Artur Nowaczewski „Kutabuk”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 48

Category: port literacki Created: Wednesday, 09 September 2015 Published: Wednesday, 09 September 2015 Print Email


Jolanta Szwarc

STARSZE PANIE O MELANCHOLII W CHODZIE CZYLI O KUTABUKU

Niektórzy młodzieńcy, no powiedzmy tacy, którzy mają około trzydziestu siedmiu lat muszą jakoś rozładować swoją nadmierną motoryczność, napięcie. Nie wystarcza im stałe przesuwanie się w czasie, muszą jeszcze w swoich salomonach  ubijać ścieżki. Iść i iść, nie myśląc nawet, że tu potrącili gąsieniczkę, a tam przydepnęli mrówkę. Ucieka teraz z oderwaną nóżką. Ufny robaczek, którego z góry nie widać, na wieki zamknął oczy i nie doszedł do celu, a może dojrzał, bo doszedł.

Starsze panie wiedzą sporo o poezji i prozie życia. Całe życie każdego nadaje się na niezłą prozę. Może opowiadać o wszystkim, opisywać przygody, przyrodę, snuć historyjki z tej i nie z tej planety. Starsze panie /…/ chcą uczestniczyć / w narodzinach poety, lecz ty nie lubisz / brzmienia tego słowa, które dla nich jest / Tuwimem. niemniej starsze panie / zawsze uparcie pytają o pierwszy wiersz / a ty wiesz że on jest jak szkice węglem, / meszek licealisty, wolałbyś, żeby poetą / nazywali cię buszujący w zbożu / kumple w glanach dla których poeta jest / Świetlickim, Ginsbergiem, Bukowskim.

Różny czas, różny wiek i wybór, różne wyobrażenia o poezji i jej uprawcy. Co może słowo? Czekać w magazynie na uprawcę, aż je weźmie i zasieje. Niby każdy ma takie same poletko, ale wybór siewu zależy od tego, którego kiedyś nazywano „boskim”. Faworyt bogów. On wiedział, jaką ma glebę, czym ją zapłodnić i co urodzi. Wcale nie jest prawdą, że ilość napęcznieje i wyda obfity i dorodny plon. Wielość podusi się w glebie przedwcześnie i zamrze. Wielość na powierzchni zmaleje, skarleje, straci wigor i kolor. Dzisiaj wielu tworzy, ale ze świecą szukamy Homera, a tymczasem „Homer pracuje w biurze statystycznym. / Nikt nie wie, co robi w domu.”

Starsze panie mają taką przypadłość, że częściej odchodzą statystycznie, jak się porówna z 37-latkami. Starsi mężczyźni zresztą też. Odeszła Wisława Szymborska i odeszli starsi panowie Tadeusz Różewicz, Czesław Miłosz i Zbigniew Herbert, a może tylko zrzucili balast cielesny i na lekko bez bagażu dalej wędrują zwiedzając zaświaty. Czy ktoś ich dzisiaj widział bez ciał? Może i widział, ale jak miał rozpoznać, kiedy nawet wiersze swoje zostawili na żer tym ucieleśnionym. Jak są w zaświatach, to w świecie, tym niezmierzonym ze wszystkimi gwiazdami też ich nie ma, bo oni są za, a nawet przeciw tym starszym paniom, które zawsze pytają o pierwszy wiersz. / bo jeśli życie jest wierszem,/  a jest, to ten pierwszy wers/wiersz jest / jak pierwszy akord. To już zaczyna grać. Akordziki, kupleciki i mamy rondo. I w kółeczko.

