Zenon Dytko „Żuk gnojarz i gwiazdy”, Agencja Wydawniczo – Reklamowa FEDRAA, 2014, str. 58
Patryk Chrzan
PUSTE, BIAŁE POLA
Nowy tomik Zenona Dytki Żuk gnojarz i gwiazdy sprawia wrażenie pewnego podsumowania, nieco mniej tutaj everymana a więcej samego autora, Pewne credo zawiera w wierszu „Żydzi i Polacy”, oznajmiając, iż kiedyś chciał zostać Żydem, bo to naród być może/ najmądrzejszy najbardziej światły (…) zachowują/ trzeźwy umysł. Był na rozdrożu i wybrał drogę poety-wygnańca a teraz nadchodzi czas rozrachunków.
Dytko stara się więc zachować jasność umysłu, rozprawia i docieka, zadaje więcej pytań niż udziela odpowiedzi, a gdy pojawia się smutek refleksja, próbuje balansować ironią i dystansem. Nie ukrywa się za liryczną zasłoną, mówi zarazem językiem humanisty i wielbiciela nauki, który chce praktycznie oceniać świat, ale wrażliwość nie zawsze pozwala na chłodny osąd.
„Żuk gnojarz” jest podobny do człowieka, pcha przed sobą życie a światło gwiazd jest drogowskazem i miejscem pochodzenia. Autor wierzy, że mimo marności i przewidywalności istnienia, sens jest tam zapisany, próbując go odczytać i zrozumieć.
Książka jest podzielona na trzy rozdziały. Pierwszy - „błędy atrybucji” odnosi się do psychologicznego terminu sposobów wyjaśniania przyczyn własnego lub cudzego zachowania. Błędami atrybucji są sytuacje, gdy atrybucja wewnętrzna (wyjaśnianie poprzez błędy własne) dominuje nad zewnętrzną (wyjaśnianie poprzez np. przypadek, działanie innych ludzi itp.).
Czytelnik spotka się z manifestem, jak w „byłem tutaj”: kochałem i nienawidziłem/ krzywdziłem innych i byłem (…) krzywdzony/ chciałem pokoju a ciągle/ musiałem toczyć wojny pożądałem/ kobiet i nic co ludzkie nie było mi obce (…). Dytko równoważy oba rodzaje atrybucji, nie idealizuje siebie ani świata, równiej rozdzielając afekty i krzywdy, co można rozumieć, jako dostrzeżenie „błędów atrybucji”. Czy na pewno? Przeprowadza nas przez własną wiwisekcję, przeglądając się także w oczach innych, konfrontując – jaki jestem naprawdę a jak widzą mnie inni? Jest w tych zabiegach bardziej bezpośredni niż wcześniej, pisząc często wprost. Posądzenie o złą osobowość i agresywność w jednym z wierszy, kwituje słowami muszę walczyć o przestrzeń/ jak każdy tylko tyle.
Raz sprawia wrażenie osoby, która pragnie być silna i zdecydowana. Przyznaje się do fascynacji silną władzą w młodości, aby w kolejnym wierszu wyznać, że spełniło się jego życzenie - przyjacielski kontakt ze starym psem. Widać w tych wierszach wiele niejednoznaczności w porządkowaniu otoczenia, brak chęci a może realnych szans udzielania jednoznacznych odpowiedzi. Krytyczna osoba z czasem przestaje być pewna swoich sądów, a zyskuje wątpliwości, stąd częste w końcówkach zwroty: „w pewnym sensie”; „ja się na tym nie znam”; „i tak jak jest musi wystarczyć”; „a zresztą dość tego. wystarczy”; „jak każdy”.
Drugi rozdział pt. „Przepraszam” poświęca kobietom i przeprasza, że jestem już taki stary (…) tak mało atrakcyjny, chciał się uczyć, robić karierę, potem chorował ale chciałem tylko nadrobić swoją młodość i wziąć coś dla siebie (…) pewno chciałem za dużo dla siebie. Przeprasza samego siebie za niespełnienie, zły los, przebija tu gorycz ale i pokora. W tej części doświadczamy znanych wcześniej czytelnikom krótkich zetknięć poety z młodymi pięknościami w autobusach i tramwajach. Każde przynosi odmienne refleksje – np. zagniewana i dumna twarz dziewczyny skojarzona jest przez Dytkę z narodem. „Supernowe gwiazdy” wywołują w nim niepokój, bo ich piękno jest tak duże, że nie mam/ odwagi by w takie nieziemskie piękno/ (…) czy jest się tego godnym/ bo może to do czegoś zobowiązuje. Konsekwentnie pozostaje niejednoznaczny, bo choć zachwyca się kobietami pisze już nie pożądam kobiet (…) nie widzi też sensu, żeby spędzać czas na czymś/ co mnie nie interesuje (…) jakoś potrafię obyć się bez kobiety.
