Magdalena Jankowska „Gabion”, Wydawnictwo EX-LIBRIS, Lublin 2015, str. 96
Jolanta Szwarc
NATURA W KLATCE
„Jestem poetką i recenzentem teatralnym. Bywam prozaikiem (powieść Billing a teraz ten tom opowiadań). Należę do SPP. Współpracuję z kwartalnikiem „Akcent”, a przez dwadzieścia lat istnienia „Kresów” pisałam w nich o teatrze i zamieszczałam wiersze. Mieszkam w Lublinie.” – mówi z okładki swojej nowej książki sympatyczna blondynka w okularach, nad którymi mocno unosi się zaznaczona zdziwieniem brew. Delikatny uśmiech rozciąga lekko zaróżowione wargi. Zza okularów ledwo widać lewe oko, a zza włosów bardziej domyślam się niż widzę małżowinę uszną. Mimo to próbuję korzystać z zarejestrowanych w niej dźwięków, zbliżyć się do jej częstotliwości odbioru.
I tak próbuję – ucho za ucho, oko za oko. Koniec.
Jaki tam koniec. Przekładam książkę z półobrotem z lewej do prawej ręki i po raz któryś widzę wielkie litery tytułu GABION i usadowione pod nim maleńkie imię i nazwisko autorki – magdalena jankowska. Taka mała, taka skromna, mieszcząca się jeszcze na jasnozielonym przybrudzonym i przykurzonym pasku, odcinającym się od szarego opalizującego tła, trochę podobnego do dna podstarzałego żeliwnego garnka, na którym tkwi samotnie gabion. Mariusz Walach, który zaprojektował okładkę, piękną oprawę wcześniejszego Skrzyżowania i tym razem wiedział, co robi.
Popatrzmy, zatrzymajmy się. Klatka. Pełna kamieni. Czy to jest pułapka? Nie. Życie inne zastawia sidła. W tę drucianą skrzynkę nie zmieści się już ciężki kaliber, duży kamień leżący na sercu. Samotna klatka, to tylko element czegoś, ale żeby coś stworzyć, trzeba tych klatek więcej i więcej aresztowanych kamieni. Niech siedzą. My je urządzimy. Nie będziemy się o nie potykać. One będą nas chronić w tej ochronnej stalowej siatce. Z gabionów stworzymy mury, altanki, stoły, ławy. Koniec wolności, bo jak wsypiemy pomiędzy trochę ziemi, to zielone całkowicie przysłoni im świat, a nam oczy ucieszy. Zamaskuje twardy kamień delikatnym aksamitem zieleni. Coś wzrasta na czymś. Cieszy się światem i światłem kosztem czegoś, co ukryte, pozornie nieważne, a może całkowicie zniknie jak sklep „Tosia”, „Violetta”, mięsny, spożywczy, z wyrobami garmażeryjnymi, pozostając tylko w pamięci niektórych, ale przecież w końcu kto żyje, ten umiera, a z nim jego pamięć, jeżeli nie opowiada.
Opowiadać trzeba. Doskonale o tym wie autorka. Zapisywać, zaświadczać o tym, co się widziało, co coraz szybciej przykrywa czas, bo czas zmienia przestrzeń. Najpierw zmiany zachodziły powoli, a teraz myk, myk i już mamy coś innego, nowego.
Kiedy w czasie podniesienia dorośli klękali, ona przyglądała się chustom na pochylonych głowach kobiet. Najwięcej było takich z zielonymi i z bordowymi obramowaniami, chociaż bywały też białe, chabrowe, tabaczkowe oraz czarne. Środek każdego kwadratu, który teraz złożony na pół prezentował się w formie trójkąta, wypełniony był tą samą co na obrzeżu czystą barwą. /…/ Aż wreszcie pojawiała się głowa babci. Szary albo beżowy grzybek kapelusza z pilśni, kiedy było zimno, a w lecie ażur słomkowego. /…/ W przejściu głównym ten punkt stawał się osią symetrii, ale już w nawie bocznej tylko ją zakłócał.
