O Marcie Aluchnie-Emelianow
Maria Wójciak
Marta Aluchna-Emelianow – poetka zapomniana i w zasadzie nieobecna w czytelniczej świadomości. Wprawdzie od 1996 r. organizowany jest w Słupsku corocznie ogólnopolski konkurs literacki jej imienia, jej imieniem nazwano też jedną ze słupskich ulic, a fronton domu na Zamkowej 3, gdzie mieszkała od 1946 r. aż do śmierci, zdobi tablica pamiątkowa, ale to za mało, by rzeczywiście mówić o obecności.
Tak więc zapomniana i nieobecna, choć chyba na to niezasługujaca. Bo jej poezja to poezja głębokiej zadumy i refleksji nad światem, człowiekiem i jego losem, przemijaniem, człowiekiem wpisanym w koło historii i człowiekiem w obliczu nieogarnionego kosmosu, człowiekiem wielkim i małym, heroicznym i podłym, ale zawsze stanowiącym cząstkę natury, która jest z gruntu dobra, piękna i w swej zmienności – trwała. Jest to poezja ulotnych wrażeń, ale wpisanych w koło pamięci, poezja dotykająca szarej codzienności, lecz poprzez nią właśnie poddająca refleksji ludzkie życie i próbująca wytropić „ten sens ostateczny / chaosu co się kłębi / w nas i naokół nas”. Ryszard Hetnarowicz w posłowiu do wierszy wybranych Marty Aluchny-Emelianow prezentowanych w zeszycie 5. cyklu „Domu grobów słupskich” przypomniał, że Julian Rogoziński w roku 1978 uznał ją za „jedną z najpierwszych polskich poetek” („Dłoń czuła jak obłok” w: „Miesięcznik Literacki”, nr 11).
Poetka w dojrzałym okresie życia, już jako słupszczanka, wydała sześć tomów poezji: ”Szukanie kształtu” (Czytelnik, Warszawa 1962), „Popiół i proch” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1964), „Wiem i nie wiem” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1968), „Świta dzień” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1975), „Wiesze wybrane” (Czytelnik, Warszawa 1978), ”Tęsknota za jednoznacznością” (Wydawnictwo Literackie Baltic, Słupsk 1989). Przygotowywała też kolejny tom poezji – „Lustro mej wyobraźni”, który niestety już się nie ukazał.
Lecz jej droga twórcza zaczęła się gdzie indziej – w Wilnie. Spróbujmy zatem od początku.
Urodziła się 29 marca w 1906 r. w Koralówce koło Włodawy, w rodzinie Piotra Aluchny, z zawodu agronoma, i Tekli z Kulikowskich. Jej ojciec, który musiał utrzymać liczną rodzinę – siedmioro dzieci – często zmieniał miejsce zamieszkania w poszukiwaniu lepszej pracy. Pracował jako zarządca majatku, potem jako dyrektor tartaku. Stąd i mała Marta z Koralówki na Lubelszczyźnie przywędrowała do... Pułtuska. Tam chodziła do szkoły i w roku 1923 zdała maturę w Gimnazjum im. Klaudyny Potockiej. Później już było Wilno. Tam uzyskała uprawnienia pedagogiczne i w 1924 roku podjęła pracę jako nauczycielka w szkole powszechnej, a jednocześnie rozpoczęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Stefana Batorego. W rok później wyszła za mąż za Alfreda Kolatora i z tego związku przyszło na świat w roku 1927 jej jedyne dziecko – córka Aldona.
Tak więc Marta Aluchna, w tym czasie już Kolatorowa, pracowała, studiowała, wychowywała dziecko i ...aktywnie uczestniczyła w życiu studenckim i literackim ówczesnego Wilna. Aż trudno sobie wyobrazić, jak mogła pogodzić te role.
Jako studentka USB związała się z Sekcją Twórczości Oryginalnej (STO) Koła Polonistów, której wiele miejsca poświęcił Czesław Miłosz w książce „Zaczynając od moich ulic”, a nawet przytoczył okolicznościowy wierszyk kończący się słowami: „i już nic, to tylko stoi obłok / nad Sekcją Twórczości Oryginalnej / Koła Polonistów”.
