Arkadiusz Frania „Rzeźby w maśle”, Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2014, str. 152

Category: port literacki Created: Thursday, 11 September 2014 Published: Thursday, 11 September 2014 Print Email


JAKI MATERIAŁ, TAKA RZEŹBA

Jolanta Szwarc

Są rzeźby trwałe, które zachowały się przez wieki. Zdobią muzea jak Wenus z Milo, stoją czasami na wolnym powietrzu jak bazaltowa głowa olmecka. Rzeźbiarze wybierali na swoje dzieła materiały trwałe: kość, różnego rodzaju kamień, drewno. Wszyscy wiemy, co się dzieje z lepionymi ze śniegu bałwanami, czy rzeźbami z lodu. Prędzej czy później promienie słoneczne zrobią swoje. Rzeźby roztopią się, wsiąkną i wyparują, zniknie forma, a tworzywo krążyć będzie dalej w przyrodzie.

Arkadiusz Frania wydał ostatnio książkę złożoną z trzydziestu czterech krótkich tekstów, opowiadań. Tytuł pierwszego z nich – „Rzeźby w maśle” stał się również tytułem całości. Wszystkie części książki łączy skreowana przez autora postać opowiadacza, narratora – Arka F. Arek F. jest pisarzem, ale nie należy go mylić z Arkadiuszem Franią, autorem zewnętrznym dzieła, jego rzeczywistym twórcą. Bohater-narrator mistyfikuje autora, mimo że mówi w pierwszej osobie, mieszka w Częstochowie, zna tamtejsze środowisko literackie.

Arek F. w rozważaniach wewnętrznych szuka prawdy o sobie. A jak potłukę lustra, poodbijam się od własnego cienia. Przejawię się błazeńsko jako „ten”, „tamten”, „ów”, „inny”. Nie ma i nie będzie mnie jednego. /…/ W umyśle, w maśle rzeźbię. Ile we mnie jest prawdy o mnie? Teraźniejszość – jedzenie jabłka odsyła bohatera w przeszłość do domu dziadków w Sąpolnie Człuchowskim, gdzie w sadzie rosły papierówki. Teraźniejszy „on” kleci siebie dodając wspomnienia.

Świat wokół rozpływa się jak rzeźby z masła. /…/ Świat się rozpuścił. Rozpuścił, czy rozbestwił? Rozpuścił. Rozpływa się młodość, ludzie coraz mniej wyraźni, wyraziści, zaczyna dominować samotność, jest źle i gdyby nie żona – Agatka, która potrafi męża wydobyć z dołka, podnieść na duchu… Ale czy naprawdę? Żeby pisać, musi autorowi dopiekać życie. Uwierać depresja, prześladować śmierć, żeby mógł się zmagać. Teraz mogę zacząć właściwą wypowiedź, pod którą się podszyję, pod szyję, że z dołka wystawać będzie tylko mój łeb od szpilki – stwierdza Arek. I podszywa się.

Opowiada, opisuje wydarzenia, przeżycia, najpierw z młodości, jak we „Wspomnieniach z wakacji”. Pijanego wujka, który zalewał robaka, bo nie potrafił żyć na trzeźwo i mówił, że się powiesi, ale kiedy dziadek chciał przygotować sznur, jakoś wróciła mu chęć do życia. Innej nocy obudził Arka już nie robiący awanturę wujek, ale pisk królika, którego dziadek obdzierał żywcem ze skóry, bo choć był ogłuszony, to jakoś wracał do życia. Pojawiają się refleksje związane z bólem królika, zabijanych kur, świętych męczenników. Przeszłość, dawniejsze przeżycia stają się niewątpliwie składnikiem „teraz”. Pojawia się u bohatera pragnienie, żeby gdzieś na niebieskim łonie stało się, że wyzwolę się wreszcie od widoku królika bez ślepi, bez futra, szarpiącego się na sznurku, po którym wstąpił do nieba dla zwierzęcych męczenników. Rodzice, szkoła, koledzy są bez wątpienia czynnikami kształtującymi „zadatek na człowieka”. Podsuwają wątpliwości, sieją niepokój, rezygnację z walki o swoje.