Kapelusik. Obce ciało wśród swojskich chust. Miejska nowinka. Przyspieszacz zmian. Zamieniajmy więc chusty na kapelusze, stare fasony mebli na modne, sprzęt AGD i RTV na urządzenia nowsze. Lato jest szczególnym czasem na wyrzucanie. Było lato. Syn nie zadzwonił z wakacji od miesiąca. Wszystko jedno, co miałoby to znaczyć.
Magdalena Jankowska potrafi zainteresować nie tylko swoją poezją, ale i prozą. Doskonale wie, jak trafić do współczesnego czytelnika. Jej krótkie opowiadania przemykają przez książkę, nabierają przyspieszenia, sygnalizują prędkość zmian zachodzących wokół. Rytm przyrody, tempo życia zależy od kopa, przecież można ustawić swoją wzmożoną aktywność od piątku do poniedziałku, a potem wrócić do obowiązków. Jak się chce, wszystko można. Rozumiesz, dziadek, zrywane kartki nie dla mnie.
My, dla nas – wśród mnogości plącze się pojedyncze ja. Ja sam, sama, ja samotny, samotna, ja w autobusowym tłoku połączone ściskiem obcości i myślą pozyskania większej przestrzeni. Kiedy poluźniło, atak na nogi i nos zelżał, to dręczenie przeniosło się na uszy. Naraz ludzie odczuli potrzebę mówienia, tylko bohaterka milczała, myśląc o sobie wśród.
Nawet jak się jest w lesie, to sterta śmieci może wskazać drogę do domu i znajomość przyrody staje się bezużyteczna. Po co się szczycić – Zapamiętałam. (Bielistka siwa). Wyspa samotności. Co mają wspólnego malachitowe kępki mchu z samotnością?
Chcecie wiedzieć, to koniecznie weźcie się za czytanie opowiadań zamieszczonych w Gabionie Magdaleny Jankowskiej. Niby nic takiego, a zadziwiają polszczyzną czystą jak górskie źródełko, bez możliwości wyczerpania życiodajnej H2O. Każde dziecko wie, że bez wody się nie pożyje. Potrzebna do przetrwania, do oczyszczenia, do hodowli karpi, które jedni spożywają tylko w Wigilię, a inni jak pan Witek raczą się nimi przez okrągły rok. Przekonała się o tym dziewczynka, która dojrzała podobieństwo duszy do balonika w kształcie ósemki wyjmowanego z wigilijnej ryby. Kot chętnie się nim bawił, dopóki nie przebił pazurkiem. Kiedyś opowiadała w domu – Pan Witek w ogóle nie zwraca na nas najmniejszej uwagi. Tylko jak się bawiliśmy w chowanego, to ja poleciałam skryć się za krzak jaśminu, ten pod jego oknem i tam zobaczyłam dużo takich dusz. Same przebite. Nie rozumiała tylko, dlaczego się z niej śmiali.
Rodzinne relacje znajdują poczesne miejsce w kręgu zainteresowań autorki. Dziecko, mąż, żona stają się głównymi bohaterami tych krótkich utworów czekających niecierpliwie na czytelnika. Wołają – chodź, my ci powiemy, co może być, jeżeli w apodyktyczny sposób będziesz narzucał bliskim swoją pasję. Obrzydzisz ją sobie i innym. Stanie się asemantyczna, a inne wartości ulecą jak dzieci daleko za ocean.
Daleko… jakie to nieprecyzyjne określenie odległości. Całą drogę można przespać w samolocie, albo z góry obserwować chmury i rozmawiać. To co pod nami zamiast dotknąć, poznać, można tylko nazywać, jeśli się potrafi.
Z punktu do punktu nie przebierając nogami.
Co to człowiek nie wymyśli. Ciekawe, kto wpadł na taki pomysł, żeby przebierać nogami i nie ruszyć się z punktu. Podobno bieżnia to zdrowie. Pod dachem, nie wieje, nie pada. Przykład innych mobilizuje. Zaraz będzie pół godziny piechotą i usiądzie na rowerku. Przejedzie się. Godzina ruchu dobrze jej zrobi.
