Włodzimierz Kruszona „Uwikłani w złudzenia”, Wydawnictwo REPLIKA, Zakrzewo 2014, str. 232

Category: port literacki Created: Tuesday, 16 December 2014 Published: Tuesday, 16 December 2014 Print Email


Halina Szczepańska

ŚWIAT OPISYWANY KOŁOBRZEGIEM

Budzę się rano i słyszę stukot końskich kopyt po bruku. Jest dziwnie. Inne odgłosy, inne zapachy. Wyglądam przez okno. Handlarze, chłopi przepychają się wozami z towarem, pokrzykują, rozstawiają kramy. Gdaczą kury, kwiczą świnie. Ratusz stoi na swoim miejscu. Ten sam, tylko jakiś młodszy. Podnoszę oczy na wieżę, zegar, jakby ten sam co zawsze, pokazuje szóstą. Kamienice — całe ich kwadraty ciągną się daleko. Ale słońce  wschodzi w tym samym miejscu co zawsze. Na prawo od ratusza ta słynna kamienica ze starych pocztówek, której dawno nie ma. Moje miasto. Po ubiorach rozpoznaję — XIX wiek.

Włodzimierz Kruszona kolejny raz przenosi czytelnika w czasie. Miejsce zawsze to samo — Kołobrzeg. Uwikłani w złudzenia to trzecia książka, której akcję autor osadza w Kołobrzegu. Więcej,  czyni miasto równorzędnym z ludźmi  bohaterem swoich opowieści.  W swojej prozie W. Kruszona pisał już o losach ludzi żyjących w Kołobrzegu w jego złotych czasach, kiedy rozkwitało uzdrowisko i na początku dwudziestego wieku, i współcześnie. Teraz rzucił ich w czasy najczarniejsze. Ta kamienica na prawo od ratusza jeszcze stoi, ale w gruzach, wypalona. Jest druga wojna światowa, trwa bitwa o miasto-twierdzę. Niemcy mieszkający tu  od wieków kryją się w schronach, piwnicach, opuszczają swoje domy, uciekają przez morze. Z portu odpływa ostatni statek. Ich domy, kościoły od przedmieść aż po wybrzeże zamieniają się w ruiny. Dom po domu, który jeszcze dzień temu lśnił pełną ozdób fasadą, staje się górą gruzu. Ocalały nieliczne. Bitwa cichnie. Twierdzę Kolberg opanowują zwycięzcy. Słychać strzały na wiwat. Wokół morze gruzów. Miasta nie ma. W Uwikłanych w złudzenia Kruszona opisuje Kołobrzeg, w którym nie chciałbym obudzić się rano.

Ale tu są ludzie. Wszyscy, którzy znaleźli się na tym ciągle płonącym morzu ruin chcą żyć. Żyć za wszelką cenę. Niemka, dla której mąż wybudował nowy dom na przedmieściu postanawia zostać. Musi czekać na syna, ledwie nastolatka zmobilizowanego w ostatnich latach wojny i wysłanego na front wschodni. Mąż zginął, ale syn wróci. Musi czekać. Gdzie się podzieje gdy nie zastanie jej w domu, który cudem ocalał. Rodziców zdążyła wepchnąć na statek z uciekinierami, ale ona — matka wie, że nie może opuścić swojego rodzinnego Kolbergu.

Teraz to Kołobrzeg, Kolbergu nie ma, powtarzają nowoprzybyli. Dla Frau Eichler nazwa już nieważna. Sama widzi, że jej Kolbergu już nie ma. Za puszki konserw z niemieckich magazynów sprzedaje swoje ciało Rosjanom, wojna przegrana, Hitlera ma w nosie, dobrze mu tak, ale ona musi żyć. Musi. Dla syna.

W ruinach ocalał polski robotnik przymusowy, skierowany do pracy w piekarni w Kolbergu. Biega pomiędzy zniszczonymi domami szukając swojego psa, jedynego przyjaciela, kundelka, którego przygarnął i pokochał, czy pies przeżył bitwę? Jego pan do tej pory wiedział, że jego prześladowcy to Niemcy, ich się bał, Niemców już nie ma, ale czy „swoi” nie staną się jego prześladowcami?

Żyć chce Czesio, dziesięcioletni repatriant z Polesia. Jego ojciec uparł się, że chce nad morze i przejechał Polskę w bydlęcych wagonach wzdłuż i wszerz, by wreszcie dotrzeć nad Bałtyk do Kołobrzegu. Czesio w pierwszej chwili wystraszył się tej wielkiej wody i tego dziwnego miasta, którego nie ma, ale jeśli tu ma żyć, niech będzie. W końcu on, Czesio, to nie byle kto, dwa razy całował się z dziewczyną, szaleje po ruinach na zdobycznym rowerze, w nowej dopiero co otwartej szkole tak się zawziął, że klasówkę z ułamków napisał najlepiej z całej klasy.

Żyć chce jego siostra szukająca męża, która jednak za starającego się o nią  Ruska - i to enkawudzistę - za nic w świecie nie pójdzie. Żyć dla swojej córeczki chce fryzjer z Wielkopolski, który otworzył zakład w ocalałej kamienicy; czesze, strzyże i goli mieszkańców. Tu, nad morzem, w odremontowanym mieszkanku na poddaszu, postanowił uwić gniazdko dla swojej rodziny na lepsze życie.

