Jan Marx „Spektakularne precedensy śmierci w tradycji śródziemnomorskiej”, Instytut Wydawniczy KSIĄŻKA I PRASA, Warszawa 2016, str. 1176

Category: port literacki Created: Wednesday, 03 February 2016 Published: Wednesday, 03 February 2016 Print Email


Leszek Żuliński

MEMENTO MORI!

Większość młodszych czytelników zapewne nie pamięta nazwiska Jana Marxa. A to z tej prostej przyczyny, że zignorował on „przełom kopernikański” w słowie publikowanym. Dawnymi czasy współpracował z kilkoma liczącymi się czasopismami i drukował tam swoje teksty. Kiedy wdarła się w nasze życie rewolucja elektroniczna, Marx jej „nie zauważył”. Do dzisiaj pisze bardzo poważne teksty, lecz nie posługuje się w ogóle komputerem, nie ma poczty mailowej itd. – innymi słowy uprawia rzemiosło starej daty, a stała obecność w nowoczesnych mediach (czyli w Cesarstwie Internetu) w ogóle go nie interesuje. Chyba dzięki temu Marx się nie rozprasza. My się zajmujemy „bieżączką”, a on „summami”.

W swoim dorobku ma kilka znaczących książek, m.in.: Grupa poetycka „Kwadryga” (1983), Skamandryci (1993), Legendarni i tragiczni. Eseje o polskich poetach przeklętych (dwa tomy, 1993), Dwudziestoletni poeci Warszawy (1994), Wielcy romantycy (dwa tomy, 1999), Idea samobójstwa w filozofii. Od antyku do współczesności (2003)… To były solidne, szczegółowe monografie. I miał Marx jeszcze jeden przyczynek do sławy: w dawnej „Kulturze” prowadził rubrykę pn. „Rzeczy najgorsze” – tam wyżywał się jako zoil, nie zostawiając suchej nitki na kiepskich książkach, zwłaszcza poetyckich.

Teraz, już od wielu lat, zatrzasnął się w celi swojego ambitnego warsztatu. I właśnie ukazała się jego nowa książka pt. Spektakularne precedensy śmierci w tradycji śródziemnomorskiej. Nie uwierzycie: książka ma duży format i niemal 1200 stron. W moim księgozbiorze zdobyła zaszczytny tytuł „Najgrubszego Tomu”. Spytałem Janka, jak długo pisał to dzieło? Okazuje się, że siedem lat! Siedem lat ślęczał głównie nad tym! Z benedyktyńską starannością zbierał materiał – bogaty acz rozproszony. Przeczytał dziesiątki książek, zrobił setki notatek, by napisać tę kolejną monografię. Rzecz jest imponująca! Podzielona na 22 rozdziały. Zawierająca także indeks nazwisk (44 strony) i bibliografię (60 stron).

Zaczyna Marx od omówienia „stosunku do śmierci” filozofów greckich i rzymskich. Lecz z biegiem stron poszerza tę funeralną tematykę także o kontekst obyczajowy, o jej coraz ciekawsze wdzieranie się do literatury, o omówienie wciąż „nowych praktyk”, jak np. inkwizycyjny „wynalazek stosów” i „śmiertelny krucyfiks”, który ewangelizował podbite ziemie (także za oceanem). Czasami zatrzymuje pióro na konkretnych przypadkach. Np. znajdziemy tu rozdział pt. Śmierć w powieściach Sienkiewicza, ale też osobne partie poświęcone są obrazowi śmierci w prozie rosyjskiej i francuskiej XIX i XX wieku. Pisze o „trwodze śmierci” i „powabie śmierci”. Znajdziemy też rozdział zatytułowany Poeci śmierci. Nietrudno się domyślić: George Herbert, John Donne, Szekspir, Byron, Baudelaire, aż po… Ratonia. Streszczam to wszystko w daleko posuniętych skrótach, bo Marx ogromną masę przykładów przywołuje, omawia, wzmiankuje, analizuje, aby uświadomić nam jak zmienny i indywidualny były i etos, i mit, i obyczaj, i groza śmierci, które przedzierały się z życia do literatury i – na odwrót – z literatury do życia. Zresztą nie tylko o literaturę tu idzie, ale właśnie o kulturowe obyczaje i matryce, które mnożyły się i ewoluowały. Nasza „tradycja śródziemnomorska” wybija się tu na plan pierwszy, lecz jej odmiany pozaeuropejskie poszerzają całe to spectrum mitów, wierzeń, przekonań; także trwogi i nadziei.

Sporo tu także nie tylko dywagacji, lecz konkretów. Na przykład Marx cytuje Stefana Gaszyńskiego, który był przy śmierci Zygmunta Krasińskiego: Dwudziestego trzeciego lutego o dziesiątej wieczorem (…) chory zawołał słabym głosem na służącego, prosząc, aby podniósł głowę i poprawił poduszki. Słysząc to Małachowski wszedł do pokoju i zaczął pomagać. Konający nie poznał już krewnego przyjaciela i zbłąkanym wzrokiem zapytał jakby zdziwiony: „Kto to jest?”. – „To pan Małachowski” – odrzekł Antoni… – „A, Małachowski”. To było ostatnie słowo biednego Zygmunta (…). Konający spojrzał po wszystkich wzrokiem, w którym malowała się najsmętniejsza żałość, wyciągnął rękę do żony, lekko poruszyły się jego usta jakby dla wyrzeczenia słów pożegnania czy też modlitwy ku Bogu, lecz już żaden dźwięk słyszalny z nich się nie wydobył.

Liczba „funeralnych ciekawostek” i konkretów jest w tej książce ogromna. Idzie o faktografię, która specyfikuje obyczaje i obrzędy zmieniające się przecież w ciągu stuleci, co znajdowało przecież swój wyraz w literaturze i filozofii. Podam zresztą tytuły kilku rozdziałów, aby uświadomić wam, w jakim gąszczu problemów Marx się porusza: Śmierć w czasach nowożytnych buntów i rewolucji, Poeci śmierci, Powab śmierci w dwudziestowiecznej prozie europejskiej, Śmierć w czasach zarazy, Pomiędzy nostalgią, melancholią i rozpaczą

Nie lubimy na co dzień o tym wszystkim myśleć. Lecz już na wstępie Marx przytacza złotą myśl Lukana: Umieć umrzeć – to pierwsze zadanie człowieka. I na koniec jeszcze jeden cytat z Autora: Skazani jesteśmy na śmierć mijając wśród tych, którzy także miną i choć ów zamykający się śmiercią eschatologiczny horyzont naszej egzystencji skłonni jesteśmy uznać za skandal metafizyczny (…) istotnie jesteśmy jedynym uprzywilejowanym bytem w przyrodzie, chociaż istnienie nasze jest tylko chwilą pomiędzy nicościami. I mimo tego, że dzieło to naszpikowane jest faktografią piśmienniczą, to osobisty wkład refleksyjny Autora wydaje się imponujący.

Ta książka to być może opus vitae Jana Marxa? Poprzednie do niej zmierzały. Tak czy owak imponujące to przedsięwzięcie, które w dobie dzisiejszego piśmiennictwa jest swoistym ewenementem.

Jan Marx „Spektakularne precedensy śmierci w tradycji śródziemnomorskiej”, Instytut Wydawniczy KSIĄŻKA I PRASA, Warszawa 2016, str. 1176

Leszek Żuliński