Agnieszka Herman “Jesienią najtrudniej iść środkiem dnia”, Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2015, str. 80
Leszek Żuliński
LIRYCZNY EGZYSTENCJALIZM
Agnieszka Herman do tej pory opublikowała tylko dwa tomiki wierszy – w 1990 i 1995 roku. Pamiętam, że jej debiut był dobrze przyjęty, jako autorka została zapamiętana. Ja, chociaż rzadko czytałem jej publikacje, miałem dobrze zakodowane w swojej świadomości jej talent i nazwisko. No i teraz, po latach przerwy, ukazał się trzeci tom Herman zatytułowany Jesienią najtrudniej iść środkiem dnia. Po pierwszej lekturze tego zbioru skonstatowałem, że choć w minionych latach tak wiele działo się w poezji i tyle nowych roczników wprowadzało do niej „nową dykcję”, Herman jakby nadal tkwiła w swojej imaginacji.
Inaczej mówiąc, ma ona swój osobny świat, którego nie porzuciła i w którym wciąż ma wiele ważnego do powiedzenia. Inaczej mówiąc: w tym przypadku zmiana dykcji na nic by się zdała. To, co Herman ma do przekazania, jest po prostu ciekawe, ważne i tak opowiadane, że poezja nie musi się wstydzić swej „poetyckości”, przed którą uciekają coraz to młodsze roczniki, a my posłusznie ulegamy ich „sprozaizowaniu”.
Krzysztof Karasek o Agnieszce Herman napisał: Bardzo interesująca poetycka osobowość. Wydaje się, że mamy do czynienia z poetyką tradycyjną, uporządkowaną, umieszczoną w jakimś historycznym – i estetycznym – kontekście, ale wkrótce okazuje się, że co jakiś czas wyłaniają się tu rzeczy nieobliczalne, jakby autorka chciała zaskoczyć samą siebie w podróży ku Słowu.
Natomiast Zdzisław Antolski w posłowiu do tego tomu m.in. pisze: Wiersze Agnieszki są kruche jak porcelanowe filiżanki. Należy się z nimi obchodzić ostrożnie. Są wycofane, zamknięte w sobie, a jednocześnie otwarte na drugiego człowieka. Pragną spokoju i przyjaznej, intymnej atmosfery, na pewno źle się czują na targowisku próżności, na rynku pełnym hałaśliwych sprzedawców zachwycających swój marny towar. To celna konstatacja; rzeczywiście wchodzimy podczas lektury w klimaty coraz rzadziej spotykane, co nie znaczy, że wyeksploatowane. Antolski też wyłuskuje celnie najważniejsze „smaki” tej poezji: jej dekadencję, jej samotność, jej „wsobność”, jej malarskość.
Ech, chłopaki od „mówienia wprost” zapewne na tym się nie poznają. Herman jest poetką introwertyczną i „piszącą obrazami”. A że piją z kufla, to i owej „porcelanowej filiżanki” mogą nie docenić. Ale w niej, Pani Agnieszko, w tej porcelanie Pani siła.
Ta poezja stoi dykcją liryczną i dykcją intymną. Okazuje się jednak, że one nie muszą „przesładzać” wiersza. To z tego prostego powodu, że estetyzacja obrazów niekoniecznie musi banalizować Sens. Herman chodzi po swoich zaułkach egzystencjalnych, a tu ma wiele do powiedzenia. Lecz dziwna ta opowieść. Zupełnie wypreparowana z jazgotu dnia codziennego, z urbanistycznego zgiełku, z codziennej żmudności i przyziemnej rutyny. Tu nieustannie słyszałem spleen samotności i ciche kroki stawiane nie tyle na ziemi, co w introwertycznej aurze. W niej jeszcze, jeśli jakieś konkrety, to odniesienia kulturowe i mitologiczne: pojawia się Bach, Beethoven, Bosch, Czajkowski, Ofelia, Noe, Van Gogh, Wagner… Całe to „ego poetyckie” ignoruje poniekąd reizm rzeczywistości i szuka przymierza w gęstej biocenozie egzystencjalnej symboliki, która już od wieków opowiada nasz powtarzalny los. A więc te wiersze nie chcą być kwintesencją „tu i teraz”, raczej dążą do konstatacji uniwersaliów. Powtarzalnych od wieków – o czym tak łatwo zapominamy.
Momentami Agnieszka Herman wręcz sięga do rudymentów, jak na przykład w wierszu zatytułowanym "Przed potopem": Słońce zachodziło za piętrowe domy / Obrysowując krwawą linią zdarzeń / najcichsze chwile, o których istnieniu / wiedziały tylko anioły. / W dnia gorącym żarze przyszedł Bóg do Noego. / – Noe, przyjacielu, człowiek w nic nie wierzy, / jestem tu ze śmiercią, skażoną bólem ziemię / przemienię w ocean, krew z wodą wymieszam, / powietrze oczyszczę. / – Noe sprawiedliwy, zwątpiłem w człowieka, / otworzyłem go z miłości, a on przyjaźń okradł. / Żałuję, że stworzyłem, jestem smutnym Bogiem / Dziś nie mogę wybierać. Dziś muszę zabijać.
No, tu już gdzieś urywa się prywatna „intymność”, „jednostkowość”, i zaczyna uniwersalna traktatowość. Egzystencja ustępuje miejsca refleksjom fundamentalnym, domniemaniom teologicznym, przesłaniom etycznym… Po takich tekstach inspiracje tego cyklu wierszy szybują w górę, a co ciekawe Herman potrafi godzić własną intymność z filozofowaniem ponadjednostkowym. Nie utonęła całkowitej „prywatności”; zdołała ją „zintelektualizować” na szerszym ekranie ontologicznym i aksjologicznym.
Pani Agnieszka ma zresztą rzadką zdolność scalania własnego ego z refleksją uniwersalną. Przytoczę jeszcze jeden wiersz (zatytułowany "Krajobraz po potopie"), w którym wyżej wspomniana umiejętność jest perfekcyjna: Już cisza. Rzeki wróciły do swych dawnych koryt. / Oceany przestały unosić zmierzwione brwi fal. / Przechadzka między tym, co zostało, a co trzeba zbudować. / Bóg przestał się gniewać. Na znak przymierza / na niebie ręką tęczę zakreślił. Wieje wiatr. / Ptaki jeszcze milczą. Na brzegach ciała ludzi i zwierząt. // Drzewo za oknem jak ja nagie. Z trudem oddycha. / Żałobnicy wyszli. Niechcący trzasnęli drzwiami. / Dzwoni telefon. Mnie nie ma. Chowam się do szafy. / Bardziej niż potopu boję się twego głosu i fotografii / między stronami ulubionej książki. / Przemocy wspomnień się boję / i snów których bohaterem możesz stać się tej nocy.
Takie wiersze nazywam na swój prywatny użytek „gęstymi”. Taką intymność – niekokieteryjną i „zintelektualizowaną”. Taki liryzm – pobratany z kreatywnym myśleniem…
Dobrze, Pani Agnieszko, że się Pani po latach odezwała. Za Pani milczenie dziękować nie będę, ale widzę, że nie poszło na marne…
Agnieszka Herman “Jesienią najtrudniej iść środkiem dnia”, Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2015, str. 80
Leszek Żuliński