O Ryszardzie Dżamanie

Category: pisarze nieobecni, książki zapomniane Published: Thursday, 31 December 2009 Print Email

Artur D. Liskowacki


„Był mężczyzną niewielkiego wzrostu. Mógł mieć około trzydziestu lat; może nawet mniej, postarzała go broda i wąsy”.
To zdanie z opowiadania Upał, które znalazło się w tomie Pora deszczu - debiucie książkowym (Iskry,1969 r.). Zdanie - miniaturowy autoportet (z tamtych lat), wpisany jakby mimochodem w literacki pejzaż. O tyle jednak ważny, że w istocie cała twórczość tego prozaika - skromna objętościowo, ale nie tracąca do dziś wartości - była formą takiego autoportretu.
Bo narracje Dżamana mają na ogół charakter autobiograficzny, co ostrzej się uwidacznia i godniejsze jest może uwagi teraz, gdy ich nieżyjący autor odszedł w zapomnienie, niż wówczas, gdy żył, a tropami życiorysu, oczywistego dla środowiska, nie wypadało podążać zbyt daleko. Dwadzieścia lat, które minie wkrótce od śmierci pisarza (wrzesień 1987) pozwala, paradoksalnie, odnaleźć w autotematycznych wątkach klucz do zamkniętej w nich twórczości.
Zresztą i sam Dżaman nie tylko nie unikał takiego odczytywania swej prozy, ale i zdawał się do niego prowokować, zachęcać; jego opowiadania i powieści wpisywane są w rzeczywistość nazywaną po imieniu. Szczecin jest tu Szczecinem, Kamień Pomorski Kamieniem Pomorskim, rzeka Dziwna rzeką Dziwną, rodzinna Roztoka, koło Chełma na lubelszczyźnie (gdzie urodził się w 1935 r.), to Rostoka z powieści Powrót, lub - dosłownie - Roztoka z powieści Jeszcze w polu tyle śniegu. Mają realne nazwy szczecińskie ulice, osady rybackie i jeziora, a tylko ludziom zmieniane są imiona. Jak dalece, trudno dziś powiedzieć, i nie warto dociekać, ale warto pamiętać, że bohater bodaj najlepszej, ostatniej książki Dżamana, Powrotu (Glob, Szczecin, 1987) ma na imię Wojtek. A Dżaman reporter używał wielokroć tego właśnie imienia - pisując jako Wojciech Ryszard Zadrąg.
Autobiografizm tej prozy - budowany z widocznych elementów rzeczywistości, geograficznie czytelny (Pomorze Zachodnie, lubelszczyzna), historycznie określony (wojna, okres powojenny, współczesność lat 60-80. ubiegłego wieku) - ma bowiem przede wszystkim rys bardzo osobisty, rzekłbym - intymny. Jest obrazem prywatnych dramatów, wyborów i wahań, spotkań i rozstań.
Zapewne dlatego na okładce Powrotu czytamy, iż jest on „mozaiką ludzkich losów, marzeń, przeżyć mieszkańców Zastania, wsi rzeczywiście istniejącej nad zalewem. Jednak doszukiwanie się w losach bohaterów odniesień do osób tam mieszkających może być mylące”. Pozwolę sobie dopisać po latach: może być mylące, ale i inspirujące, ułatwiające potencjalnemu czytelnikowi ten powrót do Dżamana. Problem w tym, że pisarz Dżaman - jak wielu innych tego pokolenia - zapada w niepamięć, znika z krytycznoliterackiego, edytorskiego horyzontu. Tak że wrócić do niego warto, ale trudno.
Zwłaszcza, że jako człowiek nie był postacią wyrazistą, charakterystyczną. Zacytowane na wstępie zdanie oddaje to w jakiejś mierze, ale rzecz przecież nie w wyglądzie zewnętrznym. Dżaman był - jeśli tak rzec można - skromny, niepozorny także w swej obecności; pisarskiej - literackiej i dziennikarskiej - też. Choć potrafił być twardy i konsekwentny w swoich wyborach.
I miał w zawodowym życiorysie zaskakujące „zwroty akcji”. Pochodził z rodziny małorolnych chłopów, zdobył wyższe wykształcenie filozoficzne (Uniwersytet Warszawski, 1958 r.), pracował jako instruktor kultury w Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, bywał rybakiem łodziowym i stewardem na statkach, działaczem społecznym (Towarzystwo Rozwoju Ziem Zachodnich), a do 1981 roku - członkiem PZPR; po drabinie zawodowego awansu najwyżej wspiął się jako bibliotekarz: w latach 1974-1981 był dyrektorem Biblioteki Głównej Wyższej Szkoły Morskiej w Szczecinie. Członek Związku Literatów Polskich, w latach 1978-1980 wiceprezes oddziału szczecińskiego, aktywny w Stowarzyszeniu Marynistów Polskich, któremu również wiceprezesował (to jego m.in. staraniem i z jego udziałem odbywały się w Łobzie, od 1974 roku do połowy lat 80., ważne dla życia literackiego regionu, cenione też w kraju Spotkania Marynistyczne), był też etatowym dziennikarzem, reportażystą tygodnika „Morze i Ziemia” (lata 80.). A przecież nie da się rzec, że przeszedł do legendy któregoś z tych środowisk, albo choć zapisał się jakoś barwniej, żywiej w ich historii.
