Mirosław Dzień "Axis mundi", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2014, str. 112
Leszek Żuliński
OŚ ŚWIATA
Mirosław Dzień wydał już sześć zbiorów wierszy. Jest też autorem dwóch rozpraw na temat kwestii eschatologicznych u Herberta, Miłosza i Różewicza. Już tylko ta informacja sygnalizuje, że sprawa jest poważna. Zresztą gdy profesorowie filozofii piszą wiersze, to zaraz trzeba nastawiać uszu, bo oni rzadko kiedy piszą byle co. Na przykład ostatni tomik prof. Jana Kurowickiego (Migotanie osobności) to książka wzorcowa dla takiej tezy. Można tu także przywołać innych poetów-filozofów, ot, chociażby Cezarego Sikorskiego.
Wiedziałem o istnieniu tego autora z Bielska-Białej, ale najnowszy, siódmy tom jego wierszy, Axis mundi, jest pierwszą moją lekturą Dzienia.
Axis mundi to znaczy oś świata. Nieźle byłoby mieć coś takiego we własnym mieszkaniu i na tej rurze tańczyć swojego menueta z pogrzebaczem. Ale Dzień pisze, że wystarczy zaznaczyć miejsce własnej obecności: Zaznacz. To wystarczy na całe życie. / To odciśnie na śmierci niezatarty, / twój jedynie, ślad. W wierszu tytułowym zbioru czytamy: Wymyśleć świat od nowa, jak wymyśla się / bajki dla dzieci albo programy komputerowe. I dalej: Wymyśleć świat na opak świata. I dalej: Jeśli nie określisz tego miejsca w sobie, to okażesz się / intruzem we własnym ciele, złodziejem uczuć, / grabieżcą wyobraźni. I w rzeczach utoniesz, cały. Przyznajmy: takie konstatacje mają siłę przesłania. Ale ten akurat autor, zajmujący się „eseistycznie” Herbertem i Miłoszem, chyba urodził się w tym celu. Znajdując – co podkreślmy – własną dykcję i argumentację poetycką.
Dalej brnąłem w te wiersze z coraz większym podziwem. Sądziłem, że podczas tej lektury będę wsiąkał w przesłania natury etycznej, ale Dzień w nadmierne moralizatorstwo – co mi się podoba – nie bawi się. Więcej tu konstatacji ontologicznych oraz prób odpowiedzi na pytanie typu „jak żyć, droga redakcjo, jak żyć?”. Eudajmonizmu też tu nie znajdziecie, eschatologii – szczypta. Jeśli za „kamień filozoficzny” uznamy jakąś mądrość życiową – to właśnie o to tu idzie. O jądro naszej świadomości z trudem odnajdywane nawet przez tomograf myślenia, bo przecież gubione nieustannie w meandrach losu, w mule powszedniości.
Sięga autor do rudymentów. Trochę tu antyku – bo przecież on nam zostawił matrycę, która do dziś nie spróchniała. Być może w tamtym mroku można odnaleźć drogowskaz i światło? Światy powstają i upadają nic o nas nie wiedząc – czytamy w jednym z wierszy. Ale przecież my wiemy więcej o tych światach niż one o nas. Problem raczej w epistemologii, we wmyślaniu się w sedno prawdy. Ba!, łatwo powiedzieć! Ale posłuchajcie tej strofy: Wróbel kuca w ogrodzie swego ciała / i jego maleńkie serce jedna się / z powietrzem, gałęzią i łódką listka. / Ptaszek nie czytał filozofów i nie zna / kantowskich kategorii, a jednak w spokoju / jego drobnych skrzydeł trwa / wiedza o tym, co niezniszczalne. Czytałem tę strofę kilkakrotnie, ponieważ w swoim tomiku pt. Ostatnia przeprowadzka pomieściłem mini-poemacik pt. "Śmierć sikorki". Gdzieś tu widzę braterstwo mojego i Dzieniowego rozumowania oraz przeżywania świata, a zwłaszcza naszego w nim domyślnego przeznaczenia. Chyba dlatego ten zbiór tak do mnie trafia.
Mam kłopot z tą recenzją. Bardzo wielu wierszom chciałbym poświęcić co najmniej osobny akapit, a tu trzeba iść na skróty i summy. Więc co dalej? Chyba taka konstatacja, że Dzień między tablicami mitologii a mądrościami filozofii szuka drogi, która się nie urwała, co najwyżej zamglona została kurzem codzienności. Z wierszy tych jednak przebija nieustannie constans, to znaczy stałość i powtarzalność teleologicznych źródeł i sensów. Może stoimy w miejscu, choć świat oglądany ze szczytu Olimpu i z wierzchołków piramid zmienił się nie do poznania. I smak życia się zmienił. I cała „infrastruktura” codzienności. Ale nie sedno! I nie przeznaczenie (choć w takie „religijne” zagadki poeta tu raczej nie wnika). Sedno tej poezji sprowadza się przede wszystkim do poruszenia naszej świadomości samych siebie i do uzmysłowienia sobie backgroundu istotności, który nieustannie zasłania nam tzw. istnienie powierzchowne.
Ten tomik podzielony jest na cztery części. Oto ich tytuły: "Koty, kamienie", "Nie będzie jak było", "Cztery poematy" i "Lekcja ognia". Pośród tych poematów jest i taki, zatytułowany za Dantem Lasciate ogni speranza? (czyli: Rzućcie wszelką nadzieję)… Z tym, że Dante nie zakończył tych słów znakiem zapytania. Dzień natomiast obstaje przy vanitas vanitatum, czyli przed domniemaną klęską naszych nadziei. M.in. pisze: Kostką do gry wybierasz swój los i nie masz / pewności, czy szóstka wypadnie właśnie tobie, / czy też zmierzysz się na raty z cierpieniem.
Ale te wiersze nie cierpią albo cierpią inaczej. To nie jest poezja buntu ani wyrazistej kontestacji. Nawet nie malkontenctwa czy frustracji. Dla mnie raczej stoicka, ze spokojem mędrca wchodząca w rudymenty losu i naszą bezradność w tej grze w szachy, jaką z losem prowadzimy. Poezja intelektualna i egzystencjalna, pisana tą życiową mądrością, jak zdarza się nielicznym. Niemal cały dzień zszedł mi na czytaniu Dzienia. On chyba jednak jakoś dotknął osi świata, która nami kręci tak, że najczęściej nie możemy się połapać, w którą stronę. Dzień tę stronę namierzył i przyszpilił. Rzadka to umiejętność nawet pośród poetów.
Na marginesie tej recenzji… Czytając otóż tom Dzienia umocniłem się w przekonaniu, że ten typ poezji stawiam wyżej niż ten, który epatuje głównie językiem. Wiele mieliśmy już awangard językowych, dziś też się mnożą. Jednak poezja Ważnych Treści jest dla mnie najważniejsza. Poetyka Dzienia nie jest „eksperymentalna”, choć oryginalna i piękna. Światoobraz tych utworów stanowi o ich sile. Niesie przekaz, który zawiera „esencję eseistyczną”. To ważne.
Mirosław Dzień "Axis mundi", Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2014, str. 112
Leszek Żuliński
Przeczytaj też w "porcie literackim" naszego portalu recenzję zbioru M. Dzienia pt. Linia (2013) - autorstwa Anny Łozowskiej-Patynowskiej