Mam chorego ojca – mówiła niewiele. Po co od razu wszystko. Że kiedy jego dzieciom skończyły się już zwolnienia na opiekę a i cierpliwość do posług, przypomniały sobie o niej. Przecież stoi w papierach – córka tego a tego, czyli ich taty. Ma zatem prawny obowiązek. Można sobie pomyśleć o tatusiach, o dzieciach chcianych i niechcianych. Razem z autorką próbować zrozumieć przyrodę. Wczoraj wieczorem jeszcze stały w pąsach. Jak ten ostatni promień słońca musiał dotknąć jeżyn, że rano już są tak dojrzałe? Ona powie „Wszystko to sobie dobrze przemyślałam”. I przemyślała, ujęła w dialogi, zamknęła w klatkach, mówiąc między nami Jezus rośnie. Hosanna na wysokościach, a w mieszkaniach już posprzątano po urodzinach, suche świerki wyleciały przez balkon, wszystko wyczyszczone, uporządkowane i do klatek. Stojak do piwnicy, zabawki na pawlacz. No, przez rok mamy spokój.
Można kręcić krótkometrażówki, niech będą do wyboru – życie albo film. Z kim żyć, a z kim grać? Żeby to człowiek wiedział, w co się pakuje. Kto jest kim. Jakie ma zasady. Czy-je ma, a jeśli nie wie? Ktoś fałszuje, unika, ślizga się jak piskorz, tchórz. Zdradził, odszedł z młodszą. Jak można po czymś takim dojść do równowagi? Powiedziała – Kiedy sobie wyobrażę, jak się musiał męczyć, miętosząc moje obwisłe cycki na drugi dzień po tych nadmuchanych balonach. Jak stawał mu przy mojej starej dupie ze strachu, że się wyda. Aż będzie w moich oczach biedakiem, a nie skurwysynem.
Co człowiek, to inny finał, ale często bywa najpierw rozgoryczenie, a potem nadzieja i znów strata wiary. Do ilu razy sztuka? Ile trzeba wcieleń, żeby dojrzeć do monodramu i mimo wszystko kochać życie.
Życie, w którym można znaleźć porozumienie z mężczyzną, gdy na drodze wierci się straszny babsztyl.
Nikt tak nie odsłoni prawdziwego oblicza kobiety jak druga kobieta. Zresztą mężczyznę też potrafi rozgryźć, ale jeśli się nie opłaca, to po co? Wiedzę czasami warto zachować dla siebie, może ulega się złudzeniom, może pozory mylą, może trzeba nauczyć się słuchać i żyć bez bliskości, z dystansem. Nie brać się z życiem za bary ani nie brać go na bary. Niech się toczy, a ja sobie przymknę oczy i zawsze będę miała siódmy dzień pod głową. Na pierwszy, drugi, trzeci, czwarty, piąty, szósty pomysły już wyczerpałam, nie były dobre. Co ulepiłam, to kruszało, wsiąkało, gdzieś się ulatniało. Tak już jest, że po nas – to co w nas.
Jutro, jadąc z P. do K., odbiję swoją twarz w szybie pociągu. Pomyślę o zmianach zachodzących w zachowaniach ptaków – czarne łażą między jasnymi, jakby zapomniały o skrzydłach. O losie polnych kamieni zamkniętych za stalowymi kratkami, o ludziach maszerujących na bieżni, bo naturalne podłoże potrafi zaskoczyć nierównością i takie jakieś obce.
Gabion Magdaleny Jankowskiej trafił do ogrodu moich wyobrażeń. Wykorzystam go, budując co rusz nowe świątynie dumania.
Magdalena Jankowska „Gabion”, Wydawnictwo EX-LIBRIS, Lublin 2015, str. 96
Jolanta Szwarc
Przeczytaj też na naszym portalu w dziale „poezja” wiersze M. Jankowskiej, a także recenzję jej zbioru poetyckiego Skrzyżowanie (2011) – autorstwa J. Szwarc