Dorobek książkowy Dżamana nie jest wielki: to tylko trzy tomiki. Małe, niepokaźne (można je razem zmieścić w dłoni), jak to się zdarzało prozie owych lat, a przecież nie mogę się pozbyć wrażenia, że w ich formie odbija się także on sam. Oszczędny w słowie, nieco skryty - co znajdywało też wyraz w stylu jego prozy, tworzonej z prostych, krótkich zdań (a czasem tylko ich równoważników) - ale wrażliwy, podatny na emocje i wzruszenia - stąd suchą konstrukcję tych zdań tak często wzbogaca poetyckie obrazowanie, liryczny nastrój i mocna metaforyka.
Proza Dżamana - obecna też w licznych almanachach i na łamach prasy - to w istocie dwa żywioły: Ziemia i Woda, będące zarazem splatającymi się, i zmieniającymi swój zasięg i wymiar, odpowiednikami Życia i Śmierci. Chłopski, wiejski nurt, w który wpisywano wtedy tę literaturę - najwidoczniejszy w Jeszcze w polu tyle śniegu (Wydawnictwo Poznańskie, 1977), powieści, w której narracja oscylująca między realizmem (wojenne dzieciństwo, traumatyczne przeżycia i świadomość wykorzenienia z tej kultury, tego losu) a poetycką symboliką - zderza się więc z nurtem marynistycznym; ale najpełniej współistnieje w prozie opisującej rybackie, zalewowo-rzeczne, a przy tym wiejskie doświadczenia autora.
Zwyczajni ludzie, trudna, mozolna codzienność i oszczędne w wyrazie, a bogate, intensywne poczucie istnienia to bohaterowie i tło tych opowieści. W których mityczną siłę obrazuje prostota i piękno przyrody, naturalność i bezwzględność rządzących nią praw, dopisujących do ludzkich życiorysów własny, symboliczny komentarz.
Najlepiej udaje się to Dżamanowi, gdy w swoje fabuły wprowadza tak bliski sobie, również prywatnie, wątek rybacko-wędkarski. Czuje się wówczas zapach wody, rybiej łuski, sitowia, błota i sieci, widzi się refleksy słońca na fali, słyszy się wiatr w trzcinach. W tych scenach nie ma jednak „miejskiej”, turystycznej czułostkowości; urzekają szorstkim autentyzmem, zmysłową prawdą.
Zmysłowość przyrody współbrzmi tu zresztą ze zmysłowością ciała. W takich opowiadaniach jak wspomniany Upał czy Piękna dziewczyna biologizm życia, potęga erotyki ma wymiar zarazem dosłowny, jak poetycki. W wieńczącym pisarską drogę Dżamana Powrocie (pośmiertnie otrzymał zań nagrodę Wojewody) - wybujała, uwolniona z ograniczeń radość miłosnego spełnienia (bohater-narrator, reporter, alter ego autora, jedzie nad zalew, by w rybackiej wiosce znaleźć późną miłość i zapomniany sens życia) ma kształt ostrej erotyki, gwałtownej i jakby już naznaczonej śmiercią.
„Wolno idę ku domowi, ku miejscu, skąd wybiegają i zbiegają się wszystkie drogi, drogi, na których czas odtrąca ramiona krzyżom, obala drzewa, postarza i rozprasza ludzi” - to zdanie kończące debiutancki tom opowiadań.
Motyw domu - powrotu do niego - powrotu do siebie - a jednocześnie wyjścia, opuszczenia go, utraty - domu i siebie - przewija się przez całą twórczość Ryszarda Dżamana. Do samego końca.
Ostatnie lata jego niedługiego życia - bo zmarł mając 52 lata - zabrała mu długa, wyniszczająca choroba.
Pochowany został w Łobzie, z którym związał się - wiążąc swe życie z ostatnią tego życia fascynacją - na wiele lat, w efekcie - na zawsze. Tam też pozostały rękopisy, o których mówią niektórzy, że zachowały się wśród nich nieznane dotąd dokonania literackie Dżamana; zdaniem innych cały dorobek twórczy autora Powrotu to te trzy małe książki, po które zresztą sięga się coraz rzadziej. Zbyt rzadko, żeby docenić ich urodę.


Latarnia Morska 2 (6) 2007