Teresa Rudowicz „Korzeń werbeny”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 72
Jolanta Szwarc
DO CZEGO PROWADZI OBCOWANIE Z MAŁGORZATĄ I FAUSTEM?
Do smutnego przekonania, że życie ludzkie podlega destrukcyjnemu działaniu czasu. Minuta po minucie, godzina po godzinie zbliżamy się do nieuchronnego końca z początkiem na wieczność dla wierzących lub nicość dla odpornych na wiarę. Niewątpliwie siłę, niezniszczalność manifestuje kamień, egipski symbol trwania do końca, o czym świadczą umieszczone na nim wizerunki i hieroglify.
Kamienie. Skąd one się wzięły? Zapewne diabelska to sprawka, bo jeśli sie weźmie pod uwagę dualistyczne stworzenie świata, to według mitu rosyjskiego czy ukraińskiego, gdy Bóg wysłał szatana w głąb praoceanu po piasek i rozrzucił go, zaczęła rosnąć ziemia, ale diabeł część tego materiału ukrył w ustach i kiedy ten zaczął rosnąć, czym prędzej go wypluł.
Tak właśnie powstały góry i kamienie. Kiedyś o taki głaz Matka Jezusa stłukła sobie palec i od tego czasu kamienie przestały rosnąć. Wśród nich można znaleźć takie, które są uważane za szlachetne – jak diament czy rubin oraz półszlachetne: kryształ górski, fluoryt, jadeit, jaspis, agat, dioptaz, chryzopraz, no i organiczna perła, którą zawdzięczamy małżowi podrażnionemu przez ziarenko piasku. Zamknięte w ciemnej muszli oblanej wodą, rośnie jak ludzki zarodek, mityczny początek, dlatego perła przypisywana jest żeńskiej stronie bytu – jin.
Te dziesięć wymienionych kamieni w tomie Teresy Rudowicz – to tytuły wierszy składających się na trzeci rozdział Korzenia werbeny. I tak zielony dioptaz przynosi ukojenie, przywraca równowagę emocjonalną, niweluje panujący w nas chaos – nawet jeśli ta chwila tylko udaje prawdę / czuję twój oddech na szyi / staję się oazą. „Perła” – to siedlisko pod lasem od dawna stoi puste /…/ jest też bocianie gniazdo zauważa bohaterka tego wiersza – kobieta, która pragnie za pomocą magicznej, powiązanej z sacrum perły zasiedlić opuszczony dom. Nie zatrzymam nas – po śladach przyjdą inne / ale to będzie jutro /…/ opowiadaj mi historie o miejscach w których nie ma jutra / a dzisiaj zamyka się w mydlanej bańce kropli łzie. Jeśli noszenie pereł przez Barbarę Radziwiłłównę miało na celu rozkochanie w sobie Zygmunta Augusta, to się udało, ale ból małża w nich zamknięty dostarczył nosicielce niemało cierpienia. Dziś okazało się krótkie, a po śladach przyszły inne.
Kolejny kamień – chryzopraz, wybrany na tytuł przez autorkę podobno ma szereg niezwykłych właściwości – usuwa zmęczenie życiem związane ze starzeniem się (w okresie andro- i menopauzy), leczy oziębłość seksualną, rozwija wyobraźnię, pomaga twórcom – dotyczy to zarówno jin i jang.
Złamię skrypt jeśli napiszę baśń – mówi autorka, a ja złamałam szyfry kamieni używanych często jak amulety, którym przypisuje się magiczne zbawcze moce, traktuje jak tarcze osłaniające przed chorobami, starzeniem się. Stąd w wierszach pojawiają się frazy – będziesz patrzył jak się starzeję / pisał kolejną zmarszczkę, oswój dla mnie starość / naucz podchodzić ją blisko /…/ nie jest sarną – raczej suką na łańcuchu / obcą drzewom łące / dłoniom które cofają się ze wstrętem. Wiersze z kamieniami w tytułach są bliższe codzienności i jej akceptacji – moszczę gniazdo na starość nieurodzaj we mnie / rozgryzam pestki bez nadziei na owoc, ale to pogodzenie się ze światem nie jest całkowite. Pojawiają się chwile buntu, zazdrości – przepołowię język / będzie kąsał / bose stopy dziewcząt.
