Witold Wirpsza "Listy z oflagu", Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2015, str. 252
Leszek Żuliński
WOJNA I MIŁOŚĆ
To trzecia książka w nowym cyklu szczecińskiego ZAUŁKA zatytułowanym Esej, słowo, rozmowa. Książka osobliwa, bowiem „wygrzebana” z patyny czasu. Leszek Szaruga zdecydował się po raz kolejny przypomnieć losy Witolda Wirpszy (1918-1985) i Marii Kureckiej (1920-1989) – ale tym razem poza Instytutem Mikołowskim, któremu zawdzięczamy opiekę edytorską nad dorobkiem Wirpszy.
Ta książka to korespondencja przyszłych rodziców Aleksandra Wirpszy, czyli właśnie Leszka Szarugi. Osobliwa, bowiem pisana w strasznych czasach. I w zasadzie nie wzajemna korespondencja, tylko listy Witolda do Marii. Także garść listów do ojca, Stanisława.
Witold Wirpsza był żołnierzem kampanii wrześniowej. Brał udział w walkach na Oksywiu i już 19 września 1939 trafił do niemieckiej niewoli. Większość ponurych lat spędził (m.in. w „towarzystwie” Leona Kruczkowskiego) w oflagu w Gross Born, czyli dzisiejszym Bornem Sulinowie, ale zdążył jeszcze, po wyludnieniu obozu przez uciekających hitlerowców, ruszyć na Berlin.
Profesor Dariusz Pawelec (chyba obecnie „główny specjalista od Wirpszy”) redagował tę książkę, lecz poza wstępem edytorskim zamieścił też niezwykle szczegółowy opis dziejów i szczegółów tej „korespondencji”, dodając do niej także przypisy – majstersztyk faktograficzny.
Maria i Witold znali się od dzieciństwa, bowiem ich rodzice byli znajomymi. Bliższe kontakty nawiązali jednak po latach. Pierwszy list Wirpszy do Kureckiej został wysłany 18 lutego 1943 roku. Wtedy jeszcze nie byli małżeństwem (pobrali się w 1945 roku) – ten list zaczynał się od słów: Droga Panno Marylko… I kończył się wymownie: Na zakończenie prośba: niech Pani wstąpi do kwiaciarni i kupiwszy wiązankę, pomyśli, że to ode mnie… Ostatni list datowany jest: 28.12.1944. Tak więc ta korespondencja trwała niecałe dwa lata. Oprócz tego znajdziemy tu jeszcze garść listów do Ojca – Stanisława Wirpszy.
Czy Pani Maria odpisywała? Ależ tak! Sęk w tym, że listy Kureckiej do „zoflagowanego” Wirpszy nie zachowały się. Szaruga podejrzewa, że ojciec zagubił je w zawierusze wojennej, że wyniósł je z oflagu Kruczkowski lub że matka zniszczyła je, robiąc skrupulatne porządki po minionych latach. Tak więc ta książka musi nas zadowolić jako one way ticket.
Co ich ostatecznie połączyło? Leszek Szaruga pisze: Przede wszystkim chyba – poza uczuciem – literatura. (…) Oboje byli wielojęzyczni. Kłócili się przy dzieciach po niemiecku, gdy jednak z siostrą zaczęliśmy „łapać”, o co chodzi, przeszli na francuski. Oboje znali też angielski i rosyjski (ojciec od dziecka – jego matka, Greczynka z Odessy, nigdy nie zdołała nauczyć się polskiego i rosyjski był ich wspólnym językiem domowym), nadto mama nauczyła się włoskiego i duńskiego. Nie bez znaczenia był fakt, że oboje po porządnych szkołach, świetnie znali łacinę. Oboje wreszcie polubili pracę przekładową – matka dla niej samej, ojciec przede wszystkim jako rodzaj ćwiczenia warsztatowego pozwalającego mu poddawać próbie własną polszczyznę: poza wyjątkowymi sytuacjami tłumaczyli utwory im bliskie, choć, oczywiście, zdarzały się też, szczególnie w przypadku mamy, prace wykonywane dla zarobku.
