Leszek Żuliński „Ostatnia przeprowadzka”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 62
CZYŚCI, NIEPOKALANI I GNIDA
Jolanta Szwarc
Starzenie się to dylemat niejednego człowieka w szarzejącym, siwiejącym społeczeństwie. Jakie perspektywy niesie z sobą podeszły wiek? Gniazdo opustoszało, ulotnili się gdzieś najstarsi i najmłodsi, została samotność. Ona jak kot się ociera, łasi i pilnuje miejsca.
Młode i starsze pokolenie łączy poszukiwanie miejsca zamieszkania i w efekcie jego zmiana. Pierwsi potrzebują wolności, sporej powierzchni, żeby móc obrastać we wszelkiego rodzaju dobra, chcą przekazywać geny, mierzyć wysoko, szyć na miarę albo na wyrost. Drudzy likwidują nadmiar.
Już nie muszą się prężyć, spieszyć, zabiegać, bo do mety niedaleko i na pewno dotrą. Do pokonania pozostał tylko Rubikon, / za nim jedność miejsca i czasu, / bez akcji.
Los czasami bywa figlarny. Wypuszcza nas jak dym z papierosa – kółkami. Snujemy się, by zatoczyć „Koło”, jak podmiot liryczny wiersza Leszka Żulińskiego z jego nowej książki poetyckiej „Ostatnia przeprowadzka”, który mówi – z okna nowego mieszkania / widzę okno pierwszego. Z ust mi wyjął, bo ja też z okna na klatce schodowej spoglądam na swoje pierwsze mieszkanie. To moje ostatnie, bo mam nadzieję, że więcej razy nie będę się już pakować. Zresztą, trzecie piętro jest trochę poważniejsze od jego parteru, jeśli chodzi o skakanie na łeb na szyję. Poza tym boję się dezorientacji, którą sobie zafundował bohater. Urządzanie się w nowym – ze świadomością, że w ostatnim – mieszkaniu nie sprawia radości, lecz przenosi w stan oczekiwania chyba pozornie spokojnego, a to wcale nie zwiastuje radosnych narodzin, bo kto to wie, co dalej…
Na razie jest „Przeprowadzka” – wiersz składający się z dwóch trzywersowych zwrotek oddzielonych od siebie wersem informującym o przewoźniku. Firma Charon & Synowie znana z solidności ma przewieźć meble, rzeczy łącznie z miseczką kota, o czym dowiadujemy się z pierwszej strofy, na nowe miejsce, ale przecież firma Charon przede wszystkim dostarcza mieszkańców za bramę ciszy. Bohater za jednym zamachem przenosi się w dwa miejsca. Część jego, już trochę nie z tego świata, jest w nowym mieszkaniu, a część dwa metry pod ziemią. I tu i tam można zadomowić się, poznać okolicę, / nowych sąsiadów i zająć kota czymkolwiek, / aby się nie połapał, co mu zrobiłem. Jednak kot swój rozum ma i zauważy, że kaj nie kręci kluczem w gerdzie, że nie ta ręka napełnia karmą miseczkę. Może tylko kocim zmysłem wyczuje właściwą półkę z bibelotami i wskakiwał na nią będzie, i ocierał się o tego, który już zbibelociały niczym kość słoniowa, / zbibliotekociały jak stary pergamin, / zdrewniały, sporcelanowiały, sfilcowany. Tak może być za jakiś czas. Teraz są z sobą. Właściciel kota obserwuje jego posypianie, mruczenie, domyśla się snów o łowieniu myszy, myśli, że może to dobry sposób na spędzanie reszty życia przez singla. Przecież nic nie musi, gdyby miał religię, mógłby zostać pustelnikiem, żyć w odosobnieniu i celibacie.
Kobieta może by się przydała, ale raczej nie, bo kto może znieść długie, czarne włosy w umywalce, wieczne zrzędzenie. Lepiej zapalić cygaro, wypić kieliszek Martela, pomarzyć o Wyspach Szczęśliwych, o osiołku Romanie z dekoracyjnego Soplicowa, powspominać Gałczyńskiego. Myśleć o pisaniu, o poetach szukających słów niezwykłych, którym przez moment coś w próchnie zaświeci i wtedy na chwilę rozpiera ich duma, lecz częściej banał za banałem leci, więc znowu szukają, by wcisnąć się między tych, którzy już na laurach mogą spocząć i odpocząć od trudu tworzenia. Puszyć się pióropuszem słów jak paw ogonem. Więcej nie trzeba, jedna „Antygona” i spokój na wieki. Może być w Nowym Jorku. A jeśli nie, to niech słowa otwierają rany.
