Bogusław Kierc „Cię – mność”, Wydawnictwo FORMA i Dom Kultury 13 MUZ, Szczecin 2014, str. 96

Category: port literacki Created: Saturday, 25 October 2014 Published: Saturday, 25 October 2014 Print Email


Leszek Żuliński

CIEMNOŚĆ uCIĘmiężona


Język jest strukturą niewyczerpywaną w swoich możliwościach. Mechanizmy, kompozycje i metody jego przekazu są nieograniczone. Mówiąc tym samym językiem, każdy z nas może mówić (lub pisać) innym językiem. Język zawdzięcza to mowie. Bo właśnie ona daje językowi to nieograniczenie.
O tym pomyślałem sobie już po lekturze kilku pierwszych stron nowej książki Bogusława Kierca pt. Cię – mność. Niewielkiej, ale tak „gęstej”, że śledząc jej treść, nie możemy nie myśleć o jej języku.

Tym razem i w tej książce wyraża się ów język poprzez monolog wewnętrzny pobudzony traumą choroby. Kiedy uprzedmiotowieni jesteśmy przez szpitalną rzeczywistość, stajemy obok siebie i rozmawiamy ze sobą alter-egocentrycznym. Taka rozmowa musi być całkiem inna od tych, jakie wiedliśmy dotychczas, bowiem świadomość i ciało dziwią się sobie nawzajem w tym „rozwarstwieniu”.

Na okładce jest krótki komentarz Artura D. Liskowackiego, który m.in. pisze, że Cię-mność to docieranie do siebie poprzez ciemność. I dalej, że jest to próba ujrzenia ciebie jako innego przy mnie. Liskowacki stwierdza też: Cię-mność jest także obrachunkiem osobistym, będąc w narracji z Tym, Onym, kimś z zewnątrz i wewnątrz autora, i narratora zarazem. Dystans ów, to stylistyczna i gramatyczna samoobrona przed intensywnością tej wiwisekcji. A równocześnie gra z konwencjami spowiedzi, pamiętnika i opowieści podróżnej. Tak też czytałem tę książkę niemal od jej początku, tzn. zanim się połapałem, z jakimi „okolicznościami narracji” mam do czynienia.

Bogusława Kierca pamiętamy jako pięknego Krzysztofa Cedro z „Popiołów” Andrzeja Wajdy. Był to rok 1965. Mija od tamtego czasu niemal 50 lat. Wszystkie taśmy zachodzą sepią, a nasze życie chyba jeszcze bardziej. W przypadku Kierca mieszały mi się te dwie rzeczywistości. Stale widziałem go Tamtego rozmawiającego z dzisiejszym sobą, 71-latkiem. Sam, chociaż trochę młodszy, mam podobne doświadczenia i wiem, że rozmowom analizującym i podsumowującym siebie nie ma końca. U Kierca przewija się na dodatek „taśma aktorstwa”. Tego nigdy nie doznałem, ale wyobrażam sobie, że na tej taśmie zapisane jest „życie alternatywne” – różne wcielenia, które pozostawiają po sobie ślady. Szpitalna biel okazuje się ekranem jaskrawo wyświetlającym minioną drogę. Zapewne jasności tu mniej, a ciemności uciemiężonej więcej.

Kierc dokonuje swoistej wiwisekcji. Bywa do bólu szczery, śmiały w wyznaniach, zdzierający maski. Robi to bardzo inteligentnie. Nie naruszając własnej intymności, odsłania ją. Zdaje sobie sprawę, że narażeni jesteśmy w takich sytuacjach na swoistą logoreę subiektywności, którą sam nazywa bełkotem „pieszczotliwego”: Ujrzenie ciebie jako innego przy-mnie. Przy-mnie-mność widzenia ciebie. Przybycie ciebie mnie; mnie tobie. Wiedzących jednakowo, jak to, znających tę samą tajemnicę: taje-mnie-cię. Wtajemniczonych w siebie.
Cię, cię, cię – swoista alternatywa wobec Stachurowego Się. Ale im dalej w książkę, tym więcej pojawia się świata zewnętrznego. I jakieś obce kraje, jakieś obce miasta. Wieloletnie notatki z podroży, miejsc, spotkanych ludzi. Wspominki. Ale gdzieś pada stwierdzenie, że nie liczy się pars pro toto, tylko doznanie całości. Nizanie na sznurek lat tych paciorków, z których bierze się zrozumienie świata i siebie w tym świecie. Wyciąganie treści egzystencjalnej ze zderzenia biologizmu i kulturowości. Szukanie syndromu i sedna. Przetrawianie szczegółu w sedno, konwencji w sens.

Książka Bogusława Kierca jest dziwnym patchworkiem. To proza w zasadzie bez fabuły. Zaczyna się w scenerii szpitalnej, a kończy w różnych, nawet egzotycznych krajach. Wszystko ogranicza się do epizodów. Szumy, zlepy, ciągi – jak powiedział inny prozaik. Tak naprawdę jednak jest to podróż w głąb siebie. Jest to zadziwiające zdziwienie własną tożsamością, szukanie w niej spójności, związków, przyczyn i skutków. Szukanie językiem bardzo „wewnętrznym”, co dało narracji Kierca szczególną osobliwość.

Artur D. Liskowacki
konkluduje: Cię-mność to docieranie do siebie poprzez ciemność. Ale podjęte w niej próby „ujarzmienia siebie jako innego przy-mnie”, bogate językowo i myślowo, rekompensują pięknie nawet wpisane w ten zamiar niespełnienie.
Podzielam to zdanie i na koniec jeszcze raz zwracam uwagę, że książka ta tworzy jakiś nowy model opowieści introwertycznej. Jej narracja, jej pomysł na „opowiadanie siebie” można w zasadzie uznać za precedensowy. I jedyny, bowiem tego chyba nie da się kalkować.

Bogusław Kierc „Cię – mność”, Wydawnictwo FORMA i Dom Kultury 13 MUZ, Szczecin 2014, str. 96

Leszek Żuliński




Przeczytaj też w „porcie literackim” recenzję Bazgrołów dla składacza modeli latających (2010) B. Kierca – pióra Włodzimierza K. Kowalczyka