Właśnie ze STO wiąże się jej debiut poetycki w roku 1929, kiedy to wiersze Marty Aluchny-Kolatorowej (!) ukazały się w almanachu zatytułowanym „Spod arkad” wydanym nakładem S.T.O. Koła Polonistów Słuchaczy USB. Mniej więcej w tym też czasie wiersze młodej poetki drukowała poznańska „Tęcza”, co było dla niej z pewnością dużą nobilitacją.
Te poetyckie juwenilia, tak przecież różne od dojrzałej twórczości, ujawniają jednak pewien rys, który pozostanie w poezji Marty Aluchny-Emelianow do końca. Jest to niezwykłe uwrażliwienie na przyrodę, z którą człowiek jako cząstka natury jest tak silnie związany („Zieleń w fabrycznym mieście” w: „Spod arkad”), sensualistyczne, zachłanne odbieranie otaczającej ją rzeczywistości i towarzyszące temu poczucie przemijania. Wystarczy zestawić tu choćby fragment wiersza „Miasto” („Spod arkad”) z wierszem „Wiosna w moim mieście” pochodzącym z tomu „Wiem i nie wiem”, by dostrzec ten wspólny rys. W pierwszym z wymienionych czytamy: Życie się toczy kręgiem zachwyceń, / szału i zbrodni, piękna i omamień, / rykiem aut wali w kamienne ulice / i kolorowym wrzaskiem reklam kłamie. /-/ Tramwaju gongiem krzykliwie się spieszy, / przepychem reklam ubóstwu urąga, / gorączką wrażeń dyszy w ludzkiej rzeszy, / na dworcach żądza pędu drży w pociągach. Drugi zaczyna się tak: Stopa czuje gorączkę bruku / włosy niecierpliwość powietrza / nad szarą nagością ulic.
Ale ta przechowana w sobie do końca zdolność do tak zmysłowego odbierania świata dziwi chyba mniej niż motyw przemijania pojawiający się w wierszach młodziutkiej dziewczyny. Przecież młodość nie myśli o starości, tymczasem już w 1929 roku powstaje wiersz „Jedno”, w którym czytamy: Jedno jest tylko prawo – prawo ruchu / w wieczystej spraw przemianie, / jedno tylko szczęście – oczekiwanie / na cud, co życie ziści. / Z bytu okruchów / jedna się tylko radość wypromienia: / radość istnienia, / i jeden jest tylko smętek: / więdnacych liści. /-/ I w spraw wieczystej przemianie / jedyna pewność – przemijanie.
Letnie wakacje spędzała młodziutka studentka i poetka wraz z córeczką Aldoną w Legaciszkach, gdzie się znajdowała kolonia Bratniaka, o której z takim sentymentem wspomina również Czesław Miłosz w przywoływanej wcześniej książce. Z tamtego właśnie okresu cudem ocalała pożółkła już dzisiaj kartka zapisana piórem i z naniesionymi ołówkiem poprawkami. Jest na niej jedyny z zachowanych wierszyków okolicznościowych oddających klimat i atmosferę beztroskich legaciskich wakacji. Można sobie wyobrazić, jak czytała go wileńskim żakom zgromadzonym wieczorem wokół ogniska czy też polegującym sennie na trawnikach w czasie poobiedniej sjesty. To chyba jedyna okazja, by zaprezentować choć krótki fragment tego żartobliwego „Poematu o hamanie, bracie hamana”, bo jest to nie tylko humorystyczny zapis tamtych dni, ale i sygnał, ze żywioł satyryczny również nie był Marcie Aluchnie obcy. I w słupskim okresie gromadziła satyryczne wierszyki, nosząc się z zamiarem ich wydania. A poemat zaczynał się tak: Słuchaj, hamana bracie, / legaciski hamanie! / Czy nie przychodzi na cię / pośród letnich rozkoszy / nagłe opamiętanie, kiedy ci humor płoszy zjełczały dowcip klubu, / kiedy cię nic nie cieszy, / ni płodność świnek Buby, / ni kaczy wdzięk Kuleszy / i masz wszystkiego dość! / I nienagannych manier, / i gracji kierownika, / kwestorzanki, sielanki: / - far niente na trawnikach/ z zającem Porulanki (...) /-/ Wigoru ci nie doda / i chłodna Wilii woda, / a może się też zdarzyć, / że słońca, krów na plaży / i bridge’a i pokera / i fotek inżyniera – / wszystkiego masz już dość.
