Poczta lyteracka LM 3 2006
Jan Chrzan
Marlena A. z Karlina. „Dostałam doła jak przeczytałam 'Dekalog' pana Żulińskiego w ostatnim numerze 'Latarni Morskiej'. Nawet koleżance z pracy pokazałam. Dziwiłyśmy się obie. Tyle trzeba wiedzieć i na tyle uważać, żeby napisać dobry wiersz? Nie ma w tym przesady? Myślałam, że wystarczy mieć natchnienie. Przynajmniej ja tak piszę. Przecież taki wierszyk jeden z drugim to nie rozprawa naukowa albo inne mądrości (...)”.
Droga Marleno. Z natchnieniem można i wodę gotować. A przepis L. Żulińskiego? Diabli wiedzą o co krytykowi chodzi. Pewnie się nudził i na złość poetom dekalog wymyślił.
Witold B. ze Słupska nadesłał 20 stron aforyzmów (razem coś około 300 sztuk!) z nadtytułem 'Myśli zakręcone'. „Widzę – zaznacza w towarzyszącym liście – że cenicie sobie krótkie myśli i różne takie (...). To pochwalam i daję do druku moje niepublikowane. Można drukować do woli (...)”.
Dziękujemy. Łatwo pojąć, że Pańskim idolem jest Stanisław Jerzy Lec ('Myśli nieuczesane'). Jest też zgoda co do opinii o aforyzmach. Istotnie, to trudna i wymagająca sztuka. Jak trudna – dowodnie świadczą Pańskie utwory. Pozwalam sobie zacytować kilka.
Trzeba mieć złodziejską o d w a g ę żeby sfałszować w a g ę.
***
Jak mówię „ja” to nieraz znaczy „my”.
***
Wół też ma wole.
***
Są tory, że nawet drezyna nie przejedzie.
***
Fiutologia to nauka o fiutach.
***
Lepiej raz a dobrze, niż dwa razy gorzej.
***
Złamanej miłości nie złożysz w łupkach.
***
Wierzę w ideały, ale na odległość.
***
Ludzie nieraz pękają jak zgrzybiałe armaty.
Zgrzybiałe armaty. Piękne! I pewnie nie tylko dla mykologów.
Andrzej Z. z Mrągowa. „Nie wiadomo jak ani dlaczego tak się dzieje, ale czasami rymy po prostu same pchają się do głowy i wtedy je zapisuję. Niektóre nawet mi leżą. No, ale jaki autor nie lubi tego, co sam skrobie. Jasne jak słońce. Dlatego pytam czy mogą się do czegoś nadać i jaki może być z nich użytek. Tam, w redakcji, znacie te problemy lepiej (...)”.
Szanowny Panie Andrzeju. Te rymy nadają się do skandowania podczas rytmicznego marszu przez pola i lasy. Spaceruje sobie Pan na przykład, wymachując kijem, i recytuje:
bumga umga bumga umga
tutti frutti pergamutti
bum talala bum cyk cyk
był tu rym też ale znikł
Również pozostałe Pańskie czterowiersze do tego się nadają. I zapewniam Pana, że spotykane po drodze ptaki z sarnami nie będą miały o głośną recytację pretensji.
Jaromir Grzegorz Marek W.-Z. z Warszawy nadesłał dyskietkę i gruby komputeropis z powieścią „Horror z Mobim Dikiem”.
„Literatura fantasy Was pewnie mało interesuje, albo w ogóle nie. Ale postanowiłem mimo tego przysłać, bo akcja tej powieści toczy się głównie w portach i na morzu (...). Bohaterami są współcześni marynarze. Może ktoś u Was przeczyta, chociaż przejrzy, bo o druku pewnie marzyć nie ma co. Będę czekał na opinię góra dwa tygodnie”.
Drogi autorze trojga imion. Jako nałogowy czytacz czytam dużo i szybko (co nie znaczy nieuważnie). Jednak Pańskie dzieło liczy półtora tysiąca stron i trochę potrwa, nim dobrnę do końca. Tymczasem proszę nie nadsyłać drugiego tomu. Odezwę się niebawem korzystając z poczty elektronicznej, bo podał Pan adres skrzynki.
Jestem przy rozdziale „Hej, na dziób, żeglarze!” Kapitan Kebab to Ahab, prawda? Tylko skąd, zamiast wieloryba, jakaś gigantyczna szprota? No, ale pewnie wszystko w tym pastiszu później się wyjaśni.
Jan Chrzan