Kochankę posadź na świeczniku – o starszym człowieku pisz, który jeszcze może i z tego się cieszy. Kochaj ludzi. Król Midas pragnął, by wszystko, czego dotknie, w złoto się zmieniało. Dionizos spełnił królewskie życzenie, ale z dobroci serca wkrótce je cofnął, bo Midas zginąłby z głodu. Jestem król Antymidas, / czego się nie dotknę, zamienia się w gówno – takie słowa wkłada poeta w usta bohatera, który zestawia „kiedyś” z „teraz”. Oczywiście „kiedyś” wydaje się lepsze od tego „teraz” zamęczonego udręką i apatią. Na zawał, na starość podobno całe życie się pracuje. Używki, nerwówka, w ogóle niehigieniczne postępowanie w efekcie prowadzą do choroby wieńcowej. Czy zazdrościć sofistom i realistom? Jak być sobą, żeby w podeszłym wieku nie zamykać się w czterech ścianach.
Nie chcieliśmy i nie uciekliśmy stąd. Gintrowskiego już nie ma, mury runęły. Bard może przechadzać się po zielonych pastwiskach, a podmiot liryczny twierdzi, że zburzone mury go przysypały. Dwie strony wydarzeń, dwa rezultaty. Jeden spaceruje po łące, drugi pod gruzami. Gintrowskiemu mury dały strunę, / palcami badaj jej napięty promień, / po którym spływa czeladź wyzwolonych. Strunę, promyk, zwiastun szczęśliwości palcami sprawdzać trzeba, czy aby nie pęknie. Spływa po niej czeladź – służba, a jak trzeba obrońcy wyzwolonych. Wyzwoleni i czeladź. Czyżby znów my i oni? Sprawiedliwi i dranie? Nie, nie, nie pójdę tą drogą. Wolę nie myśleć – osobno, czy razem. Samotnie źle, ale czy razem, tak naprawdę do końca razem – też trudno uwierzyć. Historia podobno uczy, a potem się śni karawan jadący w Czarnym Lesie, w którym diabeł odebrał duszę Faustowi i harcowały czarownice. Teraz jedzie z figurą woskową całkiem podobną do Lenina, a może do podsłuchującego zdrajcy Poloniusza schowanego za kotarą. Sen – mara, wiersz z czkawki, a może z kaszlu. Na nic się zda przysłanianie ust, słowa same wylatują spomiędzy sinych warg, bo słowa bolą, bo słowa są otwieraniem ran / i wyrywaniem spraw, które wolałbym trzymać / w milczeniu, bo słowa kiedyś coś załatwiały, teraz tylko / przynoszą wstyd lub otwierają ciemność.
Głucho i ciemno wszędzie. Świat niewidoczny i dla zmysłów niepojęty. Tylko Internet łączy. Można buszować w czasie, w przestrzeni, rozbujać wyobraźnię, z Wikipedii dowiedzieć się o mniszku pospolitym i wykorzystać go do porównania z podmiotem lirycznym, który pospolitym być nie chciał, chciał wyrosnąć ponad przeciętność, jednak czuje się chwastem jak ten mniszek. Nawet sny o wielkości zabierze nam pierwszy mróz / lub pierwszy lepszy obcas łamiący łodyżkę. Ale to tylko porównanie, bo przecież nasz bohater stoi wyżej w hierarchii od monad roślinnych i zwierzęcych. To rozumny byt duchowy, jednak na tyle nierozumny, że nie może sobie poradzić z sensem Istnienia, szczególnie ze zrozumieniem potrzeby zła. Tylko Bóg jest monadą doskonałą. On wie, bo On ten świat wymyślił i stworzył najlepszy z możliwych – z dobrem i złem.
Osoba mówiąca w wierszu żali się, że postrzegany jest jako „człowiek małego ducha”, / czasami nawet porównywany do gnidy ./ moja parszywa przeszłość jest na to dowodem, / (i dorzuca z ironią) moje dzisiaj obraża Czystych i Niepokalanych. Jak tych Czystych i Niepokalanych odszukać. Ci, którzy tak o sobie sądzą, to samozwańcy, podobnie jak recenzenci. Nikt ich nie namaścił, nikt im nie dał listów uwierzytelniających i choćby nie wiem jak się natężali, nadymali, to zawsze będą w swych sądach subiektywni. Z drugiej strony – „ Jeśli nie grzeszysz, jako mi powiadasz, czemu się, miła, tak często spowiadasz”. Pisząc fraszkę „Na nabożną”, już Kochanowski dostrzegał rozbieżność między rzeczywistością a mówieniem o niej.