Rozdział trzeci, ostatni kończy wiersz „rubin (jedyny taki)”, który jest mostem łączącym koniec z początkiem. Zrymuj mnie – poprosisz – więc dobieram słowa /…/ od czego zacząć – może od Stawiska /…/ jesteś realny – nie muszę cię zmyślać /…/ nie muszę tworzyć – wszystko się zamyka / w dwóch słowach prostych – znasz je doskonale / piąta esencja piąta tajemnica / wszechrzeczy / Fauście – właśnie ją dostajesz.
Niewątpliwie Korzeń werbeny zaistniał dzięki książce Ja, Faust Leszka Żulińskiego. To ona zainspirowała Teresę Rudowicz do spojrzenia na świat oczami Małgorzat – zarówno tej Goethego, jak i tej Bułhakowa. Zatem mamy do czynienia z młódką jeszcze z warkoczami i dojrzałą kobietą, która zawarła pakt z diabłem, by odzyskać Mistrza.
Wielu przez czas wiosłowało Faustów, wiele łódeczek Małgorzat przezeń przepłynęło. Zatrzymasz mnie przy sobie magią / wszeptywaną coraz mocniej i mocniej / do pierwszego krzyku – z niego narodzę się Małgorzatą / zamieszkam między wersami gotowa na chwilę / w której powierzysz duszę słowu / tak, nieważna jest twarz / tylko połączenia liter. A więc literatura. „Literatura, literatura, to nie jest tylko zasługa pióra. Trzeba dziewicy, która wie, kiedy poecie szepnąć: nie” – śpiewała w „Piwnicy pod Baranami” Beata Rybotycka.
Cierpienie i ból sprawiają, że ci, którym to mocno dopiekło tworzyli arcydzieła zamknięte w muzeach, bibliotekach. Tam można uchylić okno na świat. Spojrzeć w przeszłość i godzinami zastanawiać się nad uśmiechem Mony Lizy. Niezbyt ładna, a zniewala. Niby skromna, a wyniosła. Akceptuje nas czy szydzi, że nie jesteśmy w stanie odgadnąć, kogo naprawdę w ramach zamknął Leonardo.
Kobiety – żaby ciągle czekają na odczarowanie. Może pojawi się książę z bajki i pocałuje… Jeszcze tu i tu, i tu też – prosi, a jemu może zrobić się niedobrze, kiedy uświadomi sobie, że to nie ta, bo on zawsze wędruje ze „szkiełkiem i okiem”, a ona posługuje się „czuciem i wiarą”. Kumka – otworzę dla ciebie skarby Sezamu /…/ odczaruj mnie tylko / pocałuj.
Żaby, kotki, łanie – symbole naszego związku ze światem zwierząt, który co prawda góruje nad roślinami, ale odczuwa tylko ból, głód, strach i pożądanie. To daniele zwarły się porożami w jądrach Fausta (L.Ż.) – musiało, oj musiało boleć, ale nie jestem w stanie tego odczuć, nie jestem mężczyzną, już prędzej potrafię sobie wyobrazić Małgorzatę, która nie pierwszy raz uciekała w noc / roznosiła po domu samczy zapach / teraz nie pachniała mężczyzną / tylko kotką w rui.
Ona chce być piękna i wolna, on próbuje oszukać starość by kolejny raz jak Leda i łabędź oszaleć szałem Podkowińskiego, unieść się Chagallem.
