Marcin Orliński „Tętno”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Łódź 2014, str. 66

Category: port literacki Created: Tuesday, 03 February 2015 Published: Tuesday, 03 February 2015 Print Email


Leszek Żuliński

TOŻSAMOŚĆ

„Ścieżka życiowa” Marcina Orlińskiego jest godna podziwu. Ten doktorant IBL PAN, 35-letni dzisiaj poeta, prozaik i krytyk, zdołał już bardzo solidnie, na wysokim poziomie, wpisać się w „nową literaturę”; myślę, że jego miejsce wśród nas jest ważne. Do tej pory zdążył wydać trzy tomiki wierszy oraz dwie inne książki – prozatorską i krytycznoliteracką. Wszystkie one były wartą lektury robotą twórczą.

Pod koniec minionego roku ukazał się czwarty tomik Orlińskiego pt. Tętno, który – jak poprzednie – uznać należy za nietuzinkowy. Buty tej poezji starają się chodzić mocno po ziemi.

I choć ta dykcja niekoniecznie jest kontynuacją dawnego „mówienia wprost”, to ona bardzo owo „wprost” chce coś ważnego powiedzieć. Niemal wszystkie te wiersze zawieszone są w aurze dezorientacji, to znaczy opowiadają nasze zagubienie w życiu, ale też podszeptują, jak „wyjść na prostą”, jak pojąć istotę tego, co nas dezorientuje.

Przytaczam w całości wiersz otwierający tomik, a zatytułowany "Początki": Zaczyna się od błękitnych kokardek w rodzaju: / bądź szczupły. Zaczyna się od kolorowych szalików // typu: utrzymaj kondycję. Potem jest tylko / gorzej. Pot. Krew i łzy. Listy z frontu i o, moja // miła. Ojczyzna, umieranie za ojczyznę i tak dalej. / Więc biegniesz. Łykasz te wszystkie początki, // popijasz wodą. Kładziesz na język te wszystkie / pieczątki i popijasz wodą. Zrzuć w końcu mundur. // Przyśpiesz, zwolnij, zbocz z obranej drogi. / Zrozum wreszcie, że ścigasz się tylko ze sobą. To przecież nic innego jak program zrzucania z siebie skóry nabytej oraz gorsetu narzuconych uzusów i norm. To nakaz ustanowienia Samego Siebie, który przejmie ster życia we własne dłonie.

Dalej pojawiają się konkrety innego typu. Na przykład takie, jak w wierszu pt. "Marzec": …A co z Bogiem? Kocha // nas? Czy raczej używa w walce przeciw / ateistom? / Wysyła na rzeź!. Uciekajmy! // W końcu mamy wiosnę. Życie bez Boga / Jest możliwe. Życie bez Boga jest konieczne.

To jest już całkowite stawianie „na własną kartę”. Orliński głosi konieczność „wyzwolenia ego”. Ciut dalej pada takie przekonanie: Twoje właściwe miejsce to brak miejsca. / Dopiero poza miejscem zaczynasz być sobą.

Wszystko zaczyna być jasne: żyjemy pośród szablonów, norm, nakazów zastanych, tworzydeł i konwencji zbiorowych. Nawet racje egzystencjalne są gotowym ubrankiem, jakie nakładają nam zaraz po narodzinach. Mamy być kolejnym aktorem w teatrze zastanym i z góry wyreżyserowanym. Orliński chyba twierdzi, że do tego wszystkiego powinniśmy dochodzić sami, bez „socjotechnicznej obróbki”.

Czy to jest bunt? Nie, tak tego nie odbieram. To ani bunt ani żadna anarchia. To wiara w sens trudu samodzielnego dochodzenia do postaw i zachowań. Nie powinniśmy być „wychowani”; powinniśmy sami się „wychować”. Program ambitny, stawiający na człowieka myślącego, niespolegliwego, samodzielnie szukającego prawdy, niekoniecznie „opozycyjnej”, jednak właśnie własnej. Tu chodzi o racje tożsamości.

A potem „różne scenki”… Na przykład warszawska Saska Kępa, na której – jak się domyślam – Orliński mieszka. Trochę śmiesznostek życiowych, jak ta, gdy policjanci na komisariacie nie wiedzą, co począć ze znalezionym na ulicy przez Podmiot Liryczny cudzym paszportem lub próba rekrutacji do pracy, która zwieńczona zostaje poczuciem niedorzeczności. Może rzeczywiście więcej w nas próżni niż materii?

Nic w świecie tych wierszy i ich bohatera nic nie konweniuje z pospolitą rzeczywistością. Jeszcze jeden wierszyk, „marketingowy”: Kto nagabuje mnie całymi dniami? Kto pisze / do mnie i próbuje mi wcisnąć kredyt? Miłosz // Barańczak? Zagajewski? No dobrze, pogadajmy. / Niektórzy z was wciąż żyją, co w gruncie rzeczy // jest dosyć przerażające. Nowy dywan! Pościel / w promocyjnej cenie? Darmowe minuty? Miejmy // to już za sobą. Biorę wszystko, ale za nic / nie płacę. Zapiszmy to drobnym drukiem.

Co za pospolitość! Te wiersze im dalej w las, tym bardziej są „odpoetyzowane”. Naszą wiarę w „liryzm” dobija przyziemność. Ogrom drobiazgów, szczególików, przyziemnej prozy i mierzwy życia oraz rosnąca z wiersza na wiersz alienacja. Co ja tu robię? – chciałoby się powtórzyć za Krzysztofem Karaskiem. Czyżbyśmy mieli do czynienia z reanimacją lub kontynuacją programu niegdysiejszej grupy poetyckiej „Teraz”? Moim zdaniem, tylko częściowo. W tamtych czasach był to „bunt upolityczniony”.

Orliński pisze też protest-wiersze, ale ich sedno z behavioru przenosi się do subiectum. To znaczy: wiersze te opowiadają dezintegrację osobowościową, zagubienie wrażliwego i myślącego podmiotu w miazdze pragmatycznej rzeczywistości; one też głoszą wyższość JA nad MY. Zbiorowość nas glajszachtuje, model życia zbiorowego munduruje nas i powołuje do „armii konsumentów”. Błyskotki tłumią bunt, podaż mota nas w popyt. W takim właśnie świecie Marcin Orliński gra nam nad uchem przebudzenie tą trąbką. Udaje pewną naiwność: bohater tych wierszy nie musi niczego rozumieć, on ma przeczucie, że jego ego pragnie innego świata. Jest nieprzystosowane i właśnie to nieprzystosowanie jest główną siłą „moralizatorską” tych wierszy.

Wymowa społeczna tych wierszy jest mocna. Realizacja bardzo inteligentna, przekonująca i szczera. Postulat „reanimacji tożsamości” – poruszający. A moja ostatnia pointa smutna: komuna minęła, a problemy zostały. W sferze egzystencjalnej być może jeszcze mocniejsze, bowiem większa możliwość zaspokojenia „konsumenckiego głodu” nie uśpiła egzystencjalnej goryczy. Obawiam się, że tej chwili nigdy nie doczekamy. Niezaspokojenie jest fundamentem szczęścia. Wciąż oczekiwanego.

Marcin Orliński „Tętno”, Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Łódź 2014, str. 66

Leszek Żuliński