Małżeństwo Marty Aluchny-Kolatorowej nie układało się najlepiej, w końcu doszło do rozwodu i po jakimś czasie (1935r.) do ślubu z Sergiuszem Emelianowem. Odtąd poetka będzie się podpisywała właśnie tym nazwiskiem. Tworzyła nieprzerwanie, ale nowe teksty, teraz już nacechowane katastrofizmem, bo widmo wojny stawało się coraz realniejsze, trafiały do szuflady. Drukiem ukazały się dopiero kilkadziesiąt lat później, w tomie „Wierszy wybranych” i w wyborze wierszy publikowanych i niepublikowanych wydanym po śmierci poetki w 5. zeszycie cyklu „Domu grobów słupskich”. W 1939 roku pisała: Noc za oknem słania się w udręce / jęczy, trzeszczy samotne poddasze, / a ja błądzę wyciągnąwszy ręce / i po domu o północy straszę. /-/ I po kątach stosy gazet zgarniam / i tragicznie wierszami kwilę, /a w gazetach konają w męczarniach / wielkie słowa o zwycięskiej sile. („Grzebię... grzebię...”). Ale chyba jeszcze bardziej wstrząsający w wyrazie, bo napisany z wykorzystaniem szerokiej gamy środków poetyckiego obrazowania, przede wszystkim instrumentacji głoskowej, co wcześniej w twórczości poetki należało raczej do rzadkości, jest wiersz bez tytułu z przełomu 1939/1940 roku. Anioły zmierzchu latały / cieniami nocy złowieszczej, / nieruchomiejące z wolna / pod niebem gorącym jeszcze. /-/ Jak sęp na stygnące miasto / głodny sen się opuszczał, / na szybach mróz wyrastał / paleozoiczną puszczą. /-/ Dziecko płakało: mamo... / Kamieniem je, matko, nakarm. / I dudnił pod Ostrą Bramą / żelazny krok żołdaka.
Po wybuchu wojny została pozbawiona przez władze litewskie prawa pracy w szkole. Nieco wcześniej jej mąż, Sergiusz, jako lekarz otrzymał propozycję pracy w nowo wybudowanym szpitalu w Żyrardowie. Wyjechał, by podjąć tę pracę, a Marta z córką miała dołączyć później. Jednak wybuch wojny pokrzyżował te plany i na wyjazd do Warszawy, związany z przedzieraniem się przez zieloną granicę, zdecydowała się poetka dopiero w roku 1941. Niestety po przyjeździe do Warszawy okazało się, że w wojennej zawierusze Sergiusz zaginął. Marta zamieszkała więc z córką w konspiracyjnym mieszkaniu starszej siostry Stefanii na Filtrowej 68. Tam też przeżyła dziesięć dni Powstania Warszawskiego, bo kiedy 10 sierpnia 1944 r. upadła Ochota, została wraz z córką wywieziona na przymusowe roboty do Rangsdorfu pod Berlinem. Ale i w tych dramatycznych okolicznościach nie przestawała pisać. Co więcej – z jej wierszy biła wbrew rozsądkowi nadzieja. Groza i okrucieństwo wojny, zachwianie wiary w człowieka, ustępowały ostatecznie wierze w odrodzenie życia, człowieka i miasta. Zaświadcza o tym choćby wiersz „Kształt chwały” pisany przy świeczce w obozowym baraku: Jeśli imię najdroższej Warszawy / krzykiem wybiegnie z ust twych, / ruiny głucho ci odkrzykną / echem pustym. /-/ Nad rumowiskiem miasta / nie Nike lecąca w płomieniach. / Chwały kształt i zwycięstwa / w kształt Niobe umilkłej skamieniał. /-/ Ale ożyje kamień. / Świt ci pożar w ślepych oczach roznieci. / Warga złamie / pieczęć milczenia. / I otworzysz bólem skute ramiona / i przygarniesz, matko, do łona / twe odzyskane dzieci.