Ojciec dominuje – zawsze ma wyrobioną opinię, bez możliwości wniesienia korekty. Wychowawczyni przestrzega przed katastrofalnym wpływem onanizmu na człowieka. Musiała dobrze nastraszyć, o czym świadczy zdanie: Sam już nie wiem, jaką rolę w rozwoju młodego człowieka zajmuje masturbacja i czy na pewno się od niej ślepnie. Koledzy kontynuują edukację seksualną, zapraszając przyszłego pisarza na seans filmu porno w mieszkaniu starszego brata jednego z kolegów. Może te wyłowione z pamięci sytuacje i inne nie opisane wspomnienia z dzieciństwa zaważyły na dorosłym życiu Arka F.?

Tego Arka F., który był, jak sam zauważył, molem książkowym i od dziewczyn wolał poezję. Niepokoiło to trochę ojca, dziwił się, że synowi nie wystarczają książki w szkole. On jednak nie potrafił podrywać. Zaoszczędzone pieniądze przeznaczał na książki. Kupił sobie utwory Kochanowskiego – wśród nich „Szachy” i Polewoja „Opowieść o prawdziwym człowieku”. Dopiero na studiach polonistycznych zetknął się z Agatką, która w jakiś czarodziejski sposób doprowadzona została do ołtarza. Odtąd są razem. Agatka od początku ta sama, chociaż z każdym rokiem ciut inna, starsza, czyli piękniejszy człowiek. Narrator – bohater przywiązał się do niej, zaprzyjaźnił. Prawdziwie przyjaźnię się tylko z Agatką. Tu nie ma podtekstu erotycznego, który całkowicie mieści się w miłości z Agatką.

Arek F. i Agatka. On – w świecie, który rozpływa się, rozmazuje, jełczeje jak rzeźby w maśle. Często blisko dołu albo w samym dole. Nie potrafi bawić się z ludziskami, a ludziska lubią się bawić, wypacać stres, troski, niepewną przyszłość, nadzieje niespełnione, przeszłość nieprzeżytą. Rozumiem ciągoty ku pląsom, ale dlaczego ja mam być taki sam. Ona lubi potańczyć, ale ulega jego inności. On nie nadąża za zmieniającym się światem. Nie bardzo wie, kim jest i nie ma recepty na bycie współczesnym mężczyzną. Następuje delikatna zamiana ról. Agatka mężnieje, wie wszystko, staje się wyrocznią, matką, przyjaciółką, kochanką. Drży o jego bezpieczeństwo.

Dla Arka F. wyjazd bez żony na „Ogłoszenie wyników konkursu poetyckiego” staje się koszmarem. Najpierw przez cały tydzień żuł, rozczulając się nad swoim osamotnieniem, bał się podróży, przygotowywał się do niej z najwyższą starannością, ale i tak wszystko poszło nie tak. Za lekko się ubrał, zapomniał książki, którą miał zabrać. W pociągu snuł monolog wewnętrzny, zgodnie ze skłonnościami do takich rozmyślań nad sobą. I tak wkoło Arka. Agatka przez telefon udzielała mu instrukcji, jak chronić się przed zimnem. Cały dzień miał przebieg na zaciągniętym hamulcu. Jest mu tak źle, niekomfortowo, że wieczorem marzy – Agatko! Już będę grzeczny! Tylko mnie stąd zabierz... Obiecuję: wypiję napar z ziół, posmaruję wysypkę na kolanach siemieniem. Życie rzadko przynosi radość. Zdarzył się jednak dzień, kiedy żona namówiła Arka F., by poszedł z nią do sklepu po fotel, bo stary przez jedenaście lat zużył się doszczętnie. Wyjście do sklepu zawsze wywoływało u niego gęsią skórkę. Nabytek przynieśli do domu i, o dziwo, Arek złożył go sam, ku zaskoczeniu Agatki. Powiedziała, że może być dumny, że tak gładko mu poszło, zbędna okazała się jej przezorność, bo jodyna, woda utleniona i spirytus nie zostały użyte. To ona nauczyła go jeść banany.