Starsze panie zawsze pytają o pierwszy wiersz. / bo jeśli życie jest wierszem, / a jest, to… coraz więcej osób w to wierzy. W związku z tym mamy coraz więcej poetów piszących „się”, a coraz mniej czytelników „ich”, bo co to kogo w końcu obchodzi, jak żyje jakiś „się”. Chyba że w tym „się” znajdziemy coś, jakąś sztuczkę, która zatrzyma choćby na chwilę refleksji. W pierwszych górach są wszystkie następne / w pierwszych opowieściach zawierają się kolejne / początki. jedziemy tam skąd się przysyła pocztówki / też kiedyś będę jeździł sam, na butach przywoził kurz / opowiem siebie, owinę się szosą / z małego zrobię się duży, z dużego powiem się mały // obaj spotkamy się nocą.

Choćby dla tych ostatnich trzech wersów warto przeczytać niewielki tomik Artura Nowaczewskiego Kutabuk. Tomik, który zaciekawia i drażni. Drażni od pierwszego wiersza konsekwentnym rozpoczynaniem zdań małą literą. Zupełnie nie wiem, czemu to ma służyć i nie wiem, czemu ma służyć, powiem delikatnie, interpunkcja indywidualna, czyli według zasad ustalonych przez autora. Chyba nie myśli, że wyważy bramy raju. Ona myli czytelnika, wyprowadza w pole. Ktoś powie – to taki strumień świadomości, ale dlaczego połamany na wersy, dlaczego taka sobie proza ma w niektórych wierszach pretendować do miana poezji.

To samo można powiedzieć o utworze „gdziekolwiek”, tylko że w nim są jeszcze zdania dziesięciokrotnie złożone. Kończąc czytać takie zdanie już zapominamy, co było na jego początku. Czasami wpadnie coś w ucho przy głośnym czytaniu. Wpadki ciążą / na brzuchach panienek czy nienaruszone grzbiety przygód Hucka oraz baśni Andersena.

Niewątpliwie wiersze „się” opisują, to znaczy bohatera będącego alter ego autora Artura Nowaczewskiego, który wraz z dwoma muzykami stworzył zespół „Kutabuk”. Perkusja, sitar i recytacja. Mityczne zwierzę zaciążyło nad autorem, obrodziło płytą i książką złożoną przeważnie z wierszy zdyszanych, zasapanych. Szczególnie zasapany jest ostatni utwór – poemat będący rejestrem dokonań piechura, podróżnika. Idzie przez albo mija, czasami wraca po dwudziestu latach. Tam gdzie z tatą mógł przejść po dnie akwenu, teraz się nie da. Po drodze harpagany. Ma się tę wytrzymałość, bo się idzie tam, gdzie się idzie. Skupienie na marszu nie oślepia, uszy wchodzą w głąb głowy i wyłapują stamtąd przysposobione słowa – a lato było piękne tego roku albo wstań i idź. Dodam – „Nie próbuj. Po prostu rób.”

Jak bohater. On chodzi. Jak on chodzi. Siódmy na harpaganie, z Tomkiem na Wileńszczyźnie. Śledzę ich pielgrzymkę. Bohater powiada, że jadą do Jermali. Nie znalazłam na mapie, ale jest Jurmała, to chyba o to chodziło, a potem w jednej dobie / widzimy Tę, co w Ostrej świeci bramie i kurwy w Rydze / na nocnych ulicach . i Jermala (Jurmała – będę się upierała) o siódmej rano / zgaszona jak Sopot po sobotnich balach / cicha jak skończony sezon. a potem kemping w Trokach, zamek Kiejstuta. / i co dzień marsz na stację, siedem kilometrów / brzegiem jeziora i litewskie autobusy / do Mejszagoły, Solecznik. sam na Wileńszczyźnie / w wydrążonych wsiach, wygasłych korzeniach / spamiętanych z pamiętnika Dziadka Bronka.