Dotyczy to również podmiotu lirycznego skreowanego przez Leszka Żulińskiego, który mówi, że trudno to wszystko posklejać, sam sobie także / nie radzę, czuję się jak Robinson na zaludnionej wyspie, / wychodząc z szałasu, przebieram się za kogoś innego. Zakładanie maski, udawanie, niezależnie z jakiego powodu, fałszuje portret. Ego rozdwaja się na ja dla siebie i ja dla innych, a ego nie znosi być rozdwojone / ego uwielbia być proste jak podanie ręki. Na ogół dla siebie jesteśmy bardziej pobłażliwi, potrafimy zmyć brud, przypudrować czerwone plamy, które tak widoczne były u Kaina i Balladyny – przegranym jest tylko ten, który nie zwyciężył, / upokorzonym – ten, którego upokorzono, / oczyszczonym ten, który nie boi się lustra.
Leszek Żuliński, niestety, osiągnął już wiek na tyle poważny, że przeprowadzka, o której pisał rok temu na swoim blogu, stała się genezą tomiku i pretekstem do rozmyślań poetyckich o tym, co przeżyte i co będzie. Teraz jest tylko przesuwającym się punkcikiem na osi czasu. Perspektywa nieśmiertelności, której nie można definitywnie odrzucić byłaby cierpieniem nie do zniesienia, a życie po życiu / nie byłoby życiem. Dlatego warto według poety zawierzyć agnostykom. Nie widzieć, nie znaczy nie wierzyć // ale w co wierzyć? // to banalnie proste: / nie ma śmierci bez życia; jest perpetuum mobile. Wieczny ruch. Przypływy, odpływy, szum, coraz więcej jest ciemności, marności, nawet pod latarnią ciemno.
Utworem podsumowującym całość tych poetyckich rozmyślań jest „Śmierć sikorki (poemat agnostyczny)”, który potwierdza naszą niewiedzę o świecie i sprawach ostatecznych. Samochód nie wie, kto go stworzył i dlaczego jedzie. / ale jest bytem realnym. duszą samochodu jest silnik. / nasza – niepojęta, bo tylko ten, który rodzi nowe byty wie, / czemu służą. / Bóg! tak, to może być On, ale nie zdziwcie się, / że gdy Go w końcu pojmiecie, będziecie musieli odrzucić / wszystko, w co tutaj wierzycie. On może okazać się / demiurgiem Natury, a my w niej jedną z ławic wtopioną / w Całość i pozbawioną wyższości na pozostałymi.
Wcielać się kolejno we wszystkie byty. Stać się sikorką, a ona człowiekiem, zamieniać się i zamieniać. Wtedy ogarniemy przestrzeń, złamiemy z trzaskiem horyzont / i ujrzymy świat nagi, jasny i ostateczny. Jak udowodnić tę hipotezę? Na razie, kiedy zaproszeni zostaniemy do ostatniego w życiu tańca, pytać będziemy: i co dalej. Albo dziwić się, że już, tak szybko, żałować, że wszystko nie tak, że gdyby… bylibyśmy mądrzejsi. Tymczasem na obronę stanu mojej wiedzy powiem za Sokratesem – „Wiem, że nic nie wiem”.
„Ostatnia przeprowadzka” Leszka Żulińskiego nie była dla mnie lekturą terapeutyczną. Nasunęła dawne wspomnienie jeszcze z PRL-u. W gablocie kina „Muza” w Poznaniu obok plakatu „Szeptów i krzyków” Bergmanna wisiała informacja, że filmu nie poleca się osobom o słabych nerwach i kobietom w ciąży. Wielu rzeczy już mi się nie chciało, a teraz jeszcze bardziej mi się nie chce. Nie mniemam / nie uważam / nie przesądzam / nie twierdzę / nie zachwycam się / nie oburzam / nie potępiam / nie atakuje / nie bronię się / nie chce mi się wychodzić z domu.
Aby wiersze odzwierciedlały podły nastrój podmiotu lirycznego, marność życia, autor dobrał odpowiednie słowa: jastrząb, Charon, dezorientacja, zbibelociały, grobowa cisza, cyklon, głodujący, karat w kieracie, lampy w próchnie, klepsydra, spazmy, sinienie, krwawa plwocina, udręka, bezdech, pękająca czaszka – zapewniam, że jest ich dużo więcej i wywołują negatywne emocje, ale jeśli ktoś lubi takie nastroje, to formą wierszy nie będzie zawiedziony.
Leszek Żuliński „Ostatnia przeprowadzka”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2014, str. 62
Przeczytaj też naszym portalu (w odpowiednich działach) eseje i prozę L. Żulińskiego, a także omówienia jego wcześniejszych książek: Chandra (2007), Rymowanki (2010), Mefisto (2011), Dzieci z Hameln (2012) Totamea (2013), Poezja mojego czasu (2014)