Teraz najpierw zdejmuje skórkę, potem odgryza końcówki, bo podobno są w nich zarazki, wypluwa i wyrzuca, dopiero potem pochłania owoc. Taki to facet, którego nowe buty uwierają i leczy pięty mazidłami zleconymi przez Agatkę. Na promocji książek poszedł po herbatę, którą barman podał mu w czajniczku nałożonym na filiżankę. Wzbudziło to jego podziw. Dotąd nie widziałem takiego rozwiązania, ale ja, jak mówi Agatka, nigdy niczego nie widziałem, nigdy niczego nie słyszałem, nigdy niczego nie jadłem, nigdy niczego nie piłem, tak się dziwię, odstawiam taką dziewicę – dziwicę. Nic więc dziwnego, że taki rozmemłany, powiedzmy zgodnie z rodzajem naturalnym, mężczyzna, szuka lektur o silnych bohaterach. Na pocieszenie czyta sobie „49 opowiadań” Ernesta Hemingwaya i „Opowieść o prawdziwym człowieku” Borysa Polewoja.

Poeci to przedziwne towarzystwo. Egocentrycy, monologiści, którzy siedząc razem mogą sobie monologować, nawet kilku jednocześnie, nie słuchając się nawzajem. Hipochondrycy, dziwacy, desperaci, dobry materiał na samobójców, często wódka robi świat przyjaźniejszym.

W listopadzie przy grobie taty Adama, a może w lipcu przy grobie szwagra, który się powiesił, przypomniały się Arkowi F. zdania – „Życie to kara śmierci w zawieszeniu” i „Śmierć to nie sklep samoobsługowy”. Prawda, że ładnie to wymyślił? Pierwszy listopada, to moment rodzinnych spotkań przy grobach. Wymiana dolegliwościami, grzecznościowe zaproszenia i rozejście się na rok, jeśli liczebność się nie zmieni. Jakieś to wszystko ograniczone do gestów, dekoracji. Miła atmosfera na cmentarzu. Mama Malina od siedmiu lat komponuje wystrój grobu teścia, ale nie przesadza z kwiatami – jedna, dwie wiązanki. Tata Adam przecież nie lubił nadźgania, wolał skromniej, tym bardziej, że trzeba zostawić trochę przestrzeni dla odwiedzających.

Człowiek się starzeje. Może nie wszyscy robimy się coraz lepsi. Arek F. też myśli o upływającym czasie, jako wierzący przyjmuje z żoną księdza chodzącego po kolędzie. Uczęszcza w niedzielę na mszę do kościoła, ale czynnościom tym nie towarzyszą pobożne myśli. Z nawiedzającym wikarym rozmawia o nazwiskach, które kiedyś zaskoczyły kapłana. „Cipka” i „Chujek” wywołały dysputę z zakresu onomastyki, potem wzięto do obróbki znaczące ułamki historii – Stalin, Kraj Rad, następnie kraje post i na Chinach skończyły się duszpasterskie odwiedziny. Msza – Agatce najbardziej podoba się pieśń o miłości, bo jest czułą, wrażliwą dziewczyną, jak pieśń. I miłą też. Arek wie, co Agatka lubi, o co się modli. Moment skupienia i natłok myśli o tym, że przytył, że szwagier mu powiedział, że ma skłonności samorozkładu, że on sam jest swoim zagrożeniem. Jak się broni? Tylko pisząc, nie mogąc nad życiem zapanować, jakoś panuję i się rozluźniam. Tak niewiele o sobie wiemy. Strumień obserwacji ze swojego wnętrza naraz przenosi na otoczenie. Ludzie na mszy świętej to menażeria, pasmanteria, garsoniera. Ta modnisia, ten taksuje damskie tyłki i kształt nóg, tuż obok Ruda cmoka okrutnie. Braku skupienia bohater nie szuka w sobie. Wieczność rzuca człowiekowi na przynętę chwilę, a ja walczę z chrumkaniem Rudej i nie mogę dojrzeć, czy krew w naczyńku na ołtarzu się ścięła. A może to nie była krew. Może to były kości. Z tej odległości słabo widzę, ale „Wierzę w Ducha Świętego…”