Przypomnę tu, że Maria Kurecka przetłumaczyła m.in. Andersena, Camusa, Brocha, Hessego, Manna… Że wspólnie przełożyli Doktora Faustusa. Tak więc małżeństwo to było klasycznie „literackie”; gdzieś ta aura musiała nad nimi krążyć, fluidy swe rozsiewać, zanim się pobrali…
No, ale za bardzo wyprzedziłem czas… Lektura listów Wirpszy do „Panny Marylki” jest fascynująca. Są barwne, są wielowątkowe, są „głośno- i czule-mówiące”. Najsampierw więc zaskakują: mało w nich z ponurości czasu i miejsca. Ot, bardzo prywatna, często intymna, czuła epistolografia, zatopiona w ewokacjach intelektualnych i kulturalnych. W liście z dnia 23.12.1943 Pan Witold przestaje do Panny Marylki pisać „per Pani” – są już „na Ty”. I czytamy tam m.in.: …w Krainie Wielkiego Powrotu czeka Cię nie byle jaka niespodzianka. Witek z rozczochraną czupryną pozostał Witkiem z rozczochraną czupryną. Włosy ma po dawnemu wielce niesforne i patrzy z wyrzutem na Marylkę, która obcięła kosy. – Ten list jest pełen niedomówień, jak muzyka Debussy’ego – ale na tem właśnie polega piękno… muzyki Debussy’ego. Pisałaś ongiś, że muzyka jest takim przyjacielem, na którego ramieniu… Ba! Jeśli ja tego nie potrafię, to może dlatego, że sam jestem muzyką.
I jeszcze wyimek z listu datowanego 12.2.1944: – Znowu przeczytałem komplet Twoich listów – poniekąd po to, aby zrozumieć skąd się wzięła „moja bieda”. Ile się jednak – choćby od lata – zmieniło! Dzisiaj już nie mamy żadnych wątpliwości, że musimy się po wojnie zobaczyć – nie mówmy o dobrych wiatrach, które mogą nas tu i tam przywiać. Ja przynajmniej – czuję, że znajduję się całym ożaglowaniem w dziedzinie działania tego wiatru. – Aha, aha! Zapomnieliśmy o Wenus Cranacha; a miałaś mi przecież napisać, co o tem sądzisz. Żądam!!!
Dziś coraz częściej mówi się, że sztuka epistolografii upada... Zaś wtedy? Wojna, oflag… W Warszawie, gdzie przebywała Kurecka – powstanie. A tu takie listy, w których świat z innej bajki. Listy pisane wyjątkowo pięknym, literackim językiem, listy zatopione w kulturowych kontekstach i estetycznym rozsmakowaniu, listy nie oglądające się na ponurość czasu i ignorujące turpizm Historii. Listy, w których afirmacja życia i sztuki nie wykręca się jakąś tam wojną! Jest w tym wszystkim jakiś fenomen i szczególne piękno. Jest podziw we mnie, który nie radzę sobie z parszywością obecnego czasu.
Nic dziwnego, że ci Dwoje musieli się pobrać. Szli ku sobie, bo w sobie mieli ziemię obiecaną życia, o jakim śnili.
To budująca i zachwycająca książka. Niosąca wszakże smutną refleksję nad formatem powszechnej i osobistej kulturowości, który nam psieje z pokolenia na pokolenie. Z ponurych czasów przemieszamy się w liche czasy. Ech!
O tym wszystkim warto jeszcze poczytać w znakomitym posłowiu Dariusza Pawelca, którego wkład w książkę nie daje się przecenić.
Zamknąłem tę książkę z uczuciem podziwu dla wspaniałego języka i erudycji Witolda Wirpszy, dla kulturowego wymiaru tego tekstu, który jest „tylko” korespondencją. Gdzieś nam ten format ginie, gdzieś przez palce uciekła ta wiedza, a cała humanistyczna kindersztuba zdycha jak pies pod niekończącym się płotem Internetu.
PS. Przy okazji polecam nagranie Beaty Patrycji Klary na temat tej książki, które zostało wyemitowane w gorzowskim radiu. Link: http://www.zachod.pl/radio-zachod/audycje/ksiazki/listy-z-oflagu/
Witold Wirpsza "Listy z oflagu", Zaułek Wydawniczy POMYŁKA, Szczecin 2015, str. 252
Leszek Żuliński