Po wojnie wróciła do zrujnowanej Warszawy, potem krótko mieszkała i pracowała w Olsztynie i wreszcie ostatecznie odnalazła swoje miejsce w Słupsku. Był to rok 1946. Odtąd wrastała w to miasto, „w tę ziemię szeroką/ pod ciężkim niebem północy” („Świt wiosenny w polu”), ciesząc się z odzyskanego domu, „domu naszego, córeczko” – jak pisała w wierszu „Moja córka zrywa jabłka”. Rzuciła się w wir pracy, jako pionierka ziemi słupskiej współuczestniczyła w organizowaniu tu szkolnictwa, uczyła i tworzyła. Już w 1946 w „Odrodzeniu” ukazał się jej wiersz „Inna wiosna”, a od kiedy w 1958 roku zdobyła Grand Prix w koszalińskim konkursie literackim, jej wiersze zaczęły się pojawiać w liczących się pismach literackich. – w „Twórczości”, „Życiu Literackim”, „Nowej Kulturze”, „Miesięczniku Literackim”, wreszcie w „Poezji”. Drukowane też były w prasie regionalnej i w licznych antologiach oraz almanachach poetów koszalińskich („Morski naszyjnik”, „Próba liryki”, „Almanach II”, „Sto wierszy polskich”, „Malowanie w przestrzeni”, „Spojrzenia i refleksje”). Pod koniec lat pięćdziesiątych związała się z grupą literacką „Meduza”, stworzoną przez innego słupskiego poetę – Anatoliusza Jurenia, a po wydaniu pierwszego tomiku poezji („Szukanie kształtu”) została w 1962 roku przyjęta do Związku Literatów Polskich. Kolejne publikacje, doskonałe recenzje, zwycięskie konkursy literackie sprawiały, że zyskiwała powoli pozycję cenionej nie tylko w środowisku pomorskich twórców poetki. A potem przyszło gwałtowne załamanie zdrowia i długa choroba, która coraz bardziej wyłączała ją z życia.
Umarła 26 września 1991 roku. Pewnie zgłębiła tajemnicę, do której próbowała się zbliżyć w swej poezji refleksyjnej wyobraźni tak przekształcającej rzeczywistość poprzez wnętrze odbierającego ją podmiotu, że stawała się ona niemal rzeczywistością innego wymiaru, jak w wierszu „Jaki ja który” z tomu „Świta dzień”, opatrzonego mottem „Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?”:
(...) jaki ja który / grabarz czy budowniczy / coraz szerzej przestrzenne / coraz wyżej powietrzne / zamykające mnie w kręgi / krajobrazów w wiecznym obrocie / od wschodu ku zachodowi / wokół mnie – osi/ sprawcy ruchu / przedmiotu i podmiotu /-/ wydzieranych szaleństwu żywiołów / wytrącanych / z porządku natury w ludzki / ład sztuki (ów / ład na granicy nieładu) / rzeźbionych w prochu ziemi / grudzie słowa kamieniu / wód wylewisku w obłocznym / ciele wiatru w zieleni / jeszcze żywym ciele /-/ rytych w głąb ślepej / skamienieliny czasu / szczelnie spiętrzanych na wzór / ula i termitiery / wrzących zgiełkiem metalu / stygnących / milczeniem gruzowiska /-/ krajobrazów zdyszanych / w pościgu za horyzontem / bosą stopą poranka tańczących / w źrenicy otwartej na światło / przeszywanych jaskółczym / lotem myśli tak śmigłej / że kruszy ściany blasku / strop przebija i wreszcie / kto wie czy nie wyniesie / mnie ze mnie / w inne światy / wyżej i wyżej sklepione / w inny / jaki? / kształt człowieczeństwa (...).
I kiedy tak patrzę na wmurowaną we fronton jej domu tablicę pamiątkową wyrytą w kamieniu, myślę sobie, że czas przeszły jest tu niewłaściwy, bo Marta Aluchna-Emelianow żyje wciąż zgodnie z wyznawaną przez nią filozofią „prawa ruchu w wieczystej spraw przemianie” i przekonaniem o trwaniu w tym, co przeminęło, tak pięknie wyrażonym w wierszu „To miasto” z tomu „Wiem i nie wiem”, gdzie wywołane z kamienia / w cielesność wchodzą cienie / tych co tu byli / nie wiedząc że zawsze będą.
Latarnia Morska 4 (8) 2007 / 1 (9) 2008