On będzie szeptał my first lady, gdy ona chce słyszeć tylko last. „Last” i umrzeć, czy może zostać Penelopą, kółka na palce i starzeć się razem, ale tam, gdzie miłość, kończy się wolność. Jednak ludzie budują siedliska, by trwać w nich – takie ptaszki w klatce. Wspólne mieszkanie i miseczki, można znieść jajo i ab ovo.
Tak było w początkach, jednak człowiek od tysięcy lat próbował uwieczniać swoje marzenia, tęsknoty. Obok realnego, ulotnego, krótkotrwałego życia wyrastała wieczna sztuka. Nie zobaczymy w żadnym muzeum świata dzieła, które prawdopodobnie dało jej początek, a tkwi w słynnej grocie w Lascaux. Świątyni odległych w czasie przodków. Chyba dzieło opierało się o magię słowa, tylko że pismo wyłaniające się z obrazów powstało znacznie później. Najważniejsza (przed obrazem i słowem) była sztuka kochania. Teraz poeta może zapisać – podotykaj mnie przez wiersze (L.Ż.). Jej zaczyna się zacierać postać Fausta – kochamy się / tylko przez telefon / ciągle jeszcze uciekam po dotyk. Niby współczesna łączność nie zna granic, ale bliskość człowieka z człowiekiem staje się coraz odleglejsza. Słowa odbite literkami wprowadzają czytelnika w wyimaginowany świat, wpychają w przekonanie, że zdobył o nim rzetelną wiedzę, ale to tylko pycha i ułuda.
Czy warto dać się złapać literaturze? Poznawać nowe Marylki, Laury, Ludwisie, Ofelie, podziwiać nowe wcielenia Romea, Fausta, Tristana, Mistrza. Sycić się nowymi mężczyznami, czekać nie wiadomo na co i na kogo, wprawdzie obok śpi mąż / ale jest daleko – zresztą w tym spektaklu / od dawna gra rolę statysty. Już na jego widok nie drżą uda, nie twardnieją sutki, jego męskość też nie zmieni pozycji, nawet gdy będzie przed nim tańczyła tango z różą w zębach. Jeśli coś nami gra – wie / czarne współistnieje z białym /…/ nie ma początku i końca – jest teraz / góra dół jin i jang // remis.
Mija czas, mijają „Godziny”, „Miesiące” ozdobione wierszami. Drogi Fauście dzisiaj znowu kochałam się sama. Czuję zapach świec, piżma, kadzideł. Zmyślam cię – tak jest lepiej, tam – na wąskiej ścieżce między pagórkami – wskrzesisz ogień // tryśniesz źródłem. Czyż nie prawda, piękniej nie można opowiedzieć o tym co w poezji zakazane. Alchemik, Mistrz i Małgosia. Starają się znaleźć kwintesencję istnienia. Między nimi zgrabnie uwija się zawsze młody i skory do wynajęcia Mefisto. On i Bóg znają wszelkie tajemnice. Czy po śmierci będziemy mądrzejsi o wszystko, tego nie wie nikt.
Póki jest kuszenie, przyjdą po naszych śladach inni. Będą się kochać, tworzyć nowych piechurów, by zostawiali nowe ślady i pieniądze na nasze emerytury. Niektórzy lubią malarstwo, niektórzy poezję. Na malarzy będą czekały blejtramy z naciągniętymi płótnami, na literatów komputery i konwencjonalne pióra.
Będą się ścigać o palmę pierwszeństwa, wydeptywać ścieżki prowadzące na Olimp. Będą sypać wciąż nową literkową karmę i jakie będzie zdziwienie, że nie przyjdą jej dziobać żadne kokoszki i żadne koguciki, bo może inna technologia karmienia zwycięży.
Tymczasem przyglądajmy się, jak z obrazów inne obrazy wyrastają, jak z zaraźliwej poezji nowe wiersze rosną.
Teresa Rudowicz „Korzeń werbeny”, Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2013, str. 72
Jolanta Szwarc