem świat kształtowany jest przez człowieka. Świat nie ma znaczenia, jeżeli mu go nie nadamy, tak jak lalkom, które stają się ludzkim odpowiednikiem: „lalki płaczą ludzkimi głosami”. Wraz z rozwojem ludzkiego zainteresowania sztucznym światem, ginie przestrzeń niewidzialnych sobowtórów („lalki leżą w kartonowych pudłach”), odchodzi w zapomnienie („lalki oniemiały”). My sami sprzed lat utraciliśmy dawne znaczenie siebie.
Wiersz „Po oczach” ukazuje przemianę znaczeń, metamorfozę sensów dla samego człowieka. Piasek wymieniony tu kilkakrotnie to symbol przekraczania progu kolejnych doświadczeń („dzieci rosną i piasek się mnoży”). Odczuwanie świata, który bywa nieprzewidywalny, zabija ludzką niewinność, czego dowodem jest fragment: „pięści dzieci przechodzą od milczenia/ małe pięści głęboko w kieszeniach”, „dzieci nie są dziećmi piasek wciąż jest piaskiem”. Choć człowiek się zmienia, wciąż jest tym samym człowiekiem, którym był, i może powrócić do stanu pierwotnego znaczenia. Wiersz ten to portret człowieka po traumatycznych doświadczeniach rzeczywistości.
Podobnie utwór „Sanok” to litania, modlitwa mająca uchronić bohaterkę liryczną od samej siebie. Modlitwa o uwolnienie z wewnętrznego wiezienia, mająca ją wybawić „od ścian w niedawne liszaje” to dramatyczne wezwanie do spotkania człowieka, który napełni życie bohaterki lirycznej głębszym sensem. Jej tęsknota do stanu osiągnięcia stan u wewnętrznej pełni przekształca się w projekcję przeczucia („czuje twój oddech a ramieniu”). Ale to tylko przeczucie. Bohaterka znów skazuje się na cierpienie, wewnętrzne zamieranie, powolny proces odchodzenia od siebie rzeczywistej („znów przemieniam się w siebie samą/ czyli w pozwolenie na śmierć”).
Umieranie, unicestwianie to u Moraczewskiej podstawowy temat (np. w wierszu „Dogorywanie”). Śmierć rozsiana jest po całym zbiorze, wielokrotnie spotykamy się z jej przebłyskami. Utwór pt. „W kryształową rocznicę” mieści w sobie świadectwo bohaterki lirycznej, która znajduje się w tragicznej sytuacji: „i budzi mnie własny skowyt” czy, jak w wierszu „Styczeń”, „odpada schyłkowy kawałek prywatnego ja”, choć na co dzień zdaje się tego nie zauważać. Dopiero ciemność wyzwala w niej instynkt poznawania własnej natury.
To wszystko doprowadza ją do wniosku, że to ona sama jest śmiercią, jak w wierszu „Ktokolwiek wie – nie powie”. Bohaterka liryczna jest zmaterializowaną agonią, która przejawia się w wielu ogniwach świata w postaci intuicyjnego odkrycia („musiałaś dostrzec świeżą krew pod paznokciami/ nie skrzepłą jeszcze po żerowaniu”. Właściwie cały ten świat jest przesiąknięty śmiercią, o czy w sposób bezpośredni dowiadujemy się z utworu „Na raz”: „już niedługo (…) skoczymy do gardeł do krtani”. Świat jest przestrzenią skrytobójstwa, czekania na brutalne mordy, a ludzie chorują na zabijanie.
W „Słowie codziennym” podmiot liryczny potwierdza, że ludziom pozostało tylko oczekiwanie na kres życia, dokonanie się żywota w „na krawędzi blatu”. Bo człowiek, który nie wie, że umrze, nie będzie mógł nigdy niczego poszukiwać. Musimy najpierw dostąpić zrozumienia prostej kwestii, bardzo przyziemnej, wiedzieć, że „tyle nam zostało/ z czterech ścian/ ile krwi się zmieści w filiżance”.
Ten śmiercionośny przesyt sprawia, że ludzie pragnący życia uciekają z tego świata. Ale nie sama bohaterka. Ona jest naturalną częścią tej rzeczywistości letalnej. Oddycha tą przestrzenią, bo jest z nią scalona do głębi, czego doskonałą ilustracją jest utwór „Więcej światła”. Bohaterka sama dokonuje otwierania ludzkiego wnętrza. Uczestniczy w metaforycznej sekcji zwłok, dotyka własnymi rękami ciała, którego pragnie doświadczyć, przekonać się, że poza nim nie istnieje nic więcej: „i gdy spotykamy się słowem do żywego/ - otwartym palcem w rozwarty miesień –”. Ta lekcja anatomii, wykonywana na innych tekstach kultury, jest wykładem zarówno przeszłości („a przecież matka uczyła (…)”), jak i symbolicznego oczyszczenia się z myśli o śmierci, która osacza człowieka („(…) że niebieski oznacza prosektorium”).
Dlatego liczne „przymiarki do egzekucji” są sprawdzianem własnej wytrzymałości, symulowaniem tego, na ile ja jestem sobą, bądź przeciwnie, ile we mnie mnie nie ma. Moraczewska chce oswoić śmierć, dlatego bez strachu wykonuje badanie palpacyjne („obce ogniska najlepiej grzeją ręce”). Lecz dzięki tym przymiarkom jest w stanie nauczyć się nie odchodzenia, ale życia. W ludzki zgon należy wpuścić „więcej światła”, uczynić go nie tylko realnym, co zależnym od doczesności. Ale samobójstwo wreszcie następuje („a kiedy się wreszcie powiesiła na rzeźnickim haku”). Dokonuje się jednak nie naprawdę, lecz w umyśle bohaterki, która bardzo precyzyjnie opisuje charakter swojego dochodzenia.
Człowiek zamiera tylko w swoim umyśle, duszy, ciało nadal zasila ten świat („ale także kości/ wydały odgłos na wiwat”). Opuszczanie ciała przez człowieka jest nierealne, prawdziwe jest tylko to, co pozostaje, kości, które „miękko opadły w worku z ciała”. Proces „wydłubania” z ciała siebie jest gwarancją na dostrzeżenie „podwójnego obicia”, które ujawnia bohaterka w wierszu „Białym głosem”.
To również dlatego przywołuje ona Różewicza, który rozpaczliwie poszukiwał człowieka w człowieku, i zobaczył go nie w poezji wierszowanej, ale właśnie w wierszu biały, nie metaforycznym, w liryce, która graniczyła niemalże z prozą. Moraczewska właśnie tego ustawicznie tego poszukuje, dlatego woli zamilczeć („milczę też na piśmie”), bo to również buduje jej doświadczenie, ta cisza określa znaczenie jej życia.
Eliza Moraczewska „Chiaroscuro”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2015, str. 78
Anna Łozowska-Patynowska