Gdzieś zginął czy urwał się Tomek, nieładnie tak osamotnić bohatera, ale za to podobają mi się wydrążone wsie i wygasłe korzenie. Z Wileńszczyzny idę do „glossy”, czytam: więc pora, żebyś wstał i biegł – tak bez celu. Lekceważę na razie te słowa, bo zwraca się do rodzaju męskiego, chyba ma złe doświadczenia z kobietami, skoro w poemacie wyznaje – była stabilizacja i była kobieta, / lecz kobiety mijają, tyją i zdradzają, / starzeją się szybko. nie to, co taki Matterhorn. Mówią, że podróże kształcą. Niby wykształcony, oczytany, przeszedł kawał drogi, rozglądał się, choć może i gapciowaty, bo z Kiszczakiem na harpaganie się pogubił. No dobrze. Nie będę się wyzłośliwiać, bo w drugiej zwrotce glosy do kutabuka zapisał: pora. wstań, jak córka Jaira, / jak młodzieniec z Nain /…/ tobie też pisane jest – / zatracić się, umrzeć i na nowo życie / w sobie wzniecić, nieroztropną insurekcję.

Rozmarzyłam się. Posłuchać, nie posłuchać. Iść czy stać na tym, co się zbudowało wspólnie z mężczyzną, który jest opoką i będzie zawsze pięknie, wolno się starzał jak Matterhorn, a ja nie będę mu właziła na szczyt, czyli na głowę i nie pozwolę nikomu. Własnym dużym ciałem osłaniać go będę i nie zdradzę. Będę z nim tańczyć patrząc w przyszłość. Lubię akordeon i bandoneon. Niech no tylko zagra Wiesław Prządka. Zatańczymy. To nie będzie „taniec ducha”. Żadnych chochołów, żadnych monotonnych usypiających litanii, żadnych wzdychań. To będzie taniec życia, bo mimo wszystko pięknie jest i nie musimy wszystkiego dotknąć stopą. Nigdy wszystkiego nie będziemy mieli pod nogami. Nie wszyscy chcą zdobywać szczyty. Fakt, tam dopiero dech zapiera, gdy braknie tlenu.

Artur Nowaczewski nie pisze dużo. Zna swoje teksty zapewne, bo wykonuje je na okrągło, bo jak niedużo, to nie leżą w szufladzie i są chodliwe. Jak wychodzą z domu, to nie wracają, rozchodzą się po ludziach, snują się i jak jest mała przytulna spacja i autor nie owija się szosą, tylko z zespołem zaczyna grać, to włażą mu na usta, w ogóle zawłaszczają cały aparat mowy i koncert leci, chyba że grają. Mecz. Nie ty mecz, tylko piłka, która jest okrągła a za nią lata każdego lata i nie tylko jedenastu facetów w krótkich – powiem ładnie – spodenkach. Głupio to wygląda, ale mężczyźni to lubią. Niektórzy jak są już po trzydziestce i nie mogą latać, to chociaż oglądają. Czasami też piszą.

Bohater wiersza „punkt naprawy wiecznych piór” próbuje odszukać zakład, który przywróciłby życie zamordowanemu pióru. Nie rozumiem. Ono miało być wieczne i jest. Moje jest. Jedno jedyne przez cały czas mi służy, bo je szanuję. Dbam o nie. Wyrobiło mi charakter i piszę delikatnie, równo, a nie jak doktor – gryzdu, gryzdu i w kąt. A co, lepszy komputer? Żadnej stałości.

Starsze panie, jak zauważył już uprzejmie poeta, chcą uczestniczyć / w narodzinach poety, lecz ty nie lubisz / brzmienia tego słowa, które dla nich jest / Tuwimem. No nie, on miał taką dziobatą twarz i myszkę na policzku.

Nie polecam Kutabuka starszym paniom. To lektura dla buszujących w zbożu kumpli w glanach i zwolenników Świetlickiego, Ginsberga i Bukowskiego.

Artur Nowaczewski „Kutabuk”, Towarzystwo Przyjaciół Sopotu, Sopot 2015, str. 48

Jolanta Szwarc

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje wcześniejszych książek A. Nowaczewskiego: Elegia dla Iana Curtisa (2010) oraz Konfesja i tradycja: szkice o poezji polskiej po 1989 roku (2013)