Podróż w czasie może być bardziej ciekawa niż przemierzanie tysięcy kilometrów, żeby zobaczyć jak na krańcu świata żyją ludzie. W tej podróży  też znajdujemy się na krańcu świata. Bohaterem tej książki jest nie tylko miasto, które poległo w bitwie i stało się tym nieznanym światem tak samo dla tego, kto tu żył od dawna, jak dla każdego przybysza. Żadna droga nie prowadzi tam dokąd prowadziła, żaden dom nie jest domem naprawdę. Tutaj karty ciągle rozdaje druga wojna światowa. Jest w ludziach i kieruje ich życiem. W jednych jako zdolność do popełniania nieludzkich czynów i w innych jako strach, który nie opuszcza. Jest w mieście,  w braku warunków do życia, w czyhającym niebezpieczeństwie.

Pionierzy kołobrzescy, ci osadnicy, którzy z całej Polski i spoza jej granic po zakończonej wojnie szli na zachód, kiedy  wspominają  życie rodzące się na gruzach mówią, że było ciężko, bardzo ciężko, było niebezpiecznie, ale byli szczęśliwi, bo wszystko było pierwsze, bo zaczynało się nowe życie. Bo wierzyli, że każdy nowy dzień będzie lepszy.

Świat namalowany przez Włodzimierza Kruszonę nie jest z każdym nowym dniem lepszy. Chwieje się i wali.  W Uwikłanych w złudzenia miasto nie daje wielu szans tym, którzy je wybrali na miejsce do życia.  Miasto Ruin zabija. Wystarczył wiatr i stercząca ściana  zburzonego domu wali się na ludzi. Rzeka pełna trupów truje skażoną wodą. Nieuprzątane zwłoki leżą na ulicach. Zwycięzcy — Rosjanie, którzy żyją według praw wojny, czyli bezprawia, zabijają sobie niewygodnych. Grabią, wywożą z miasta  wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Urządzenia, statki, samochody, sprzęty domowe,  cenne przedmioty odpływają morzem. Sowieccy żołdacy gwałcą kobiety.  Polacy nie są lepsi. Szabrownicy nocami krążą po ruinach, szukają skarbów po niemieckich domach, okradają i podpalają. A kto im wejdzie w drogę może się nie obudzić. Milicjanci to gwałciciele,  inżynier od elektryfikacji przy okazji państwowej posady szabruje, kradnie, prowadzi  burdel, zabija. Kruszona przedstawia świat nieopowiedziany. Obyczajowy miszmasz pełen opowieści zasłyszanych z nigdy nienapisanego kołobrzeskiego pitawalu tamtych powojennych lat.

Siłą tej prozy są emocje. Autor odsłania przed nami najintymniejsze myśli tych, którym przyszło żyć albo umierać w Kołobrzegu czy Kolbergu, w tej chwili, do której nas przeniósł. Ta chwila to w rzeczywistości miesiące a nawet lata pierwszego czasu po wojnie. Głębią psychologiczną postaci, których mamy tu całą galerię, sprawia, że razem z nimi kochamy, boimy się, przeżywamy radość,  utratę, marzymy, cieszymy się i smucimy.  W tych z pozoru niepołączonych ze sobą opowiadaniach w rzeczywistości historie  splatają się wieloma wątkami. Kruszona prowadzi nas przez  rozterki i dążenia chwiejnych moralnie czy przeciwnie - prawych, o czystych sercach bohaterów; zajmuje zamążpójściem, zdradą, obiadem, każe przeżywać to ich zwykłe życie, by nagle uderzyć. Uciąć los najostrzej jak tylko można. Jednym  cięciem zamknąć wszystko tak, że czytelnika przeszywa dreszcz.

Podziwiam  w pisaniu Włodzimierza Kruszony tę intensywność z jaką zajmuje się Kołobrzegiem.  Rzadko które miasto staje się tak bardzo natchnieniem dla przybysza. Kołobrzeg ma szczęście, że jego historię, tę szarpaninę wielu narodów przez wieki, ktoś chce uczynić uniwersalną. Że chce Kołobrzegiem opowiadać świat. Że czerpie z jego historii kolejny raz, a czytając te opowiadania  mam świadomość, że to źródło „Kołobrzeg” jest dla Kruszony ciągle jeszcze niewyczerpane.

Kruszona. Kim jest? Czytając jego kolejną książkę szukałam w stworzonych przez niego bohaterach jego samego.  Chwilami ulegałam myśli, że w tym czy innym miejscu, jak starokawalerskim niespełnieniu w miłości czy pierwszym spotkaniu dziecka z morzem, jest on sam.  Czasami mijam go spacerując nad morzem. Jest — a może nie jest, ale stara się być — jak cień. Drobna postać. Skupiony, zaabsorbowany własnymi myślami, patrzący intensywnie na innych spaceruje po swoim — nieswoim kołobrzeskim parku. Niezauważony. Przemknie i zniknie nim zdążę zareagować, ach to przecież on, podejść, przywitać się. Taki chce pozostać? Nie wiem. Ale jego proza?  Wiem na pewno. Nie powinna pozostać niezauważona.

Włodzimierz Kruszona „Uwikłani w złudzenia”, Wydawnictwo REPLIKA, Zakrzewo 2014, str. 232

Halina Szczepańska

 

Przeczytaj też w tym dziale niżej recenzje wcześniejszych książek W. KruszonyCudzym życiem nie pożyjesz (2005) autorstwa Wandy Skalskiej oraz Wyrwane z pustki (2008) autorstwa Paliny Matysiak