Wiara i spowiedź w pisaniu. Tu ksiądz nie zapuka w drewno konfesjonału. Rozgrzeszać będzie czytelnik. To on razem z autorem – Arkiem F. będzie robił rachunek sumienia. To on będzie konsumował słowa wylewające się ze strumienia świadomości narratora. Będzie trawił, czkał, słowa cofać mu się będą do początku układu trawiennego, potem zjeżdżać do żołądka, proponując mu strawę, którą narrator upichcił już wcześniej. Kubki smakowe będą rozpoznawały pochłaniane treści, rozpoznawały, z czego składa się potrawa i czego brakuje, bo kucharz nie chciał i celowo nie dodał. Gotował pod swój gust, tak jak poznał kuchnię. Wiedział tylko tyle, ile wie Arek F.dziewica dziwica.

Niedzielny obiad u mamy Maliny w zasadzie przygotowywał Krzysiek. Agatka zaparzyła tylko herbatę, bo obieranie ziemniaków nie bardzo jej wychodziło. Arka też nie dopuszczono do tej czynności, bo strugał kanciaste. Dotopił tylko pszczołę, która wpadła do fusów w szklance Agatki i zawartość wylał do toalety, a żona spuściła wodę. Roztropnie zauważa, że sam obiad i jedzenie to nic. Najważniejsze są przygotowania. Ja jednak nie dostrzegłam jego czynnego zaangażowania. Biernie obserwował rodzinę, przysłuchiwał się tłumaczeniom snów, bo Agatka lubiła szukać wyjaśnień marzeń sennych i przyswoił sobie Krzyśka dwie zasady przy gotowaniu: po pierwsze – żeby nie śmierdziało, po drugie – żeby nie było przesolone.

Od kiedy porzucił poezję – danie wykwintne i rzucił się w prozę, w rzeźbienie w maśle, to na początku wydawać by się mogło, że pójdzie jak po maśle. Jednak doszedł do mylnego przekonania, że poezja jest esencją, proza – esencją esencji, a życie – fusami. Fusy, czyli odpad, drugi raz już nie naciągnie, to skąd ta esencja i esencja z esencji? Świat widziany oczami Arka F. rzeczywiście skłania do skoczenia w dół. On broni się Hemingwayem i Polewojem. Czyżby tylko w dalszej przeszłości widział świat rzeźbiony w skale, a współczesny to maślana glajda. Tak płynie stróżka (s.92) świadomości Arka F., początkującego prozaika, na którego z przymrużeniem oka spogląda autor zewnętrzny – Arkadiusz Frania.

Pozycja, którą starałam się rozgryźć nie należy do łatwych, jakby się na pierwszy rzut oka zdawało. Mnóstwo określeń, dookreśleń, łamań związków frazeologicznych każe bacznie obserwować tekst. Wyłapywać nowe znaczenia, choć doprawdy wymiana dokonana w dwóch stałych związkach – przystają do siebie jak pięść do karety lub nos do wołu – nie przekonuje mnie, ale neologizm docicham – przemawia. Podoba mi się pytanie fryzjera – Wyczyścić pana z twarzy?

Sądzę, że czyszcząc, nie zdrapałam do końca skóry. Niech potencjalni czytelnicy też coś mają.

Arkadiusz Frania „Rzeźby w maśle”, Wydawnictwo NOWY ŚWIAT, Warszawa 2014, str. 152

Jolanta Szwarc

 

 

 

Przeczytaj też w "porcie literackim" naszego portalu recenzję książki A. Frani zacząć nic od początku (2012) pióra Wandy Skalskiej