Ostatni rozdział najmniej mówi o autorze a najwięcej o „poglądzie na świat”. Podobnie jak we wcześniejszych tomikach wiele jest tutaj o złej lub niemądrej ludzkiej naturze (np. o szewcu, który dusił zwierzęta w ich norach czy księdzu nie mającym szacunku dla biologii). Dytko jest sceptykiem i pesymistą, lubi trochę narzekać i moralizować powołując się np. na słowa klasyków polskiej poezji. Boli go brak empatii a także negatywne, jego zdaniem, przemiany społeczno-kulturowe. Obawia się dehumanizacji, tego co przyniesie nowy wiek, w czym czuć analogię do fin de siècle. Prognozuje kpiarsko, że powstanie świat bez zwierząt, z powszechną demokracją (jak prorokował Fukuyama), a ludzie się zanudzą na śmierć. Jawi się jako obrońca starego porządku, konserwatystę, który lubi jednak i szanuje różnorodność.
W tej nietypowej poezji często pojawia się ironia, która stanowi równowagę dla ważkich spraw i prywatnych wynurzeń. Raz jest kąśliwa a raz łagodna, czasem podawana wprost. Dytko często jest autoironiczny, gdy przyznaje, że od trzydziestu lat nie uprawia sportu, ale pisze wiersze a mimo tego zdrowie fizyczne mi dopisuje. Żartuje z siebie przyznając, że może nie jest dość „fajny” i nie omieszka dziękować rekinowi atlantyckiemu za olej z jego wątroby.
Ważną kwestią jest problem Boga i wiary. W tekście „dobry człowiek” stwierdza, że bliżej mu do wiary w złe i dobre siły, które wcielają się w ciało niż w Chrystusa, a nieobecność Boga oznacza bardziej pustkę niż zło. Jego postawa jest indywidualna i suwerenna, gdy przyznaje się do swojej religijności w innym nietradycyjnym sensie/ i tak jak jest musi wystarczyć. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że kogoś chodzącego własnymi ścieżkami kościół zawsze (…) przygniatał/ a jakoś trzeba się modlić. Formą modlitwy jest muzyka poważna, która od zawsze była istotną częścią życia a formą komunikacji z otoczeniem stało się pisanie. Bo jakoś trzeba, jakby nie miał na to większej ochoty. Także tutaj znajdziemy szczyptę ironii, gdy zastanawia się, jak stwórca poradzi sobie z problemem złożoności ludzkiej natury (także jego), bo połowa (…)powinna/ spoczywać w niebie druga w piekle. Nie uważa się więc za kogoś lepszego, jest świadom własnych ograniczeń i przywar, jest w tym jak każdy.
Poeta w nietypowych dla poezji wierszach zbudował wieżę radości, wieżę samotności – niechętnie z niej wychodzi, monitorując otoczenie przez mędrca „szkiełko i oko”, ale „ma też serce”. Sprawia wrażenie Sokratesa z hasłem „wiem, że nic nie wiem”, czym narusza sofistyczne, wygodne urządzenie świata. Jego wyznania są często do bólu szczere, jak w „co ze mną” – nie wierzę w miłość/ ani w pieniądze / (…) gdybym wierzył/ chociaż w jedno/ to byłoby już dobrze/ ze mną a tak/ jest nic/. Kim jestem, dokąd zmierzam i co dalej – to pytania człowieka w średnim wieku, który patrzy w lustro i pyta, czy nadal jest człowiekiem, którym był w młodości / bez nadziei na poprawę/ rozmydloną. Poszukiwanie tożsamości, sensu, wzruszeń, doniosłych wydarzeń? To wszystko niejednoznaczne. Czuć pewien nihilizm i aprobatę na los - podobno/ lepiej nie chcieć/ za dużo/ i żyć/ w pokoju spokoju/ w końcu to tylko życie. Przypomina się fragment monologu Adasia Miauczyńskiego – „Mimo, że jestem zmęczony i senny, jakiś niepokój ściskający serce, że jak to, to już koniec dnia? Już się nic dzisiaj nie zdarzy?”.
Dytko wierzy jednak w sztukę, nawet tę okupioną śmiercią i cierpieniem, ale dającą namiastkę nieśmiertelności, bo „kobiety z Tahiti” zarażone przez Gauguina, pozostały wiecznie młode na płótnach. Pisze zatem sztuka ma sens mimo naszych grzechów/ I jest czymś więcej niż sprawą wiary. Sztuka ponad wiarą a poezja formą ocalenia. Wtedy nie boli już tak bardzo, że wciąż wojna (…) miłości ani okruszyny/ dokoła puste białe pola.
Zenon Dytko „Żuk gnojarz i gwiazdy”, Agencja Wydawniczo – Reklamowa FEDRAA, 2014, str. 58
Patryk Chrzan